W Ekstraklasie transfery sięgające miliona euro są tak rzadkie, jak awanse polskich klubów do fazy grupowej europejskich pucharów. Każda z takich transakcji niosła ze sobą nadzieję, że do ligi trafiła właśnie jej nowa gwiazda. A z tym bywało różnie. Kilka dni temu nowym zawodnikiem Lecha Poznań został portugalski napastnik Joao Amaral. Jak ustalił Sport.pl Kolejorz zapłacił Benfice Lizbona za 26-latka równy milion. Rekord ligi wciąż należy więc do Ariela Borysiuka i będzie należał – ale tylko przez kilka tygodni. Później zastąpi go Amaral, który po dopłaceniu przez Lecha bonusów będzie kosztował aż 1,5 mln. To dopiero czwarty piłkarz za którego klub z Ekstraklasy zapłacił co najmniej milion euro.
Trzech z czterech zawodników, którzy dosięgli magicznej dla polskiej ligi granicy miliona euro, grało, gra lub zagra w Lechu. Trzecim jest Joao Amaral. Drugi ogłoszono trzy tygodnie temu, gdy poznański klub zakontraktował innego Portugalczyka, Pedro Tibę z Chaves. 29-latek kosztował milion euro. Tyle samo co Amaral, choć wartość zakupu napastnika jeszcze wzrośnie. Jak ustalił Sport.pl w umowie transferowej Amarala zawarte są łatwe do spełniania bonusy m.in. za określoną liczbę występów. To one sprawią, że kwota jaką Lech przeleje na portugalskie konto, wzrośnie do 1,5 mln euro, co będzie nowym rekordem Ekstraklasy. W kwotę nie jest wliczona premia za podpis i prowizja menadżerskie.
Po raz pierwszy milion szefowie Kolejorza wydali w styczniu 2011 roku, gdy po przygodzie z Rosją do Poznania powrócił Rafał Murawski. Kilkanaście miesięcy wcześniej na specjalną prośbę trenera Gurbana Berdiýewa szefowie Rubina wyłożyli za Polaka aż trzy miliony euro. Ale po kilku miesiącach okazało się, że w Kazaniu źle czuje się małżonka reprezentanta i ten, mimo kilku dobrych meczów, między innymi przeciwko Barcelonie, poprosił szefów o możliwość wyjazdu. Wybór był naturalny: Lech Poznań. Szefowie Kolejorza długo musieli negocjować z Tatarami, ale ostatecznie udało im się sprowadzić Murawskiego za jedną trzecią zarobionej wcześniej kwoty, czyli właśnie milion euro.
Drugi pobyt 30-latka na Bułgarskiej nie zakończyło się tak dobrze, jak pierwszy. Przez trzy lata Lech z Murawskim w składzie nie zdobył mistrzostwa czy Pucharu, a w rozgrywkach europejskich Kolejorz nie awansował nawet do grupy Ligi Europy. Również pożegnanie pomocnika nie było wymarzone – po styczniowym zgrupowaniu w Jarocinie został wyrzucony do rezerw. Powodem było świętowanie imienin trenera Mariusza Rumaka i awantura z drugim trenerem Jerzym Cyrakiem. Po scysji na obozie los Murawskiego został przesądzony. Niedługo później piłkarz został oddany do Pogoni Szczecin.
Za piłkarzy milion euro lub więcej płaciła także Legia Warszawa. Historyczny, pierwszy zakup miał się odbyć latem 2010 roku podczas słynnego „zaciągu truskawkowego”. Wśród typowanych na gwiazdy Ekstraklasy graczy wyróżniał się sprowadzony, jak donosiły media, za milion euro (choć pojawiały się także inne kwoty: 1,2 i 1,5 mln) pomocnik mistrza Chorwacji Ivica Vrdoljak. Rok wcześniej – jak zapewniał prezes Dinama Zdravko Mamić – Vrdoljaka chciała kupić nawet Borussia Dortmund. Ale Niemcy nie chcieli zapłacić 3 mln i zamiast do Westfalii piłkarz trafił na Mazowsze. Choć nie za trzy miliony, a nawet nie za milion, a za 950 tys. – Na początku Mamić chciał za niego 1,6 mln euro, ale to było dla nas za dużo. Rozmawialiśmy z nimi pół roku. Ze trzy razy latałem do Zagrzebia. Finalnie udało się zbić cenę do 950 tys. – mówi Sport.pl były dyrektor sportowy warszawiaków Marek Jóźwiak.
Pozyskanie Chorwata i tak okazało się jedną z lepszych inwestycji Legii w ostatnich latach. Bo choć Ivo nigdy nie udało się sprzedać z zyskiem to na Łazienkowskiej występował aż przez sześć lat. W tym czasie zdobył dwa mistrzostwa i cztery Puchary Polski. W Ekstraklasie rozegrał łącznie 128 meczów.
Po raz pierwszy (i na razie ostatni) milion euro Legia zapłaciła za piłkarza pięć lat później. Zimą 2016 roku stołeczni postanowili wykupić z Lechii Gdańsk swojego byłego piłkarza Ariela Borysiuka. W gazetach pojawiła się informacja, że za pomocnika na gdańskie konto wpłynęło 500 tys. euro. W rzeczywistości jednak było to aż dwa razy tyle. Na umowie transferowej pomiędzy klubami widnieje kwota milion euro. Co ciekawe, pierwszą ratę za przeprowadzoną w styczniu transakcję drużyna znad morza – zgodnie z umową – otrzymała dopiero we wrześniu, a więc wtedy, gdy Borysiuk nie grał już w Warszawie! – Na dodatek umowa była tak skonstruowana, że Lechia dostała dodatkowe pieniądze po tym, jak sprzedaliśmy Ariela do Anglii – mówi Sport.pl były właściciel klubu Bogusław Leśnodorski.
Do Gdańska powędrowało wtedy dodatkowe 150 tys. euro, co sprawiło, że Borysiuk stał się cichym rekordzistą Ekstraklasy, bo o prawdziwej kwocie transferu wiedziało jedynie wąskie grono ludzi. Ryzykowna inwestycja okazała się trafiona – Borysiuk z Legią trenera Stanisława Czerczesowa zdobył mistrzostwo i Puchar, a niedługo po tym został kupiony przez Queens Park Rangers za 1,8 mln euro. Gdy Lech zapłaci Benfice bonusy za Amarala, Polaka na pozycji lidera zastąpi portugalski snajper.
Dwanaście miesięcy później legioniści po raz kolejny zdecydowali się wyłożyć grubą kasę. Tym razem za Artura Jędrzejczyka, kolejnego reprezentanta i byłego piłkarza Legii, który do stolicy był wcześniej wypożyczony z Krasnodaru. Przy okazji mający za sobą świetne mistrzostwa Europy we Francji piłkarz podpisał najbardziej lukratywną umowę w historii Ekstraklasy, gwarantującą mu co roku aż 830 tys. euro brutto. – W tym przypadku nie płaciliśmy Krasnodarowi bonusów, a deal zakręcił się w okolicach „bańki” – tłumacz Leśnodorski. Pełnego miliona jednak nie było. Kontrakt opiewał na niecałe 900 tys. euro, co uczyniło Jędrzejczyka trzecim najdroższym piłkarze w historii Legii. – Krasnodar nie chciał Artura wyrzucać, ale zasugerował, że może go sprzedać. Legia była chętna i dogadała się z Rosjanami – wspomina agent Mariusz Piekarski, który pośredniczył także przy rekordowej transakcji Borysiuka.
O milionie mówiło się także po transferze Artura Sobiecha do Polonii Warszawa w 2010 roku. Wtedy też duże pieniądze za Sobiecha Ruchowi Chorzów oferowała Legia Warszawa. Klub ze stolicy chciał kupić także klubowego kolegę Sobiecha, Macieja Sadloka. – Za tych dwóch dawaliśmy 800 tys. euro i procenty od kolejnych transakcji – mówi były dyrektor sportowy Legii Marek Jóźwiak. Do negocjacji włączył się jednak znany z kowbojskiego charakteru miliarder Józef Wojciechowski, właściciel Polonii. Po półgodzinnej rozmowie z przewodniczącym rady nadzorczej Ruchu Dariuszem Smagorowiczem, Wojciechowski zgodził się na wyłożenie za 20-letniego snajpera 4 mln zł, czyli równego miliona euro.
– Polonia wzięła Sobiecha i Sadloka, choć nie potrzebowaliśmy tego drugiego. Ale Smagorowicz chciał od razu sprzedać duet, bo interesowała się nim Legia. A Wojciechowski mocno chciał Sobiecha, więc się zgodził – wspomina Piotr Ciszewski, były członek zarządu Polonii. Z imponującej milionowej kwoty w dokumentach 700 tys. euro przypisano Sobiechowi, a kolejne 300 tys. – Sadlokowi. Ostatecznie Sobiech kosztował milion, ale dopiero rok później, gdy tyle zapłacili za niego działacze Hannoveru 96.
Zanim Lech i Legia zdecydowały się dobić do działającej na wyobraźnię granicy, transfer o podobnej wartości przeprowadziła Wisła Kraków. W 1999 roku szalejący na rynku transferowym miliarder Bogusław Cupiał zdecydował się na szalony krok – za 23-letniego napastnika Lecha Poznań wyłożył 2 mln marek. Był to wówczas niekwestionowany rekord ligi. Oszacowanie ile kosztowało wtedy euro jest niemożliwe, bo europejska waluta po raz pierwszy została wprowadzona do obiegu dopiero trzy lata później. Można jednak szacować, że w połowie 1999 roku mniej więcej tyle kosztował Żurawski.