"Część z nich nie wie, że aplikuje". Do Legii zgłaszał się kandydat z Etiopii. Tak szuka się trenera w Polsce

"Z Grantem odbyłem kilkugodzinną rozmowę. Ten facet kiedyś chciał prowadzić Legię". Zgłosił się do niej także Etiopczyk. Leśnodorski poznawał filozofię Trapattoniego, a Kulesza miał na biurku ofertę Gattuso, o której Włoch nie wiedział. Do Pertkiewicza polscy szkoleniowcy dzwonili po trzech porażkach Arki. "Nie mam złej intencji, ale..." - słyszał. Zatrudnianie trenera w Polsce to proces interesujący.

Najpoważniejszych kandydatów do objęcia Legii teraz było trzech. Jerzy Brzęczek, Miguel Cardoso, Adrian Gula. Jak zapewnia prezes Legii Dariusz Mioduski, z każdym rozmowy były już bardzo poważne. Z „przyczyn obiektywnych” ci panowie na Łazienkowską nie zawitali. Brzęczek dostał propozycję z PZPN, Gula, którego Mioduski monitorował już od kilku lat i który właśnie kończył kontrakt z Żyliną, został zaproszony do współpracy przez Słowacki Związek Piłki Nożnej. Wybrał oczywiście wyzwanie z tamtejszą kadrą U21. Cardoso został trenerem jednej z najbardziej utytułowanych drużyn Ligue 1 – FC Nantes.

Mioduski został z problemem i Deanem Klafuriciem na trenerskiej ławce. Postanowił dać mu szanse. Mijały kolejne tygodnie, a do prezesa Legii docierało, że był to błąd. Polowanie na nowego szkoleniowca przeciągało się. Pewnie gdyby chodziło o następcę z Polski sprawy poszłyby szybciej. Szukano jednak głównie za granicą. Media chętnie przekazywały informacje o 100 CV leżących na biurku w gabinetach przy Łazienkowskiej i podawały głośne nazwiska jak Peter Bosz, Frank de Boer, czy Jens Keller. Przy próbie ich weryfikacji okazywało się jednak, że te osoby nie są zainteresowane pracą w Warszawie (Keller), lub według zapewnień ich menadżerów nie prowadzili żadnych rozmów z Legią (de Boer).

- Wybór trenera, nie polega na przejrzeniu CV i zastanowieniu się kto ma tam więcej powpisywane. To nie szukanie ekspedientki do pracy w sklepie – słyszymy od jednego z ligowych prezesów. To na pewno zadanie specyficzne i jak się można szybko zorientować - słuchając innych - oparte głównie na kontaktach, rozmowach i własnych przeczuciach, ale także skłonności do akceptacji i ocenie ryzyka, a pewnie na końcu szczęściu.

Trzy przegrane mecze i telefony: proszę o mnie pamiętać

- Przy wyborze trenera do tych większych klubów, gdzie jest duża presja trzeba brać pod uwagę przede wszystkim gdzie ten szkoleniowiec pracował. Jeśli nie miał w dorobku drużyny, w której była spora konkurencja, z dwoma trzema rywalami na każdą pozycję, to taki ktoś może mieć problemy. Po wejściu do szatni pełnej silnych charakterów i kilkunastu gwiazd, zwykle kilku trzeba posadzić na ławce i wytłumaczyć im, że to dla dobra zespołu – opisuje Leszek Miklas prezes Legii w latach 2000–2002 oraz 2007–2010. Zwraca też uwagę, że niewiele zmieniło się same środowisko.

- Niegdyś agencji pośredniczących było mniej. Trenerzy częściej zgłaszali się sami. Wyglądało to tak, że przy każdej zmianie szkoleniowca, czy zawirowaniu w Legii, dzwoniły do mnie te same nazwiska. Teraz ich oferty często przesyłają agencje. Czasy się zmieniły, ale zasada „zwalniają będą zatrudniać” jest wiecznie żywa – uśmiecha się Miklas. Jego słowa potwierdza obecny prezes Arki, który zaznacza, że rywalizacja samych trenerów o możliwą posadę przybiera czasem dość wesoły wymiar.

- Teraz to już nie potrzeba medialnych artykułów sugerujących, że klub może rozstać się z trenerem. Do mnie bezrobotni akurat szkoleniowcy dzwonili i pisali po trzech porażkach Arki. To były telefony z gatunku „nie dzwonię w złej intencji, ale proszę o mnie pamiętać” – mówi nam Wojciech Pertkiewicz.

Prezes przyznaje, że w poprzednim sezonie dostawał sporadyczne oferty trenerskie od polskich agencji. Zgłaszali się do niego też szkoleniowcy z zagranicy, ale z nazwiskami, które raczej trzeba było sprawdzać w internecie.

Grant dla Legii

Głośne, zagraniczne nazwiska przy szukaniu klubowego trenera pojawiają się zawsze. Część jest wymysłem mediów, część marzeniami prezesów. Awram Grant powraca jednak na Łazienkowską jak bumerang. Według zapewnień Miklasa mający polskie korzenie szkoleniowiec kilkanaście lat temu wcale nie był tylko fantazją.

- Z Grantem odbyłem kilkugodzinną rozmowę. To naprawdę był facet, który kiedyś chciał prowadzić Legię. To przeinteligentny człowiek, który widzi piłkę z szerszej perspektywy. Futbol to dla niego nie tylko boisko. Ostatecznie jednak nie było nas wtedy na niego stać. Nie tyle na samego trenera, tylko bardziej na jego koncepcję prowadzenia drużyny. Myślę, że to podobny przypadek jak ten Stanisława Czerczesowa. W którymś momencie właścicieli Legii nie było stać na dalszą wizję jego drużyny – ocenia Miklas.

Grant w kontekście Legii pojawiał się zresztą także później. Był nawet kilka lat temu na trybunach obiektu przy Łazienkowskiej. Wtedy już ponoć tylko jako gość. Żadnych rozmów z nim nie prowadzono.

Trapattoni i Gattuso

W ostatnich latach nad Wisłą mieliśmy jednak inne historie związane z bohaterami futbolu. Bogusław Leśnodorski przyznał nam, że do jednego z nich udał się na Półwysep Apeniński.

- Wtedy nawet specjalnie nie szukałem trenera, ale pojechałem się spotkać z Giovannim Trapattonim. Chciałem po prostu pogadać, poznać filozofię, zobaczyć co to za człowiek. Kilkugodzinna wizyta była miła, ale w kontekście jego i Legii od razu stwierdziłem, że nie miałoby to sensu. Z Włochami byłoby jak z Chorwatami, zbyt ryzykownie – opisywał były prezes „Wojskowych”.

Prezes Jagielloni wspominał nam za to, że w Białymstoku chciał pracować Gennaro Gattuso, którego ofertę miał na biurku.

- Wysłał ją nie on, tylko jego menadżer. Nawet nie wiem czy Gattuso o tym wiedział. To głośne nazwisko, ale nie zrobiło na mnie wrażenia. Doszedłem do wniosku, że taki facet nie miałby czasu, by przygotować drużynę po swojemu, by poznać chłopaków, nauczyć się języka. Co z tego, że przyszedłby Gattuso, gdyby z nikim się nie dogadał, nikogo by nie znał, nie rozumiałby też specyfiki Ekstraklasy? – zastanawiał się Kulesza. Zresztą z tych większych nazwisk chętny na Białystok był nie tylko Włoch.

- W Białymstoku był np. Ljubosław Penew. Nawet negocjowaliśmy. To fachowiec, ale mówi tylko po bułgarsku i hiszpańsku, a więc istniałaby bariera językowa – dodawał prezes Jagi.

Gattuso nie wiedzący o swojej aplikacji na stanowisko trenera to zdaniem prezesów standard.

- Myślę, że jedna czwarta, może jedna piąta wysyłanych ofert to byli trenerzy, którzy dopiero z gazet dowiadywali się, że aplikują na daną posadę. Szkoleniowcy sami byli sobie winni. Jeśli wybierali agentów, którzy bez uzgodnienia z nimi rozsyłali CV po całej Europie, gdziekolwiek szukali trenera, to najzwyczajniej psuli im nazwisko. Jeśli ktoś aplikuje na różne stanowiska i to jeszcze w pięć różnych części świata, do różnych drużyn, z różnymi koncepcjami to znaczy, że sam nie ma żadnej koncepcji i chce się tylko zaczepić do pracy – komentuje to Miklas. 

Z Etiopii do Legii + pomysły własne

Miklas przyznał, że czasem w tej gonitwie o posadę i wysyłaniu zgłoszeń niemal na oślep zdarzały się pomysły abstrakcyjne.

- Miałem oferty od trenerów z Afryki. Był chyba jeden szkoleniowiec, który prowadził młodzieżową reprezentację Etiopii. Trudno mi było poprawnie przeczytać jego nazwisko, oczywiście go nie pamiętam, ale na pewno chciał pracować w Warszawie – wspomina.

Wyjaśnia jednak, że za jego czasów szukanie trenera zwykle odbywało się w oparciu o pomysły władz i kontakty właścicieli.

- Z Janem Urbanem mieliśmy styczność wcześniej, My tzn. ja i jeden z właścicieli ITI. Podobał nam się od strony logiki prowadzenia zespołu. Uważaliśmy, że trzeba dać mu szansę. Zaryzykowaliśmy. On nie miał doświadczenia w prowadzeniu wielkich marek. Równolegle prowadziliśmy rozmowy z Mirosławem Trzeciakiem, by wziąć go na dyrektora sportowego. Powiedzmy, że chcieliśmy wprowadzić do polskiej piłki trochę hiszpańskiej finezji i techniki. Czegoś czego nie ma do dziś – wyjaśnia. Podobnie zresztą było z Dragomirem Okuką.

- To był czas, kiedy właścicielem Legii był POL-MOT, a jego szefem Andrzej Zarajczyk silnie związany z rynkiem Serbskim. Robiliśmy wtedy research tamtejszego rynku. Serbowie to ludzi, którzy maja podobne do nas charaktery, w pół roku uczą się polskiego. Legia według nas potrzebowała wtedy trenera z silną ręką. Takiego, który stawiałby na przygotowanie fizyczne, nastawiał na grę do końca i pilnował, by drużyna do 90 minuty mogła zabiegać rywala. To się sprawdziło, bo większość spotkań Legia wygrywała wtedy po 75. minucie. Wcale nie grała ładnie, a zdobyła mistrzostwo.

Kontakty, opinie, podpowiedzi

W praktyce przy szukaniu trenera oferty leżące na biurku prezesów traktowane są bardziej jako ciekawostka.

- Moim zdaniem poważni trenerzy nie wysyłają swoich CV. Nigdy nie miałem na biurku 100 ofert, ale może czasy się zmieniły, albo pracowałem z mniejszym klubie – mówi nam jeden z byłych już piłkarskich działaczy.

- Zwykle odbywa się to tak, że szuka się samemu, po swoich kontaktach, opiniach innych, spostrzeżeniach. Dobrze mieć kogoś, kto daną osobę znał, pracował z nią. Często pomagają byli lub obecni piłkarze, klubowi dyrektorzy, koledzy z branży. Przeważnie interesowałem się osobą, o której można było się czegoś dowiedzieć, jakoś ją sprawdzić – dodaje inny z naszych rozmówców.

Agent trenera? „To w Polsce utrudnia pracę”

Korzystanie z polskich pośredników i agencji zdarza się rzadko. A jeśli już się odbywa to często na innych warunkach czy zasadach niż w przypadku pośredniczenia przy transferach piłkarzy. Człowiekiem, który kilka razy pomógł obu stronom jest m.in. Mariusz Piekarski.

- Paru szkoleniowców w Ekstraklasie poleciłem i poszło im bardzo dobrze – mówi nam menadżer, chociaż w konkretne przykłady nie chce się zagłębiać.

Przyznaje za to, że korzystanie z pośredników to w Polsce zjawisko marginalne, lub takie o którym lepiej nie mówić.

- Sam z siebie staram się w te trenerskie pośrednictwa nie wtrącać, bo to na dłuższą metę utrudnia prace. Do agentów w Polsce zaufanie społeczne jest małe. Nawet jak mam dobry pomysł i zwyczajnie chce pomóc, to potem i tak są głosy, że agent wprowadził do klubu trenera, bo chce tam potem robić z nim interesy i dawać piłkarzy – wyjaśnia.

To właśnie Piekarski przyczynił się do nawiązania współpracy między Legią i  Stanisławem Czerczesowem.

- Legii pomagałem z Czerczesowem, bo jestem z tym klubem związany. Grałem tam, mieszkam w Warszawie. Zależy mi, by było to mocna drużyna. Czerczesowa znałem cztery lata przed tym jak zaczął pracę w stolicy. Miałem przeczucie, że takiego silnego, człowieka, znakomitego motywatora Legii właśnie brakowało. Nie miałem z tego żadnych finansowych profitów – tłumaczy swoją rolę przy tej operacji.

Jedną z osób, którą Piekarski niegdyś polecał był też m.in. Leszek Ojrzyński. Szepnął o nim w Gdyni. Los sprawił, że szkoleniowiec chwilę później został tam trenerem.

- Rzeczywiście wspomniałem o nim w rozmowie z prezesem Arki, trochę go zarekomendowałem i tyle. Cieszę się, że dał radę, a nawet odniósł sukcesy – komentuje nam menadżer i dodaje.  – W tym czasie do Arki żadnego z moich piłkarzy nie dałem – uśmiecha się.

- Jeśli w Polsce można mówić o tym, że agenci pomagają w kontakcie trenerów z klubami, to raczej w luźnych rozmowach, na stopie koleżeńskiej. Informacje o kimś idą czasem pocztą pantoflową. Czasem agentom jest łatwiej, bo mają szersze kontakty, znają więcej osób – tłumaczy nam Piekarski. - To raczej dotyczy szkoleniowców z zagranicy. W Polsce wszyscy się znają, na wewnętrznym rynku trenerzy nie potrzebują agentów – kończy.  Przyznaje jednak, że zgłaszają się do niego ludzie z zagranicy, by oznajmić, że są gotowi do pracy w Polsce. Sporo ofert pochodzi z Włoch czy Portugalii, od osób które zna, ale też od trenerów mu anonimowych. Może ktoś kiedyś z tej bazy skorzysta...

Awaryjna lista trenerów

Z rozmów z kolejnymi osobami które zarządzają klubem, wynika, że prezesi przeważnie mają kilku szkoleniowców, z którymi utrzymuje stały kontakt. To taka ich nieformalna, niepisana lista awaryjna na czarną godzinę lub niespodziewany problem.

- To standardowa rzecz w zarządzaniu. Jeśli jest jakieś ryzyko i można się na jego wypadek zabezpieczyć, to trzeba to zrobić – mówi nam anonimowo jedna z decyzyjnych w klubie  osób.

- Wiedząc, że życie pisze różne scenariusze o trenerach w klubie często rozmawiam z radą nadzorczą. Sam staram się być na bieżąco jeśli chodzi o nazwiska, które są dostępne na rynku. Z pewnymi trenerami mam luźny kontakt. Nigdy jednak nie rozmawiałem o zatrudnieniu kogoś, za placami urzędującego trenera. Tak się nie robi. Z takimi bezpośrednimi rzeczami czeka się do momentu, aż podziękuje się temu, z którym się było związanym. To dobra praktyka, a po drugie środowisko w którym się obracamy jest małe – mówi nam jeden z prezesów.

- Na początku sezonu zwykle jest spokojnie, ale pewnie na jesieni znów się zacznie – dodaje.   

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.