Ekstraklasa. Mariusz Lewandowski otrzymywał kolejne ciosy. Zombie w Lubinie [O'piłki Marciniaka]

Określenie "dead man walking" na stałe weszło do futbolowego języka. Przez ostatnie kilka tygodni w Ekstraklasie takim "zombie" był Mariusz Lewandowski. Trener Zagłębia otrzymywał kolejne ciosy. Najpierw od piłkarzy, którzy niepoważnie potraktowali trzecioligowy Huragan Morąg i w kompromitujących okolicznościach odpadli z Pucharu Polski.

Słynący z dowcipnego języka włoski trener Claudio Ranieri określił się kiedyś mianem "dead man walking" (pol. chodzący trup, zombie). Odnosił się do swojej sytuacji w Chelsea, gdy niemal każdego dnia dostawał w klubie sygnały, że jego dni w roli menedżera są policzone. Roman Abramowicz szukał pretekstu do zwolnienia, spotykał się z innymi szkoleniowcami i w końcu podjął decyzję o rozstaniu. Rozgoryczony trener, źle potraktowany w Londynie w końcu dostał od losu nagrodę. Z Leicester w 2016 roku napisał jedną z najpiękniejszych piłkarskich bajek: utarł nosa faworytom i wbrew wszystkim zdobył mistrzostwo Anglii. Szampany wystrzeliły po tym, jak goniący ich Tottenham stracił punkty z… Chelsea. Kilkanaście dni później Lisy w glorii mistrzów Anglii przyjechały na Stamford Bridge, gdzie kibice zgotowali Ranieriemu gorące przyjęcie i nagrodzili go owacją na stojąco.

Daniel Correa nie żyje. Makabryczna śmierć 24-letniego piłkarza

Określenie „dead man walking” na stałe weszło do futbolowego języka. Przez ostatnie kilka tygodni w Ekstraklasie takim „zombie” był Mariusz Lewandowski. Trener Zagłębia otrzymywał kolejne ciosy. Najpierw od piłkarzy, którzy niepoważnie potraktowali trzecioligowy Huragan Morąg i w kompromitujących okolicznościach odpadli z Pucharu Polski. Inna sprawa, że trener sam dał zły przykład biorąc na ten mecz na ławkę rezerwowych tylko trzech zawodników z pola. Trudno nazwać to poważnym podejściem do rywala. Na kolejny cios nie trzeba było długo czekać. Prezes klubu najpierw uderzył pięścią w stół, a potem po kieszeni sztabu szkoleniowego. Trenerzy mieli za karę zwrócić koszty przedmeczowego zgrupowania. Ciekawe zagranie, w przyszłości kolejny szkoleniowiec Zagłębia z pewnością dwa razy zastanowi się, czy warto organizować takie obozy. Trudno powiedzieć jednoznacznie, co ucierpiało bardziej: domowy budżet Lewandowskiego czy jego autorytet w szatni. Wątpliwości rozwiały wypowiedzi Mateusza Dróżdża o tym, że nie da żadnych gwarancji, że trener zachowa posadę. To się nazywa wsparcie.

Sponiewierana kolejnymi sankcjami drużyna kilka dni później zagrała tragiczny mecz z Pogonią. Kolejna porażka z Arką i uratowany w końcówce remis z Wisłą Płock były wyraźnym sygnałem, że w Zagłębiu dzieje się źle. Trudno jest odbudować mentalnie zespół, gdy trener pracuje ze świadomością, że jego dni są policzone. Jeśli sytuację w lubińskiej szatni porównamy do żarzącego się ogniska to kolejne decyzje prezesa były jak polanie paleniska benzyną. Wymuszone zmiany w sztabie szkoleniowym, wprowadzenie do szatni nadanego z góry asystenta – trudno o bardziej jaskrawe przypadki podkopywania autorytetu trenera. Może to lubińska specyfika, może kwestia braku doświadczenia Mariusza Lewandowskiego, ale cała sytuacja z zewnątrz wyglądała groteskowo.

Zbigniew Boniek: PZPN jest w najlepszej piątce globu

Dyskutowaliśmy o tym ostatnio w „Lidze+ extra” i zgadzam się ze zdaniem Grzegorza Mielcarskiego. W takich okolicznościach jedynym wyjściem z sytuacji jest decyzja trenera o rezygnacji. Tylko w taki sposób może uratować resztki autorytetu. Ma to oczywiście poważne konsekwencje finansowe, ale jeśli chcesz być trenerem przez kolejne lata, to kilka dodatkowych przelewów ma mniejszą wartość niż szacunek piłkarzy i choćby symboliczny brak zgody na publiczne poniewieranie. Jednym z kandydatów na przyszłego trenera „Miedziowych” jest ponoć Adam Nawałka. Ciekawe czy gdyby były selekcjoner prowadził lubinian też musiałby płacić za przedmeczowe zgrupowanie? Jemu też zmieniono by trenera od przygotowania motorycznego i przyniesiono w teczce nowego asystenta? Czy na taki krok zdecydowano by się, gdyby Zagłębie prowadził Kosta Runjaić, Sa Pinto albo Michał Probierz?

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Mariusz Lewandowski od początku nie był faworytem nowego prezesa Zagłębia. Zatrudniał go w listopadzie 2017 roku jego poprzednik, Robert Sadowski. Dawanie szansy trenerskim debiutantom to spore ryzyko, ale wtedy uznano, że się opłaci. Z perspektywy czasu możemy to racjonalnie ocenić. Piotra Stokowca zwolniono po 3,5-letniej kadencji. Przychodził do klubu, który z hukiem spadał z Ekstraklasy, a w kadrze zespołu miał takich zawodników, jak Dżinić, Rodić, Bilek, Abwo czy Widanow. Wątpię, by kibice z Lubina wspominali któregoś z nich z wielkim sentymentem. Już w pierwszym meczu Stokowiec dał szansę debiutu w Ekstraklasie Krzysztofowi Piątkowi. Nastoletni napastnik po spadku do I ligi stał się ważną postacią zespołu, później otrzaskał się w Ekstraklasie i za niemałe pieniądze przeniósł się do Cracovii. Dalszy ciąg tej historii znamy wszyscy. Piątek nie był jedynym piłkarzem, który dostał szansę od trenera i ją wykorzystał. Identycznie było z Jarosławem Jachem. On pod wodzą Stokowca przeszedł drogę z III-ligowych rezerw do klubu Premier League. Zanim trafił do Crystal Palace zdążył jeszcze zadebiutować w reprezentacji, do której został powołany z klubowym kolegą Jakubem Świerczokiem. Kolejnym zawodnikiem, który bardzo skorzystał na współpracy ze Stokowcem jest Maciej Dąbrowski. W pewnym momencie był słusznie uznawany za czołowego stopera Ekstraklasy, zapracował na transfer do Legii i zagrał w Lidze Mistrzów. Takich przykładów można znaleźć więcej, bo przecież w podobnym okresie renesans formy przeżywał Filip Starzyński.

Kuriozalna bramka w meczu 2. Bundesligi

Warto o tym pamiętać, bo miarą pracy trenera są nie tylko wyniki zespołu, ale także rozwój poszczególnych piłkarzy. Stokowiec wyprowadził zespół z I-ligowego czyśćca, jako beniaminek zajął trzecie miejsce w lidze i dał Zagłębiu europejskie puchary. Kolejny sezon nie był już tak udany, ale mimo przejściowych turbulencji lubinianie zajęli bezpieczne dziewiąte miejsce. Trener dał namacalny dowód, że jest w stanie opanować kryzys, ale gdy po raz kolejny drużyna notowała słabszą passę (6 meczów bez zwycięstwa, przegrana w derbach ze Śląskiem) to nie było wystarczającym argumentem. Impuls do poprawy wyników miał dać były piłkarz Szachtara Donieck i wybitny reprezentant Polski, ale też człowiek bez żadnego trenerskiego doświadczenia. Mariusz Lewandowski przejął zespół na siódmym miejscu w tabeli i na takim samym zakończył rozgrywki. Trudno też wskazać zawodnika, który pod jego wodzą zrobił gigantyczny postęp. Zagłębie w tym czasie było solidnym ligowym średniakiem, bez większych wzlotów i upadków. O tym czy Mariusz Lewandowski zapracował na kolejna szansę w Ekstraklasie przekonamy się w najbliższych miesiącach. Teraz przyda mu się trochę oddechu, bo ostatnie tygodnie musiały kosztować go mnóstwo zdrowia. Być może jego losy potoczą się tak jak wspomnianego na początku Ranieriego i on też kiedyś będzie miał swoje chwile chwały. Włoski trener czekał na to, bagatela dwanaście lat.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.