Korona Kielce. Wzór reakcji i elastyczna strategia

Chociaż w pierwszej fazie meczu wydawało się, że Cracovia rozłożyła rywala na czynniki pierwsze, to za każdym rozpracowanym schematem stał kolejny. Trener Lettieri zamieniał poszczególne elementy, dopasowywał strukturę drużyny, a konstrukcja stawała się coraz bardziej skomplikowana i trudniejsza do złamania. Korona Kielce zremisowała z Cracovią 2:2.

Remis z „Pasami” tak naprawdę zmienia naprawdę niewiele w kontekście postrzegania Korony. W swoim repertuarze ma mnóstwo mniejszych i większych planów, które w odpowiednim momencie są wcielane życie. Tak samo było w Krakowie. Po około 20-30 minutach słabszej gry, doszło do niewielkich przetasowań (w przerwie także personalnych) na poziomie taktycznym, które umożliwiły złapanie rytmu. Warunek był jeden – wszystko nadal miało być utrzymane w duchu solidnego i konsekwentnego futbolu.

Łyżka dziegciu

Paradoksalnie trener Lettieri może być w pewnym sensie wdzięczny Cracovii za to, że obnażyła sporo niedoskonałości jego podopiecznych. To może być dobra lekcja na przyszłość. Koroniarze od samego początku chcieli „grać swoje”, ale napotkali solidny mur i stosunkowo długo męczyli się szukając jakiejkolwiek luźnej cegły.

Podstawowy problem: nie było żadnych szans na rozegranie przez Możdżenia i szybkie uruchomienie bocznych sektorów boiska. Drewniak nie odstępował pomocnika ani na krok. Nie pozwalał mu się odwrócić z piłką, nie pozwalał także na skuteczną zmianę kierunku gry – całkowicie wyłączył go ze środkowego sektora boiska. Dalej można zauważyć efekt domina. Żubrowski był znacznie mniej dokładny, a na tym wszystkim ucierpiała komunikacja ze skrzydłami. Nawet jeśli udało się przekazać podanie do boku, to zaraz w tym sektorze pojawiało się 2-3 przeciwników i akcja „paliła na panewce”. Kallaste był kolejną ofiarą solidnego ustawienia Cracovii. On również nie mógł urwać się z piłką przy linii bocznej, bo napotykał nieustanną blokadę. Gospodarze świetnie radzili sobie z zawężaniem pola gry, był widoczny wyraźny podział zadań.

Mimo wszystko Korona w pierwszych 15 minutach nie ustawała w próbach i uporczywie grała sprawdzonym schematem – przez Możdżenia, do linii obrony (Kovacević/Dejmek), a później na skrzydło, gdzie miało nastąpić gwałtowne podkręcenie tempa. Tak się oczywiście nie działo i właściwie tylko Cebula potrafił zaskoczyć przeciwnika swoimi indywidualnymi wejściami, ale w obliczu szczelnego ustawienia on także musiał skapitulować. Szybko okazało się jednak, że problemy nie ograniczają się tylko do strefy ataku, a sięgają znacznie, znacznie niżej i mogą przesądzić o losach spotkania.

Broń obosieczna

Koroniarze ustawiali swoją linię obrony bardzo wysoko, co powodowało, że wielokrotnie mogli paść od strzałów z własnej broni. To, co zapewniało im powodzenia w poprzednich spotkaniach, kompletnie nie funkcjonowało w starciu z Cracovią. Chodziło przede wszystkim o odbiór – skoro środek pola został praktycznie wyłączony przez wysoko podchodzącego przeciwnika, to i defensywa wystawiała się na większy ostrzał. Straciła wsparcie, nie było łączności, która zwykle zapewniała płynne zmiany faz gry.

Trener Probierz świetnie to przemyślał. Jego podopieczni (tj. przynajmniej dwóch piłkarzy z czwórki Wdowiak, Piątek, Hernandez i Wójcicki) ustawiali się między obrońcami rywala tak, że balansowali na granicy spalonego (i rzeczywiście, Piątek był wielokrotnie łapany w pułapkę ofsajdową), ale jednocześnie byli bardzo łatwo dostępni prostopadłymi podaniami. W tym „Pasy” upatrywały swoich szans. Zbiegło się to z niestabilną grą Dejmka, który popełniał sporo błędów. Zresztą przykładów wcale nie trzeba szukać jakoś daleko, bo tak padła pierwsza bramka – na największą burę nawet nie zasługuje samo zagranie Piątka do Hernandeza, a to co działo się wcześniej, gdy spokojnie klepnął piłkę z Drewniakiem. Podobnie było w 25. minucie, kiedy asystent pierwszej bramki urwał się linii obrony, zaszedł ją od zewnętrznej i jedynie czekał na dobre dogranie Wdowiaka. Wszystko po fatalnym błędzie Żubrowskiego – skierował piłkę pod nogi przeciwnika wznawiając grę z rzutu wolnego na własnej połowie. Krycie przy stałych fragmentach  również pozostawiało wiele do życzenia (bramka na 2:1 i jeszcze kilka mniejszych sytuacji).

To wszystko zaostrzyło apetyty gospodarzy, który poczuli się pewni siebie do takiego stopnia, że zaczęli wypychać rywala, gdy ten usiłował wprowadzić futbolówkę z linii obrony.  Taka gra wymagała sporej koncentracji. Podopieczni Probierza byli w pełni świadomi, ze tak naprawdę wystarczy na chwilę spuścić oko z przeciwnika, żeby zaczął odzyskiwać swój rytm i narzucać własne warunki.

Taktyka dostosowana do potrzeb

Organizacja obrony „Pasów” miała swoje określone fazy i po około właśnie pół godziny gry, kielczanie byli w stanie wykorzystać je przeciwko nim (wcześniej pojawiały się nieśmiałe symptomy). Konkretnie chodziło o jeden krótki, ale powtarzalny moment. Cracovia bardzo sprawnie przechodziła z ataku do defensywy i nie zostawiała zbyt dużych odległości w obrębie formacji. Tylko że w momencie, gdy piłkarze wiedzieli, że nie uda im się zatrzymać przeciwnika w bocznym sektorze boiska na +20 metrze, odpuszczali go i koncentrowali siły na zawężaniu pola gry w okolicach szesnastki. Logiczne, zrozumiałe. Dosłownie kilka sekund przestoju, ale wystarczyło, żeby kielczanie połapali się w sytuacji. Zwłaszcza, że najbardziej zmasowanemu kryciu podlegał Kaczarawa, co nawet zostało wykorzystane przy golu wyrównującym. Napastnik całkowicie ściągnął na siebie uwagę przeciwnika, a Cebula mógł spokojnie oddać strzał na bramkę.

Zresztą to właśnie Kaczarawa grał równo przez całe spotkanie. Później owszem, drużyna odzyskała utracony rytm, ale wyróżniał się nawet w czasie tego słabszego okresu. Napastnik świetnie odnajdywał się w polu karnym przeciwnika i wielokrotnie pokazywał się kolegom do zagrania. I chociaż pierwszego doczekał się dopiero w 15. minucie (długa piłka po rozegraniu Żubrowski/Górski), to nie ustawał w próbach. Nieustannie szukał sobie przestrzeni, odrywał się od rywala, pozostawał w gotowości. Niech najlepiej o jego reakcji świadczy to, że potrafił zrobić ruch do piłki już w momencie, gdy ta pozostawała w środkowej strefie (m.in. w 6 minucie). 

Akcja-reakcja

Sytuacja Korony znacznie się poprawiła po wprowadzeniu jednej korekty do składu. W przerwie trener Lettieri zamienił Kosakiewicza na Cvijanovicia, co miało realny wpływ na funkcjonowanie środkowej strefy. Możdżeń uzyskał znacznie więcej przestrzeni, bo Słoweniec był nieustannie w ruchu i tym ściągał na siebie uwagę przeciwnika. Nie był „wolnym elektronem”, który porusza się bez ładu i składu, robił różnicę zarówno z piłką, jak i bez piłki. Był bezpośrednim łącznikiem z bocznymi sektorami boiska, rozgrywał z Możdżeniem i Górskim tak, że rola tego ostatniego została uwypuklona (jeszcze lepiej zarysowana współpraca z Kaczarawą). Jego zmiana przywróciła automatyzmy, bo wreszcie było miejsce i możliwości do podkręcania tempa – Cebula  i Kaczarawa wzięli się za dwójkowe akcje, jednocześnie Kallaste mógł wyjść na obieg, żeby zapewnić wsparcie w tamtym sektorze.

Mimo remisu kielczanie mogą być z siebie zadowoleni. Poprawa w ich grze nie była wynikiem rozpaczliwego zrywu, nic nie zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podopieczni Lettieriego konsekwentnie grali swoje i stopniowo starali się narzucić własne warunki (nie tylko jeśli chodzi o posiadanie). Nie wychodziło jak zawsze, to odpalili inny schemat, zareagowali stosunkowo szybko. Fakt: jednocześnie pojawiła się niestabilność w obronie, zawiodła skuteczność, ale sama reakcja jest godna pozazdroszczenia. Potrafili wyciągnąć wnioski z tego, co dzieje się na boisku i dostosować to wszystko do własnych potrzeb. Przede wszystkim jednak udowodnili, że dostępu do ich schematów strzeże znacznie więcej zabezpieczeń niż tylko jedno, krótkie hasło…

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.