- Nie wszyscy w tej szatni chcieli umierać za trenera - powtarzał Dariusz Mioduski w wielu wywiadach, których udzielił ostatnio, już po zwolnieniu Jacka Magiery. Prezes Legii - zakładamy, że celowo i świadomie - nie wskazywał na nikogo palcem, ale jasno precyzował i trzymał się wersji, że kluczowy w podjęciu tej decyzji był przegrany 1:2 mecz ze Śląskiem.
To właśnie wtedy, we Wrocławiu, prezes miał usłyszeć pod szatnią zastrzeżenia co do pracy trenera. Kolejne, bo skargi tak naprawdę płynęły do niego od kilku tygodni. I to od piłkarzy, którzy są kluczowi dla tej drużyny. Z naszych ustaleń wynika, że był to przede wszystkim Michał Pazdan, ale też Krzysztof Mączyński, Dominik Nagy i Artur Jędrzejczyk.
Ostatnie nazwisko jest o tyle zaskakujące, że to kapitan drużyny i człowiek, który wydawałoby się, jest Magierze szczególnie bliski. Zna się z nim od kilkunastu lat. Praktycznie od początku swojego pobytu przy Łazienkowskiej, kiedy Magiera rozpoczynał pracę jako asystent Dariusza Wdowczyka, a potem tę samą rolę pełnił w sztabach innych trenerów Legii (m.in. Macieja Skorży i Jana Urbana), którzy prowadzili Jędrzejczyka.
- To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu, ale ta szatnia potrzebowała wstrząsu - mówi teraz Mioduski o zwolnieniu Magiery. Dotychczas jednak niewiele osób mu wierzyło, że ten wstrząs będzie aż tak duży. A nawet nie tyle, że duży, ile że nastąpi tak szybko. Że decyzję o zmianach Mioduski podejmie gwałtownie - po wspomnianej porażce ze Śląskiem.
Zwolnienie Magiery to był szok. Szok dla wszystkich. Nie tylko dla kibiców i dziennikarzy, ale też dla pracowników klubu. Wiadomość ta ujrzała światło dzienne zaledwie kilkadziesiąt minut po jego rozmowie z prezesem. Do tego czasu tylko kilka osób w klubie (mówi się o trzech osobach) wiedziało, że do tej zmiany dojdzie. Poza klubem nie wiedział nikt. Nie wiedzieli piłkarze i współpracownicy Magiery, którzy w czasie tej trudnej rozmowy prezesa z trenerem, szykowali się do porannego treningu w Legia Fight Club.
Ale o tym, że zmiany w Legii nadchodzą, są nieuniknione, można było usłyszeć wcześniej. Mioduski już od jakiegoś czasu zwracał uwagę, że poszczególne układanki sztabu szkoleniowego nie wpływają dobrze na pracę trenera. Jeszcze przed odpadnięciem z Ligi Europy - kiedy publicznie mówił, że ma nadzieję, iż Magiera to trener na lata - w gabinecie prezesa trwały dyskusje o jego współpracownikach. Zaczęto rozważać zatrudnienie m.in. nowego specjalisty od przygotowania fizycznego, który bez względu na przyszłość Magiery, miał zająć miejsce Sebastiana Krzepoty.
Krzepota ostatecznie - tak samo, jak Tomasz Łuczywek (asystent trenera), Marcin Żewłakow (skaut Legii) i Michał Żewłakow (dyrektor sportowy) - został zwolniony razem z Magierą. Ten o swoim rozstaniu z Legią (dość chłodnym - przynajmniej z piłkarzami, którym jedynie w żołnierskich słowach zakomunikował o decyzji prezesa i wyszedł z szatni) wciąż publicznie mówić nie chce - odmawia wywiadów albo przekłada je na późniejszy czas.
W klubie słyszymy, że piłkarze wciąż są w szoku. Że dopiero po fakcie zdali sobie sprawę, iż w dużej mierze sami zawiedli i zwolnili trenera. Trenera, za którym jednak nie stanęli. A jeśli stanęli, to tylko po to, by strzelić mu w plecy. Bo wbrew temu, co napisały "Sportowe Fakty", Magiera od całej drużyny żadnych przeprosin się nie doczekał.
***
Po publikacji tekstu z jednym z autorów skontaktował się prezes Dariusz Mioduski. - Nie wiem kto "sprzedaje" takie informacje, ale nie są one prawdziwe. Ta sprawa pokazuje jednak po raz kolejny, że wokół Legii wciąż są osoby, które źle jej życzą i działają na jej szkodę - powiedział.
***
Po publikacji tekstu specjalne oświadczenie wydali piłkarze Legii Warszawa. Jego treść dostępna w tym miejscu