Ekstraklasa. Piast Gliwice - Zagłębie Lubin 2:1. Kara za minimalizm

Zamiast ataku - wycofanie. Zamiast reakcji - bierne oczekiwanie. Miedziowi wystawili się na ostrzał i na własne życzenie pozbawili się ważniejszych argumentów w ofensywie. Piast Gliwice po zwycięstwie z Zagłębiem Lubin nieoczekiwanie zajmuje pozycję lidera ekstraklasy.

Niedopracowany manewr

Chociaż lubinianie rozegrali dwie różne połowy, to głównie druga rzutuje na obraz ich gry i uruchamia czerwoną kontrolkę ostrzegawczą. Jeszcze nieśmiało, ze względu na pierwsze symptomy, ale na pewno nie na tyle, żeby dało się je zlekceważyć.

Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że remis w pełni odpowiada podopiecznym trenera Lewandowskiego. Samo w sobie głęboka defensywa nie była w tym przypadku największym problemem. Brakowało wyjścia z kontratakiem, utrudnienia przeciwnikowi rozegrania, przejęcia inicjatywy.

W drugiej połowie, jeszcze przy stanie 1:1, szkoleniowiec zdecydował się na manewr, który tylko ze względu na ustawienie z piątką z tyłu przypominał ten, który zdał egzamin z Legią. Zamiast uzyskania lepiej funkcjonującej obrony, strzelili sobie w kolano.

Zmiany w Warszawie nastąpiły przy wyniku na korzyść Miedziowych (2:1), bezpośrednio po przerwie (Kopacz zastąpił Janoszkę) i bez strat w ofensywie (Jagiełło + Starzyński do rozegrania). W Gliwicach natomiast, ostateczne przekształcenie systemu nastąpiło dopiero w 78. minucie (Kopacz za Starzyńskiego), towarzyszyło mu przejście na dwóch typowych napastników (Mares za Bohara) i zmianę kluczowego w ostatnich spotkaniach Tosika (żółta kartka, wszedł Matras). Przede wszystkim jednak, Piast ani myślał zostawiać tyle miejsca, co legioniści.

Mobilny Piast

Przebudowa formacji uwypukliła problemy, z którymi lubinianie zmagali się również przed przerwą. Warto zwrócić uwagę na to, jak łatwo gliwiczanie rozgrywali w środkowej strefie i bez większych trudności zmieniali kierunek akcji.

Wykonywali również kawał solidnej roboty, podwajając i (czasem) potrajając krycie w środkowej strefie, w ten sposób usiłując zdusić ataki przeciwnika w zarodku.

Główna odpowiedzialność spadała na trio Jodłowiec-Valencia-Dziczek, które zawężało lub poszerzało pole gry w zależności od potrzeb. Za podstawę uznano w miarę ciasne ustawienie. Dzięki temu rywal na plecach nie stanowił jakiegoś ograniczenia, bo zawsze pojawiała się możliwość szybkiego odegrania do tyłu i rozegrania w mniej zagęszczonym sektorze boiska.

>>> Piast Gliwice - Zagłębie Lubin 2:1. Piłkarze Waldemara Fornalika wciąż niepokonani!

Brak rytmu

Z jednej strony bardzo dobra komunikacja piłkarzy Fornalika, z drugiej postępująca bierność gości. Przed przerwą nie byli w stanie narzucić swoich warunków gry przez dość prosty schemat zawiązania ataku. Centralnymi punktami byli Bohar-Czerwiński oraz Tuszyński.

Słoweniec nie tylko wychodził na obieg i starał się posyłać płaskie podania w pole karne (trzy próby w pierwszej połowie), ale i ścinał do środka pomagając w rozegraniu (20.-25. metr). Były to głównie krótkie podania wszerz boiska, na małej przestrzeni, które miały pomóc utrzymać piłkę w posiadaniu Miedziowych.

Tuszyński częściej niż w dwóch poprzednich meczach schodził nieco niżej, co z jednej strony miało sporo sensu, bo jako jeden z nielicznych potrafił utrzymać się pod naciskiem przeciwnika, ale z drugiej mocno ograniczało możliwości w ataku (wypuszczanie na zgranie Pawłowskiego lub Bohara).

To wszystko sprawiło, że trener Lewandowski zdecydował się na zmiany. Mares miał zwiększyć pole manewru, Kopacz wymusić przejście na piątkę w obronie i tym samym zabezpieczenie tyłów.

Odbezpieczenie tyłów

Tylko że Miedziowi zatracili się w tym wycofaniu i wyłożyli na tacy wszystkie swoje słabe punkty. Już w pierwszej połowie było widać, że nie za bardzo radzą sobie z dynamicznymi atakami przeciwnika. Piast dość skutecznie wykorzystywał ich niechlujność w rozegraniu, wychodził 4-5 zawodnikami. Defensywa lubinian była – w większości przypadków – mocno niezorganizowana. Notorycznie pojawiały się trudności z komunikacją i utrzymaniem linii spalonego.

Screen z meczu Piast Gliwice - Zagłębie LubinScreen z meczu Piast Gliwice - Zagłębie Lubin Aleksandra Sieczka

W tej sytuacji zwraca uwagę nie tylko wysunięty Dąbrowski, którego ustawienie umożliwia zgranie Papadopulosa do Valencii, ale i odległości. Guldan nie jest w stanie odpowiednio zareagować w pojedynku ze strzelcem bramki, który wcześniej wyskoczył przed Matuszczyka. Kilka minut później, to kapitan Miedziowych nie utrzymał linii – tym razem bez konsekwencji.

Screen z meczu Piast Gliwice - Zagłębie LubinScreen z meczu Piast Gliwice - Zagłębie Lubin Aleksandra Sieczka


W momencie płaskiego zagrania Kirkeskova w pole karne, Guldan zerka na Papadopulosa, koncentrując się na ewentualnym przecięciu podania. W tym samym czasie Dąbrowski zostaje daleko w tyle. Warto również cofnąć się do początku tej akcji (Sedlar-Dziczek), gdy pomocnik gliwiczan bez większych trudności pokonał kilka metrów w środkowej strefie i uruchomił bocznego obrońcę. Tosik nie zdołał wygarnąć mu piłki, Matuszczyk nawet nie podjął próby.

Kilkanaście minut później, Guldan w polu karnym oderwał się od Valencii, doskakując do Felixa, chociaż w tym samym czasie krył go Czerwiński. W efekcie Ekwadorczyk uzyskał możliwość oddania strzału – szczęśliwie dla Miedziowych, Hładun pilnował krótkiego słupka. Postawa defensorów odbiła się również na bramkarzu Zagłębia, który zaliczył dwie bardzo niepewne interwencje i o mały włos nie stracił piłki we własnym polu karnym (złe przyjęcie po podaniu Guldana).

Nietrafione zmiany

Zmiana formacji jedynie pogłębiła te wszystkie problemy. Lubinianie praktycznie przestali wychodzić z własnej połowy, linia obrony była bardzo statyczna. Ograniczono się do zaryglowania tyłów bezpośrednio przed Hładunem, co zemściło się przy bramce Hateleya. Kompletnie nie wykonywano pracy w drugiej linii. Brakowało wypychania przeciwnika, odrywania się od pozycji Matuszczyka i Matrasa celem ograniczenia pola rywalowi. Nie wspominając już o próbach odbioru i jakichkolwiek kontratakach. Rozpaczliwy zryw nastąpił dopiero po stracie drugiego gola.

Zamiast jednak bawić się w tłumaczenie i docenianie małych rzeczy, trener Lewandowski przyznał, że to jego wina: - Biorę porażkę na siebie, biorę na siebie także odpowiedzialność za zmiany i całą taktykę.

I kibice Zagłębia mogą to uznać za swego rodzaju pokrzepienie. Zamiast awaryjnego wyłączania ostrzegawczej czerwonej kontrolki, jakby nic się nie stało, szkoleniowiec bezpośrednio po meczu otwarcie mówi o problemach i wyraża gotowość do ciężkiej pracy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.