Zagłębie Lubin - Śląsk Wrocław 4:0. Zwycięstwo przykrywa nonszalancję

Deklasacja w tempie spacerowym. Bo choć wynik mógłby wskazywać na pełną kontrolę, to Miedziowi nie ustrzegli się błędów, wielokrotnie jakość ich podań pozostawiała wiele do życzenia. W kluczowych momentach mieli jednak nie tylko sprawnego kierowcę, ale i głowę na karku.

Taktyka pod błędy

Zanim Starzyński wkręcił piłkę bezpośrednio z rzutu rożnego, raczej mało kto by przypuszczał, że Derby Dolnego Śląska zakończą się takim wynikiem. Mecz wyglądał na wyrównany – zbliżona statystyka niedokładnych podań, podobne problemy z wyprowadzeniem ataku. Nie wspominając już o konkretach.

Podczas gdy rozegranie wrocławian w trójkącie aż się prosiło o odrobinę dynamiki, lubinianie wielokrotnie mieli spore trudności z wyjściem z własnej połowy. Nie dlatego że przeciwnik nakładał wysoki pressing, a po prostu nikt nie pokazywał się do gry. Pierwszy kłopot najlepiej obrazują schematyczne sytuacje w bocznych sektorach boiska, gdy Farshad wysyłał Dankowskiego na obieg i sam nagle, po podaniu, stawał w miejscu. Natomiast sytuacja Zagłębia była nieco bardziej skomplikowana.

AnalizaAnaliza screen z TV

Linia obrony i schodzący nisko Matuszczyk. Defensywny pomocnik Miedziowych nie ma zbyt wielu możliwości zagrania. Najbardziej logiczne wydaje się być wycofanie – inne opcje są obarczone ryzykiem. W pierwszych minutach starcia wydawało się bowiem, że nie do końca działa podział obowiązków właśnie w środku pola. A przecież w wielu przypadkach to właśnie on stanowił o sile Zagłębia. Tym razem, potrzeba było trochę więcej czasu.

Poszczególni zawodnicy byli bardzo łatwo wyłączani z gry. Wystarczył ruch duetu Łabojko-Chrapek i wsparcie linii ofensywnej (Farshad, Robak, Pich). Nie był to ani agresywny doskok, ani schemat szczególnie przemyślany taktycznie. Gospodarze grali bardzo wolno, więc zadanie stało się maksymalnie ułatwione. Tylko że podopieczni trenera Lewandowskiego nawet przy prowadzeniu 2:0 nie starali się jakoś przesadnie konstruować ataku pozycyjnego. Zamiast wycofania były jednak kontrataki.

Starzyński za kierownicą

Ponad 11 kilometrów na liczniku, udział przy wszystkich bramkach i kluczowa rola w środkowej strefie. Miedziowi bez Filipa Starzyńskiego albo nie wygraliby aż tak wysoko, albo zwycięstwo nie przyszłoby im tak łatwo.

Myślisz Starzyński, widzisz dwa scenariusze. Jeden błysk w bezbarwnym spotkaniu lub (po prostu) bezbarwne spotkanie. Forma przypominała sinusoidę, często kibice musieli pogodzić się z tym, że ich zawodnik – kolokwialnie mówiąc – przeszedł koło meczu. Starcie ze Śląskiem pokazało, że istnieje trzeci wariant wydarzeń: Starzyński grający niechlujnie, ale aktywny, dający z siebie te kilkanaście procent więcej.

Chociaż pomocnik nabił mnóstwo niedokładnych podań, to w większości przypadków znajdował się dokładnie tam, gdzie go oczekiwano. Większość akcji przechodziła właśnie przez niego – czy to udanych, czy duszonych w zarodku. Raz wkręcił piłkę bezpośrednio z rzutu rożnego, a gdy próbował zrobić to po raz kolejny, pomógł mu Marcin Robak, który delikatnie zmienił jej tor lotu. Dodatkowo Starzyński zaliczył asystę przy bramce Jagiełły (ograny Farshad) i kluczowe podanie przy golu Pakulskiego (rykoszet). W obu przypadkach był to kontratak, najsilniejsza broń Miedziowych w tym spotkaniu.

Starzyński stanowił punkt centralny swojej drużyny. Biegał znacznie więcej, ale całkiem mądrze – nie był w cieniu, nie kursował również od pola karnego do pola karnego. Mimo że jakość jego podań wielokrotnie była na bardzo niskim poziomie, to w jego stylu gry była widoczna zmiana. I nawet tak grający Starzyński, nie na sto procent, zrobił ogromną różnicę.

Daleko od ideału

Mimo wysokiego zwycięstwa i jeszcze kilku „mniejszych” elementów, które mogą napawać optymizmem na kolejne spotkania, Zagłębie nie zagrało wybitnego meczu. Ba, do tego ideału zabrakło naprawdę bardzo dużo.

AnalizaAnaliza screen z TV



Podopieczni trenera Lewandowskiego nie ustrzegli się błędów. Warto choćby zwrócić uwagę na dwie bliźniacze akcje Robaka – w 25. i 35. minucie. Napastnik wrocławian dwukrotnie miał mnóstwo miejsca i czasu, żeby spokojnie ułożyć sobie piłkę do strzału. Na powyższej grafice widać, jak Dziwniel koncentruje się na Farshadzie, a Jagiełło jest ustawiony za daleko, żeby zdążyć z interwencją. W tym samym czasie przed snajperem pojawia się przestrzeń, z której można uderzyć na bramkę.

Nie pomagała również reakcja w środku pola. Przez pierwsze około pół godziny goście w całkiem prosty sposób mogli skonstruować atak pozycyjny, zawiązując go właśnie w trójkącie, bliżej flanki. Widać to również w sytuacji kilka sekund przed tą, która jest na grafice. Fakt że bardzo często problemem dla Śląska okazywały się być te „proste” elementy gry: przyjęcie kierunkowe, wyjście w tempo na pozycję. W drugiej części starcia więcej akcji przeprowadzał prawą stroną.

Właśnie ten brak podejścia do rywala, ograniczenia mu przestrzeni, towarzyszył Miedziowym do samego końca meczu. Ich postawa się nie zmieniła. Nadal nie narzucali tempa, nie starali się bombardować bramki Słowika – nawet po drugiej żółtej (57. minuta) kartce dla Cholewiaka. Ta przewaga nie była zauważalna.

Młodzież i prostota

Tak właściwie Zagłębie zaledwie przez kilka minut, praktycznie od razu po przerwie, pokazało, że dość łatwo organizuje się przed „szesnastką” przeciwnika. Faktycznie wówczas można było mówić o kontroli – lubinianie utrzymywali się przy piłce, oddali kilka mocnych strzałów sprzed pola karnego  (bomby Pawłowskiego i Starzyńskiego),  rozegranie było bezpieczne, ale nie ograniczało się do wymiany podań wszerz boiska.

Przez resztę czasu bazowali na błędach Śląska i stałych fragmentach gry. Stratach w środkowej strefie, które samoczynnie wrzucały wyższy bieg w ekipie trenera Lewandowskiego i kilku schematach rzutów rożnych. Starzyński nie tylko starał się wkręcić piłkę bezpośrednio do siatki, ale i pojawił się np. wariant z oderwaniem Bohara od obrońców (bezpośrednio przed bramką Słowika), który miał wycofać do niepilnowanego gracza na linii 16. metra. W ten właśnie sposób do uderzenia doszedł Balić. Po zmianie stron, jedna wrzutka po rzucie rożnym wypadła wprost pod nogi Pawłowskiego (linia pola karnego), który był całkowicie pozbawiony krycia.

Warto również zwrócić uwagę na młodzież, która bardzo mocno dobija się do składu Zagłębia. Jagiełło, który jest już stałym bywalcem pierwszej jedenastki, zakończył mecz z golem i wcale nie widać było, że ma w nogach ponad 150 minut rozegranych w kadrze U21. Trener Lewandowski po 70. minucie dał szansę jeszcze trzem młodzieżowcom. Dla Łukasza Poręby (r. 2000) był to debiut (ok. 24 minuty, bardzo aktywne wyjścia do odbioru), Dawid Pakulski (r. 1998, 87. minuta) dosłownie moment po wejściu na murawę strzelił bramkę, a Bartosz Slisz (r. 1999, 89. minuta) zameldował się w samej końcówce spotkania.

Z jednej strony więc deklasacja i całkiem optymistyczne symptomy, z drugiej wrażenie, że to wysokie zwycięstwo przykrywa spore problemy, z którymi borykają się trener Lewandowski i jego podopieczni. Nonszalancja nie jest kontrolowana, nie towarzyszą jej fajerwerki – po prostu coś w taktyce nadal zgrzyta.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.