Lewandowski w wywiadzie Staszewskiego: Siłę reprezentacji Nawałki pomogły zbudować social media. Kiedyś sukces nie były tak pompowany

Mariusz Lewandowski został nowym trenerem Zagłębia Lubin. A jeszcze niedawno w Polsce bywał tylko na meczach reprezentacji. - Siłę kadry w jakimś sensie stworzyły social media. Kiedyś sukcesy nie były tak pompowane - mówi Sebastianowi Staszewskiemu w rozmowie z cyklu "Wywiadówka Staszewskiego" legenda Szachtara Donieck.

Sebastian Staszewski: No i w końcu został pan trenerem…

Mariusz Lewandowski: Od dawna byłem.

Miał pan licencję UEFA Pro. Mówię o pracy.

Czekałem i czekałem, ale Real Madryt nie dzwonił. Pojawiły się co prawda telefony z innych klubów, ale niekonkretne. Z mojej dostępności skorzystali dopiero działacze Zagłębia, czyli drużyny w której zaczynałem grę w poważną piłkę. Odezwał się prezes Robert Sadowski. Zagłębie to klub który darzę wielkim sentymentem, stąd pochodzę, więc tym bardziej zależało mi na podjęciu pracy w Lubinie.

Szybko się dogadaliście?

Nie zastanawiałem się nawet minuty, przyjąłem propozycję spotkania i można powiedzieć, że od razu wsiadłem do samolotu. Chyba sam prezes był zaskoczony negocjacjami. Szybko się porozumieliśmy, bo przyleciałem do Lubina zdecydowany ma podjęcie pracy. W rozmowach finanse zeszły na dalszy plan, nie przyszedłem dla kasy. Dla trenera chyba nie ma lepszego miejsca na start, niż rodzimy klub.

Kursy trenerskie zrobił pan z nudów? Uczęszczał pan na nie już jako piłkarz.

Stwierdziłem, że mogą mi się przydać. Dokształcanie się to część naszego życia. Licencję zacząłem robić, kiedy grałem w Szacharze Donieck. Po zakończeniu kariery uznałem, że bez sensu będzie przenoszenie egzaminów do Polski, więc skończyłem wszystko na Ukrainie. Papierek na pewno mi nie zaszkodzi. Przejście z życia piłkarza do życia normalnego człowieka jest często bolesne. A dzięki temu kursowi dowiedziałem się czym jest bycie trenerem, menadżerem, dyrektorem.

Dyrektorem sportowym był pan już w PFK Sewastopol. I to grającym.

Kim ja tam nie byłem… W Szachtarze wszystko miałem podane na tacy. A w Sewastopolu nawet tej tacy nie było. W klubie byłem więc dyrektorem, prezesem, magazynierem, nawet kucharzem. Załatwiałem wszystko. Nauczyłem się tam bardzo dużo, bo bardzo dużo musiałem robić. To nie były trzy łatwe lata, ale dały mi sporo wspomnień. Gdybym miał je spisać to o Szachtarze powstałby tom. A o życiu na Krymie – ze cztery. Na Ukrainie nauczyłem się jednego. Nie można założyć sobie, że zostanie się tym albo tym.

Ale można mieć marzenia, plany, cele.

Można, ale i tak wszystko wychodzi w praniu. Wtedy okazuje się czy nadajesz się do danej roboty. Ja mam wiedzę, mam znajomości, znam też języki. Robiłem to całe życie a na dodatek dokształciłem się jako trener. Wiem co wiem i wiem, jak to przekazać. Jednocześnie jestem zbyt niedoświadczony, aby udawać, że zjadłem wszystkie rozumy. Mam w sobie pokorę i chęć do nauki. Wszystko przede mną. Podjąłem wyzwanie i zobaczymy, co z tego będzie.

Debiut miał pan piorunujący. Zagłębie strzeliło Bruk-Betowi Termalice Nieciecza aż cztery bramki. Zdziwił się pan, że poszło tak gładko?

To wcale nie było łatwe spotkanie. Po szybko straconym golu wyciągnęliśmy jednak wnioski i zaczęliśmy lepiej grać w piłkę, z polotem. To pozwoliło odnieść zwycięstwo.

Jeden Lewandowski walczy o rządy w lidze, drugi trzęsie reprezentacją.

„Młody” wstydu nie przynosi.

Jest satysfakcja?

Zawsze musi być piłkarz, który na swoje barki bierze ciężar gry drużyny. I cieszy mnie, że w Polsce taką rolę dostał mój wychowanek. Bo tak traktuję Roberta. Pamiętam chudzielca, jak przyjechał na pierwsze zgrupowanie. Wziąłem go pod opiekę, wprowadziłem do zespołu. Pięknie się rozwinął. Widać, że dorobił się szacunku. To dlatego, że działa zgodnie z regułą „ile ja dam drużynie, tyle drużyna odda mi”. Wszyscy na tym korzystają. Cieszy mnie też to, że Robert się nie zmienił. Może poza muskulaturą. Zmężniał strasznie. Kiedyś piłkarze mieli inne warunki fizyczne. Teraz to gladiatorzy.

Kto był takim gladiatorem 10 lat temu?

Artur Boruc.

Bez żartów.

Jego siła pochodziła z wnętrza mięśni. A muskulatura była ukryta, haha.

Artur zakończył reprezentacyjną karierę. Jak go pan zapamięta?

Poczekaj, łezka w oku mi się kręci. Pierwsza myśl? Mecz z Irlandią Północną.

Tak samo odpowiedział Artur. W „Wywiadówce Staszewskiego” wspominał: „Z meczu nie mogę się cieszyć, ale z tego, że się pozbierałem – na pewno. Po tamtej porażce byłem zmiażdżony niesamowicie”.

Był zdewastowany. Pamiętam, jak w szatni ktoś poszedł do Artura, aby go pocieszyć. To grzecznie kazał mu odejść.

Co powiedział?

Spier…

I co później?

Nic. Wiedzieliśmy, że nie warto się do niego zbliżać. Musiał przeżyć to sam, musiał pokonać demona. Wiedział, co zrobił. I nie chciał, aby ktoś się nad nim użalał. Ale w Belfaście wszyscy zagraliśmy słabo, nie tylko Boruc. Każdy z nas zawiódł. Innym razem na mistrzostwach świata w Niemczech Artek bronił tak, że wszyscy łapaliśmy się za głowy. W ogóle jego kariera w kadrze to rollercoaster. Powinniśmy mu jednak bić brawo za to, co osiągnął. Zobacz ilu ludzi przyszło go pożegnać. Zapamięta to na zawsze.

Jaki Boruc był na co dzień?

Na treningach czasami mnie nudził, bo nie za bardzo chciało mu się łapać piłki, ale nadrabialiśmy w hotelu.

Jak?

Opowiadając kawały! Jedni są otwarci dla mediów, drudzy tylko dla kolegów, jeszcze inni zamykają się sami w pokoju. A Artur to był Artur. Niepodrabialny. W sumie nie wiem jak można go opisać.

Kilka tygodni temu przyleciał pan do Warszawy z Dubaju, gdzie mieszka pan na co dzień, specjalnie na mecz z Urugwajem.

Tak jest. Czasem wpadam na PGE Narodowy. A jeśli nie mogę to wszystkie mecze reprezentacji oglądam w telewizji. Na żywo widziałem na przykład zwycięstwo 2:0 z Niemcami. W hotelu kadry spotkałem się z chłopakami z którymi grałem wiele lat. Jest ich kilku: Fabiański, „Lewy”, „Piszczu”, Kuba, „Grosik”, Krychowiak, Glik, nawet Pazdan. No i oczywiście Boruc. Ale młodzi też mnie pamiętali. Nie mówili na „pan”, a to znaczy, że jeszcze się trzymam.

Kadra Nawałki gra lepiej, niż reprezentacje Janasa czy Beenhakkera?

Kiedyś myślałem o tym, że fajnie byłoby zobaczyć symulację rywalizacji piłkarzy z 1974 roku z tymi aktualnymi. Natomiast jeśli chodzi o nas i zespół Nawałki, to gigantycznej przepaści nie ma. Futbol oczywiście się zmienił, jest szybszy, weszły do niego supertechnologie, ale z przekonaniem mówię, że postawilibyśmy im bardzo trudne warunki. W 2006 czy 2008 roku graliśmy dobrze, awansowaliśmy na mundial i Euro. Nie mieliśmy takich gwiazd, jakie są dziś, ale tworzyliśmy kolektyw. Poza tym siłę tej reprezentacji w pewien sposób stworzyły… social media.

W jaki sposób?

Kiedyś ich nie było. O zwycięstwie można było przeczytać w kilku gazetach, obejrzeć coś na trzech kanałach. Teraz po każdym meczu Internet pęka w szwach. Jest sto różnych stron, powstają memy, filmiki, animacje. Każdy piłkarz ma facebooka, instagrama, twittera. To wszystko pomaga pompować sukcesy. Mam wrażenie, że kiedyś zwycięstwo było sprzedawane mniej atrakcyjnie, niż dziś.

W reprezentacji był pan facetem od czarnej roboty. Widzi pan w kadrze swojego następcę?

Tacy zawodnicy byli, są i będą. Bo muszą być. To czasem niewdzięczna rola. Wiem, bo sam ją grałem. Ale nie chciałem nigdy pchać się przed kamery, nie chciałem być gwiazdą. Wolałem wyjść na boisko i zrobić swoje. Myślę, że podobnie zachowują się Kamil Glik, Krzysiek Mączyński. Ten drugi nie gra widowiskowo, ale ma dużo odbiorów, mądrze podaje. Nie jest widoczny, ale jest bardzo pożyteczny. Ameryki nie odkryję jeśli w gronie pracusiów wymienię też Grześka Krychowiaka.

Krychowiak to raczej nowe wcielenie Jacka Bąka!

Styl mają identyczny, haha. Posłuchaj tego. Przychodzi Grzesiek na pierwszy trening West Bromich Albion. Odstrojony w piękny garnitur, oczywiście szyty na miarę. Trener patrzy na niego i mówi: „Greg, idź do szatni i zdejmij ten garnitur. Założysz go jutro na konferencję prasową”. A Krychowiak się uśmiecha i mówi: „Trenerze, jutro to będzie futro”.

Mariusz Lewandowski ze swoich najlepszych lat grałby w obecnej reprezentacji Polski?

Na pewno.

W podstawowym składzie?

Na pewno. Bez problemu.

Pana waleczność prezentuje dziś Jacek Góralski. Dobrze zagrał z Urugwajem.

Dał radę. Ale ja zwróciłbym uwagę na Kubę Świerczoka. Znam tego chłopaka, już wcześniej oglądałem go na treningach. To naprawdę dobry piłkarz i fajnie, że selekcjoner dał mu szansę. Tak samo Jarkowi Jachowi. Wszystko jest w ich nogach, ale nie sądzę, aby skończyło się na jednym powołaniu. Świerczok może dać nam w ataku świeżość. Mówiło się, że nie ma łatwego charakteru, ale czasem z „wariatami” pracuje się łatwiej, niż z ludźmi grzecznymi, poukładanymi. Dziś mogę się sam przekonać, że z Kubą da się dogadać i jest mocno zdeterminowany, by grać na wysokim poziomie. Oczywiście ostateczna decyzja będzie należała do Adama Nawałki, ale ja jestem przekonany, że warto dać Świerczokowi kolejną szansę, bo trochę przypomina mi Roberta Lewandowskiego.

W czym?

Gra dobrze tyłem do bramki, umie uderzyć, dobrze się zastawia. Nie może tylko poprzestać na satysfakcji po tym powołaniu. Ale już moja w tym głowa. Do mistrzostw świata jeszcze ponad pół roku, a kandydatów do gry w kadrze jest w Zagłębiu więcej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA