Łukasz Sekuła: W klubie nie nazywamy tego dziurą w budżecie, ale idąc za pana retoryką, operując na samych liczbach, jest to kwota na poziomie 40 mln zł.
- Obecnie mamy ograniczone możliwości obniżania kosztów, bo z nich aż 80 mln zł związane jest bezpośrednio ze sportem, z czego większość to wynagrodzenia zawodników, których nie możemy zmienić w trakcie obowiązywania kontraktów. Podjęliśmy jednak trudne decyzje o optymalizacji kosztów w innych obszarach. Wstrzymaliśmy lub przesunęliśmy w czasie kilka innowacyjnych projektów informatycznych i digitalowych. Nie wpływają one na bieżące funkcjonowanie klubu, a w szczególności nie wpływają na aspekty sportowe, ale spowalniają rozwój w kierunku standardów z najlepszych europejskich klubów. I przyznaję, że mocno nad tym ubolewamy. Ale musieliśmy to zrobić, bo dzięki temu udało nam się zaoszczędzić już ok. 10 mln zł.
Na koniec, mówiąc wprost, są to też zwolnienia, ale dotknęły one obszarów - np. zaplecza sklepu albo akademii - które nie są bezpośrednio związane z pierwszym zespołem. Chcę też podkreślić, że oprócz oszczędności staramy się zwiększyć przychody i mamy tu powody do optymizmu. Prowadzimy bardzo perspektywiczne rozmowy z obecnymi i nowymi sponsorami. Tylko w ostatnich tygodniach przedłużyliśmy o kolejne lata kilka strategicznych umów, np. z Toyotą. Wiele wskazuje, że ten sezon będzie pod tym względem bardzo udany.
- Właściciel klubu, czyli Dariusz Mioduski podjął decyzję o dofinansowaniu Legii. Zadeklarował, że dołoży z własnych środków brakujące 20-30 mln zł.
- Prawda. Uzgodniliśmy z radą drużyny, że premia za ostatnie mistrzostwo Polski zostanie wypłacona do końca obecnego sezonu.
- Nie mamy żadnych bieżących zadłużeń wobec naszych piłkarzy. Przesunięcie dotyczy jedynie premii oraz wejściówek [bonus za miejsce w pierwszym składzie] i jest uzgodnione z zawodnikami.
- Zawodnicy mają ten komfort, że otrzymują wynagrodzenia w terminie, a klub jako spółka reguluje zobowiązania publiczno-prawne oraz kwoty i odsetki wynikające np. z otrzymanych pożyczek w terminie. Oczywiście brak awansu do europejskich pucharów sprawia, że sytuacja jest trudniejsza i czasem musimy negocjować z naszymi partnerami, ale to standardowe działania w podobnych sytuacjach.
- Legia nie musi zimą sprzedawać piłkarzy, bo dzięki tym oszczędnościom i finansowaniu od właściciela nie stoi pod ścianą. Nasza sytuacja jest stabilna. Natomiast wiadomo, że ważną częścią biznesu piłkarskiego jest zarabianie na wypromowaniu i sprzedaży piłkarzy. Dlatego zarówno przed zimowym oknem transferowym, jak i letnim, przed dyrektorem sportowym stoją konkretne wyzwania.
- Każde okno transferowe wiąże się z możliwością renegocjacji kontraktów czy pożegnania niektórych graczy, słowem: zmian. Latem wygasają umowy kilkunastu naszych piłkarzy. Z punktu widzenia finansów klubu jest to dobra informacja, bo same wydatki na pensje pierwszej drużyny pochłaniają rocznie 60 mln zł. Ich optymalizacja z punktu widzenia sportowego niesie za sobą jednak ryzyko, które dyrektor sportowy musi jak najbardziej zminimalizować. To przede wszystkim jego zadanie.
- Prace, które teraz wykonujemy, mają taki cel, by w kolejnych latach dojść do sytuacji, w której ewentualny brak awansu do pucharów nie będzie nam przeszkadzał w realizacji naszych celów rozwojowych i budżetowych.
- To już pytanie do właściciela.
- Cały czas ciężko pracujemy nad finalnym projektem dostosowanym do naszych możliwości. Trwa obecnie już ostatni etap wyboru generalnego wykonawcy, który planujemy zamknąć do końca roku.
Ekstraklasa chce zarobić 190 milionów złotych w sezonie 2018/2019. Dodatkowa pomoc dla klubów