Jesienna chandra Lecha Poznań. Kolejorz nie wygrał od 1 października. Brakuje jakości i impulsu

Choć latem Lech Poznań wydał na wzmocnienia 15 mln zł, to dziś ma problem. Drużynie brakuje jakości i impulsu. Po raz ostatni piłkarze Nenada Bjelicy czuli smak zwycięstwa 1 października. Blisko dwa miesiące temu. A na jesienną chandrę nie ma czasu, bo rywale nie zamierzają czekać.

Nijaki remis Lecha z Sandecją Nowy Sącz jest przedłużeniem fatalnej serii poznańskiego klubu. Jeżeli Kolejorz nie zwycięży w zaplanowanym na 26 listopada spotkaniu z Wisłą Płock, to od jego ostatniego ligowego triumfu upłyną aż dwa miesiące! Dla piłkarzy i kibiców z Bułgarskiej to bolesne o tyle, że po rozbiciu 3:0 Legii Warszawa, Lech nie dał rady nie tylko Górnikowi Zabrze i Wiśle Kraków, ale także beniaminkowi z Sądecczyzny. I choć w tabeli Ekstraklasy sytuacja podopiecznych Bjelicy nie jest tragiczna, to rywale nie śpią. Na półmetku rozgrywek Lech zajmuje dopiero szóste miejsce (a jeśli Zagłębie Lubin pokona w poniedziałek Koronę Kielce, Kolejorz spadnie na siódmą lokatę).

Bez jakości i impulsu

Największym problemem Lecha wydaje się dziś brak jakości, jaką prezentował w lipcu i sierpniu. Apogeum formy piłkarze osiągnęli w dwumeczu 3 rundy eliminacji Ligi Europy z Utrechtem, gdy zgnietli rywala z Holandii (choć ostatecznie z tej rywalizacji odpadli). Do końca lata zawodnicy z Wielkopolski byli jednak w dobrej dyspozycji fizycznej i piłkarskiej. Później coś zaczęło się psuć. Dziś trudno wskazać jednego lechitę – może poza Maciejem Makuszewskim – o którym można powiedzieć, że jest w topowej formie. Wszyscy zamiast „rosnąć”, stoją miejscu. A kto stoi, cofa się. Nawet Radosław Majewski nie zachwyca lekkością, jak w ubiegłym sezonie. Jest to o tyle zaskakujące, że jeszcze niedawno o Bjelicy mówiło się jak o trenerze, który każdego może postawić na nogi. Okazuje się jednak, że chorwacka magia w tym sezonie nie działa.

Drużynie przydałby się impuls, który obudziłby piłkarzy. Taki mógłby dać szalejący przy linii bocznej szkoleniowiec z Bałkanów, ale widocznie szał Bjelicy na jego podopiecznych nie robi już wrażenia. Pewnie za wcześnie aby mówić o tym, że zaczyna brakować chemii na linii trener-zawodnicy, ale chwilami poznaniacy wydają się zaspani, apatyczni, bez „zęba”. Efekt jest taki, że nie pokazują całego swojego potencjału. A przez to na boisku chwilami brakuje wspomnianej już jakości.

15 milionów

Jakość zagwarantować mieli piłkarze sprowadzeni na Bułgarską latem. W kwietniu i maju skauci Lecha rozjechali się po całej Europie, ale dokonać ostatnich obserwacji przed nadchodzącym oknem transferowym. Już kilka tygodni później poznański klub rozpoczął maraton zakupów. Do kupieckiego miasta co chwilę wjeżdżała karawana z nowymi zawodnikami. Z zachodu, północy i południa. Licząc wykupienie z Lechii Gdańsk Makuszewskiego i pozyskanie z IFK Göteborg Thomasa Rogne, Lech dokonał aż 10 transakcji! Na liście wzmocnień znaleźli się: Nicklas Bärkroth, Christian Gytkjær, Emir Dilaver, Nikola Vujadinović, Rafał Janicki, a także wypożyczeni: Mario Šitum, Deniss Rakels i Vernon De Marco. Już w styczniu do zespołu dołączy wspomniany Rogne.

Najdroższym zakupem było ściągnięcie piłkarza z kartą na ręku, czyli 27-letniego Gytkjæra. Bo choć napastnik przyszedł do Lecha „za darmo”, to Kolejorz musiał zapłacić sowitą prowizję jego agentowi, a także zaoferować wysoką kwotę za podpis samemu Gytkjærowi. Jak dowiedział się Sport.pl Gytkjær – który w TSV 1860 Monachium zarabiał rocznie 1 mln euro – w Poznaniu inkasuje co miesiąc 20 tys. euro netto. Do tego dochodzą wysokie „wyjściówki” i bonusy. Więcej na Bułgarskiej zarabia tylko… trener Bjelica. Aż 650 tys. euro kosztowało natomiast sprowadzenie szwedzkiego skrzydłowego Bärkrotha z Norrköping. Wiceprezes Piotr Rutkowski zdradził w „Wywiadówce Staszewskiego”: „Wydaliśmy 3,5 mln euro. To najwięcej, ile w jednym oknie przeznaczyliśmy na wzmocnienia”. 3,5 mln euro, czyli aż 15 mln zł. Niewiele polskich klubów pozwoliło sobie kiedykolwiek na takie szaleństwo.

Bez fajerwerków

Nowi piłkarze mieli zastąpić liderów, którzy opuścili Kolejorza: Marcina Robaka, Dawida Kownackiego, Tomasza Kędziorę czy wytransferowanego do Anglii za 6 mln euro Jana Bednarka. I tak jak pięściarzy weryfikuje ring, tak nowych lechitów zweryfikowała zielona murawa. Na razie trudno stwierdzić, aby którykolwiek z nich stał się gwiazdą Ekstraklasy. Teoretycznie najlepiej wiedzie się strzelcowi sześciu bramek Gytkjærowi, ale przy Bułgarskiej po cichu mówią, że po jednokrotnym reprezentancie Danii spodziewali się dużo więcej. Tak samo po skrzydłowych, bo choć Bärkroth i Šitum grają sporo, to ich statystyki – choć poprawne – nie rzucają na kolana. Pierwszy zgromadził trzy asysty, drugi – dwie (i dwie bramki). Daleko im jednak do przebojowości i dynamiki, jaką prezentowali w sierpniu. Dość regularnie występują Dilaver i Janicki. Natomiast pozostali, czyli Vujadinović, De Marco i Rakels, nie przebili się do podstawowej jedenastki.

Z braku laku pierwsze skrzypce grają więc Polacy, którzy w szatni pozostają w mniejszości. I to ci sprawdzeni w bojach, którzy w Lechu są od kilku lat, jak Łukasz Trałka, Radosław Majewski i Maciej Gajos, który został kapitanem. Im jednak także daleko do życiowej formy. Największą gwiazdą Kolejorza jest obecnie reprezentant Polski Makuszewski za którego latem Lech zapłacił 300 tys. euro. Dziś skrzydłowy wyceniany jest na prawie milion i z dużą dozą pewności można założyć, że już za kilka miesięcy wyjedzie do ligi zagranicznej. Jeżeli nic się nie zmieni, to Bułgarską opuści niebawem jeszcze kilku piłkarzy, którzy nie spełniają pokładanych w nich nadziei.

Jesienna chandra

Mimo problemów pozycja Bjelicy wydaje się niezagrożona. Klub twardo stoi po stronie trenera. W niedawnej rozmowie z „Przeglądem Sportowym” odpowiedzialny za pion sportowy Piotr Rutkowski powiedział: „Potrzeba zmiany nastawienia piłkarzy. Muszą być bardziej pazerni. Niektórzy zawodnicy muszą wyjść ze swojej strefy komfortu i chętnie im w tym pomogę. Mamy sześć meczów do przerwy zimowej. Chcemy w ich trakcie zobaczyć, kto chce wiosną z nami walczyć o „majstra”. Chcemy widzieć, który z piłkarzy nie będzie się zadowalał drugim lub trzecim miejscem”.

Wiceprezes Lecha zwraca uwagę, że kilku piłkarzom brakuje „pazerności”. A to może być efekt jesiennej chandry, w jaką wpadła większość z nich. Z każdym niewygranym meczem apatia się pogłębia. A nie widać, aby Bjelica miał pomysł jak swoich zawodników wyrwać z niemocy. Przecież nie tak dawno miał na to aż dwie długie przerwy reprezentacyjne. Efekt był mniej więcej taki, jak starania Lecha w meczu z Sandecją. Żaden. A zegar bije. Do końca piłkarskiego roku pozostało już nie sześć, a pięć meczów. A rywale się nie zatrzymują. Jeśli Zagłębie Lubin pokona w poniedziałek Koronę Kielce, Lech spadnie w tabeli na siódme miejsce. Niekoniecznie szczęśliwe.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.