Ekstraklasa. Lech Poznań - Wisła Kraków 2:5. Modelowe czytanie gry

Bierność w środku pola i poważne błędy w obronie kontra cierpliwość i wyciąganie wniosków. To nie była kwestia dyspozycji dnia. Problemy Kolejorza są powtarzalne i w tym sezonie już dały o sobie znać - nie tylko w europejskich pucharach.

Wykorzystane słabości

Dwie możliwości. Makuszewski, który ma całe skrzydło do dyspozycji i Makuszewski, którego przestrzeń została znacznie ograniczona. Obie sytuacje dzieli 15-minutowa przerwa między połowami. W miejsce Polaka równie dobrze można wstawić Amarala. Nie oznacza to jednak, że nagle w drugiej części meczu Wisła dokonała zmian personalnych, wrzuciła wyższy bieg i stała się inną drużyną. Biała Gwiazda, bazując na cierpliwości, była gotowa w odpowiedni sposób wykorzystać błędy poznaniaków. Mając do dyspozycji wyjściową jedenastkę.

To tylko jeden z przykładów, który świetnie nadawałby się do zabawy „znajdź dziesięć różnic” między połowami w wykonaniu Lecha. Byłaby dziecinnie prosta, bowiem to, co udało się zatuszować w ostatnich kolejkach, w starciu z wiślakami było widać, jak na dłoni.

Niemała w tym ich zasługa. Nie tylko uderzyli, gdy przeciwnik po przerwie „nie dojechał”, ale i nie pozwolili mu na to, żeby jeszcze zdołał „dojechać”.

Michał Kucharczyk skomentował zachowanie kibiców Legii podczas meczu z Zagłębiem Sosnowiec

Cierpliwość jest cnotą

Najpierw urywał się tylko Kostal, później w ślad za nim poszli inni. Pierwszy do dynamicznych rajdów skrzydłem, gry bez przyjęcia i współpracy na skrzydle. Dzięki niemu również widoczna jest zmiana, jaka zaszła w szeregach gości. Odległości między poszczególnymi częściami formacji zmniejszyły się, bo przesuwał się bliżej Pietrzaka, zapewniając większe wsparcie obronie.

Podobnie reagował Kort, odcinając możliwość zagrania bliżej środka pola. Ustawienie Wisły stało się bardziej zwarte, czas reakcji został skrócony, a dokładność podań poprawiona.

Jeszcze przed przerwą (stan 2:1) wiślacy mieli spory kłopot z konstrukcją ataku pozycyjnego. Upatrywali swoich szans w akcjach z pominięciem środka, bezpośrednio w kierunku Kostala lub Bartosza. Cofający się Ondrasek zagarniał przynajmniej jednego defensora, dzięki czemu zadanie było choć trochę ułatwione.

Podopieczni trenera Stolarczyka próbowali rozegrać przez trójkąt zorganizowany w środkowej strefie (tj. Basha-Kort-Imaz), ale druga linia Kolejorza (Tiba-Gajos-Cywka + schodzący niżej Amaral) ustawiała się w kształt półkola, odcinając tym samym cały centralny sektor i zmuszając rywala do gry flanką. Tym samym bardzo często, między linią obrony (ze schodzącym Bashą) a częścią bardziej-ofensywną, wytwarzał się kanion nie do pokonania. Nie pomagały niedokładne zagrania.

Tylko że w Wiśle nikt się nie zrażał. Nawet gdy nakładany pressing (pierwsza linia – Ondrasek-Bartosz-Imaz) był na tyle bierny, że i tak wszystkie podania lechitów przecinały środek pola. Prawdopodobnie spory wpływ na niewzruszoną wiarę miała ogromna nieskuteczność gospodarzy.

Niech „najlepiej” świadczy o tym swoboda działań Jóźwiaka. Młody zawodnik mógł spokojnie ściąć ze skrzydła na 16. metr przed bramką Lisa, bo pod naporem przeciwnika Biała Gwiazda zawężała swoje ustawienie. Przykład jednej z wielu akcji zakończonej niecelnym lub zbyt lekkim strzałem.

Robert Lewandowski i Pini Zahavi pracują dalej razem. Umowa przedłużona

Ten moment

Zdecydowanie i aktywna gra w środku pola – to, co po przerwie stanowiło znak rozpoznawczy wiślaków. Również to, co odróżniało ich od poznaniaków i dzięki czemu wygrali aż tak wysoko.

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na samo zachowanie w centralnym sektorze boiska. W pierwszej połowie były dwa warianty wprowadzenia piłki do gry: szeroko ustawieni stoperzy (na skrajach pola karnego; Sadlok i Wasilewski) albo przejście na trójkę ze schodzącym Bashą i wysoko ustawieni boczni (Bartkowski, Pietrzak). Oba sprowadzały się w gruncie rzeczy do jednego, czyli wypuszczenia zawodnika skrzydłem.

Zmiany nastąpiły po przerwie. Te przesunięcia faktycznie zaczęły odgrywać kluczową rolę. Mowa o ruchu kilka kroków w każdym kierunku, który był wpisany w szerszy schemat. Tym samym Kort uwalniał Bashę, który przesuwał się do dość dużego trójkąta (na linii wyznaczającej połowy) na flance. Wisła zagarniała większą przestrzeń, stała się znacznie mniej czytelna i powtarzalna.

W tym czasie Lech nie reagował. Podopieczni trenera Stolarczyka mogli bez większych kłopotów konstruować atak, bo poznaniacy wcale nie nakładali pressingu. Nie cofnęli się jakoś głęboko na własną połowę, ale w środkowej strefie nie było gracza, który faktycznie pociągnie ekipę do doskoku, przytrzyma piłkę i odzyska inicjatywę. Przed przerwą próbował Cywka, po niej bierność była wszechogarniająca.

Powołania Jerzego Brzęczka. Grosicki niepewny, Błaszczykowski uratowany

Asy w rękawie

Wiślacy mieli sporo powodów, żeby na druga część meczu wyjść z większą pewnością siebie. Nie chodziło tylko o wynik, a m.in. o takie „małe rzeczy”, jak reakcja obrońców Kolejorza na pressing.

Lech Poznań - Wisła KrakówLech Poznań - Wisła Kraków .

Wysokie podejście prawie się opłaciło. Kort przejął piłkę i wypuścił podaniem Bartosza. Zresztą wystarczy przywołać bramkę kontaktową dla Białej Gwiazdy, gdy po długim wykopie Lisa, zagranie przedłużył Ondrasek, a Kostal poszedł za akcją i wykorzystał błąd Janickiego.

Bo Wisła miała i pressing, i stałe fragmenty gry, i właśnie Martina Kostala. Dwie bramki padły po rzucie z autu i wolnym. Słowak zakończył spotkanie z golem, kluczowym podaniem i dwoma asystami. Trener Stolarczyk trafił ze zmianami w dziesiątkę. Po raz pierwszy w tym sezonie w wyjściowej jedenastce zdecydował się dać szansę Kostalowi i Bartoszowi, zamiast Małeckiemu i Boguskiemu.

Lech Poznań - Wisła KrakówLech Poznań - Wisła Kraków .

Samo rozegranie z piłki stojącej, zwłaszcza trafienia na 2:4, również zasługuje na uwagę. Defensorzy Lecha nie tylko „popisali się” opóźnioną reakcją, ale przede wszystkim już na samym początku, przed tym jak piłkę dorzucił Bartkowski, byli źle ustawieni. Kostal z łatwością przesunął się pod linię końcową i dograł do Ondraska, gdy Vujadinović dopiero zabierał się do – i tak niemrawego – doskoku.

To nie do końca jest tak, że Lech na drugą połowę wyszedł zdekoncentrowany i można go tłumaczyć dyspozycją dnia. W bardzo prosty sposób został pozbawiony argumentów, ale wszystkie te błędy i problemy pojawiły się w poprzednich starciach.

Nie chodzi jedynie o obronę, która w obecnej formie stanowi najsłabsze ogniwo poznaniaków. Mowa także o nieskuteczności i zagubionej środkowej strefie – braku reakcji, doskoku, jakiejkolwiek próby odzyskania inicjatywy. To wszystko było widoczne czarno na białym w europejskich pucharach, natomiast w lidze zostało nieco zatuszowane. Wiślacy zrobili coś, czego nie potrafił choćby Śląsk. A przecież właśnie po meczu we Wrocławiu mówiło się o genialnych pułapkach ofsajdowych Kolejorza. Wystarczyło pograć nieco szybciej, żeby brutalnie je zweryfikować.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.