Liga Mistrzów. Astana - Legia. Maciej Szczęsny: Legia jak bolid w deszczu na łysym slicku

- Z moich kontaktów z ludźmi z Legii wiem, że zawodnicy nie czują się fajnie fizycznie, mają kłopot z tym, żeby się zmobilizować, zwłaszcza w lidze, a Jacek Magiera jest na nich wściekły - mówi Maciej Szczęsny. Relacja na żywo w Sport.pl o godz. 16

Były bramkarz Legii uważa, że w Astanie, w starciu z mistrzem Kazachstanu w pierwszym meczu III rundy eliminacji LM, dobrym wynikiem dla mistrza Polski byłby remis. Zwłaszcza że Legia zagra w specyficznych warunkach. - Jak przyjdzie ci raz na ileś lat zagrać na sztucznym boisku, to wyraźnie czujesz różnicę. To tak, jakby komuś, kto całe życie jeździł bolidem Formuły 1 na oponie bieżnikowanej, nagle kazano się ścigać na łysym slicku po deszczu - tłumaczy Szczęsny.

Łukasz Jachimiak: Dwa lata temu Astana debiutowała w Lidze Mistrzów, a Pan wspominał mi, że miał od niej wstępną ofertę pracy. Chyba jest dobra okazja, żeby opowiedzieć, dlaczego nie został Pan trenerem bramkarzy mistrza Kazachstanu?

Maciej Szczęsny: Wszystko zaczęło się od Aleksa Szlakotina, mojego byłego podopiecznego z Korony Kielce. Do niego zadzwonił jakiś człowiek, który szukał trenera bramkarzy do Astany. Aleks mnie zapytał czy może podać temu człowiekowi mój numer telefonu, powiedziałem, że oczywiście, i facet zadzwonił do mnie po 15 minutach. Mam wrażenie, że to był anglojęzyczny Włoch. Z akcentu tak mi wychodziło. Pewnie był wynajętym przez Astanę agentem. Po dwóch latach już nie pamiętam, jak się nazywał, choć Aleks mi mówił, facet też się sam przedstawił, gdy do mnie zadzwonił. A rozmowa brzmiała mniej więcej tak:

- Panie Macieju, nie mogę z panem rozmawiać o niczym więcej niż 100 tys. dolarów rocznie. Czy w takim razie w ogóle mamy o czym gadać?

- Tak, jak najbardziej mamy o czym gadać.

- Dobra, to zadzwonię do pana jeszcze raz w ciągu 48 godzin, proszę tylko powiedzieć czy w razie czego jest pan gotowy, żeby po następnej rozmowie ze mną wsiąść w samolot i przylecieć nie tylko podpisać kontrakt, ale też przynajmniej przez parę dni popracować i dopiero wrócić do Polski po jakieś swoje graty?

Powiedziałem, że jestem przygotowany. Akurat tak się złożyło, że wtedy w Polsce była moja żona, która pracuje w Dubaju. Mieliśmy okazję, żeby o tym wszystkim pogadać, powiedziała, że nie robi jej żadnej różnicy czy będzie latała do mnie sześć godzin do Warszawy, czy cztery godziny do Astany. Byłem przygotowany, czekałem, ale facet już więcej nie zadzwonił. Po trzech dobach próbowałem się z nim skontaktować, żeby się dowiedzieć, czy zapomniał, czy już kogoś innego znaleźli, ale nie odebrał, więc odpuściłem. Wykonałem jeden kontrolny telefon i na tym koniec. Czyli nie bardzo jest się czym chwalić.

Legia będzie miała czym się pochwalić?

- Trochę się tego meczu obawiam. Z moich kontaktów z ludźmi z Legii wiem, że po pierwsze zawodnicy na pewno nie czują się fajnie fizycznie, po drugie lekko im jeszcze doskwiera poprzedni sezon, po trzecie trochę mają kłopot z tym, żeby się zmobilizować, zwłaszcza w lidze, po czwarte tylko raz przed wyjazdem trenowali na sztucznej murawie. Wiem, że Jacek Magiera jest na piłkarzy wściekły zwłaszcza za przegrany mecz z Górnikiem. Wszyscy mają świadomość, że zlekceważyli rywala. Magiera nie ma łatwej sytuacji. Robi zmiany, bo wie, że jeśli będzie grał podstawową „jedenastką” wszystkie mecze, to po uciążliwym sezonie, krótkiej przerwie i trzech tygodniach ciężkich treningów w okresie przygotowawczym zaraz zamuli ludzi i to będzie ich trzymało aż do listopada. Obawy lekkie więc mam i rozumiem, że drużyna też je ma. Ale wiem też, wszyscy w Legii mają świadomość, jak ważny jest dla nich ten moment sezonu. Wiedzą, że muszą się spiąć nieprawdopodobnie przez najbliższy tydzień. No bo jeśli by im nie wyszło z Astaną i jeszcze by nie wygrali z Sandecją, to zacznie się mówienie, że dla Legii kończy się sezon, który jeszcze na dobre się nie zaczął.

Myśli Pan, że zrobiłoby się równie nerwowo jak na początku poprzedniego sezonu?

- Może aż tak to nie, dlatego że na pewno są znacznie lepsze relacje między zawodnikami a trenerem. Besnika Hasiego piłkarze nie lubili, a po roku pracy z Jackiem niezwykle sobie cenią taki rodzaj relacji, gdzie wymagania są, ale są inaczej formułowane. Magiera ma zupełnie inne podejście. Zawodnicy mają poczucie, że mają do czynienia z człowiekiem i w dodatku, że ten człowiek widzi w nich ludzi, a nie g…. Hasi widział w nich właśnie g… To powodowało, że nie traktowali go jak człowieka, tylko jak esesmana. Dlatego jestem przekonany, że nawet jak się zrobi nerwowo, nawet jak się wszystko pochyli, jak odpadną z Astaną i przegrają dwa najbliższe mecze ligowe, to i tak nikt pomyśli o zmianie Jacka.

Ja bym głowy nie dał.

- Gdyby Magierę zmienili, to by znaczyło, że nie wiedzą, jakim stylem pływają, byłoby to chwytanie się brzytwy. Bo ani kandydata sensownego nie ma, ani – umówmy się – aż tyle nie mogli się spodziewać po Jacku i muszą o tym pamiętać.

Nie chcę stawiać znaku równości między Legią i Koroną Kielce, ale kiedy powiedział Pan, że od Magiery dostali więcej niż mogli się spodziewać, to przypomniałem sobie w jakich okolicznościach pracę stracił Maciej Bartoszek.

- W Kielcach to jest dziki kraj. A Legia – taką mam nadzieję – to kompletnie nie jest dziki kraj. Nie znam Dariusza Mioduskiego, ale mam wrażenie, że pomysł jest na lata, a nie na chwilę. Oczywiście gdyby się mocno potknęli, to byłoby wielkie zaskoczenie, bo liczą na zupełnie inne rzeczy, na Ligę Mistrzów. Ale i tak nie chce mi się wierzyć, że w razie totalnego niepowodzenia zostanie podjęta decyzja dotycząca Magiery.

Trzy lata temu Astana przegrała u siebie z Villarrealem 0:3 i to była jej ostatnia domowa porażka w europejskich pucharach. Z 13 następnych spotkań sześć wygrała i siedem zremisowała, nie dała się pokonać tak mocnym rywalom jak Benfica Lizbona (2:2), Atletico Madryt (0:0), Galatasaray (2:2) czy Olympiakos (1:1). Na ile pańskim zdaniem na taką serię wpływa fakt, że Kazachowie grają na sztucznej murawie?

- Bardzo nie lubiłem grać na sztucznej trawie, uważałem granie na niej za coś dużo gorszego. Wydawałoby się, że ona oferuje zawsze taki sam kozioł i taką samą prędkość toczenia się piłki, że takie boisko jest bardziej obliczalne, czyli lepsze. Ale to boisko jest gorsze. Sposób stawiania nóg, to jak się człowiek odpycha od podłoża, jest zupełnie inny niż na naturalnej nawierzchni. To mi zawsze sprawiało wielki kłopot, zawsze czułem się o setne sekundy spóźniony, to wymagało znacznie większej siły np. mięśni czworogłowych uda, żeby zejść nisko na nogach, balansować, ale nie zejść na tyłek. Na naturalnej nawierzchni korek się troszeczkę wbija w podłoże i stanowi przedłużenie dźwigni, jaką jest noga, taką kotwicę. Tutaj jej nie ma. Na sztucznej but się odrobinę ślizga po nawierzchni, a stopa się odrobinę ślizga w bucie i choć to są pewnie dziesiąte części milimetra, to jednak wszystko się przekłada na to, że człowiek zupełnie inaczej się porusza. Jestem przekonany, że dużo lepsze technicznie zespoły miały w Astanie problem z tym, że nawierzchnia jest zupełnie inna od tej, na jakiej grają na co dzień. Pamiętam, jak kilka lat temu wielkie kluby narzekały, że muszą grać na sztucznej murawie w Moskwie z CSKA. To kłopot, bo mimo że dziś jest do dyspozycji znacznie więcej sztucznych boisk i to żaden problem, żeby na nich trenować, to nikt rozsądny na takie boiska nie wchodzi, jak nie musi. Takie boiska są dużo twardsze od naturalnych, bo sztuczną nawierzchnię kładzie się na bardzo grubej wylewce betonowej i to włazi w stawy – w kolanowy, w biodrowy, w kręgosłup. Oszczędzanie zdrowia zawodników jest najważniejsze, nie mówiąc już o tym, że nie ma sensu trenować na sztucznym, skoro mecze gra się na naturalnym. Efekt jest taki, że jak przyjdzie ci raz na ileś lat zagrać na sztucznym, to wyraźnie czujesz różnicę. Pewnie to jest tak, jakby komuś, kto całe życie jeździł bolidem Formuły 1 albo szybkim motocyklem na oponie bieżnikowanej, nagle kazano się ścigać na łysym slicku po deszczu. Można, tylko trzeba jeździć wolniej i bardziej na okrągło pokonywać zakręty.

W pierwszej kolejce eliminacji MŚ 2018 na sztucznej murawie w Astanie Polska zremisowała z Kazachstanem 2:2, co uznaliśmy za wynik rozczarowujący. Byłby Pan zadowolony, gdyby taki osiągnęła Legia?

- Jasne, każdy remis biorę w ciemno. Astana u siebie od dawna nie przegrywa, ale proszę zauważyć, że z lepszymi rywalami raczej też nie wygrywa. Uważam, że Legia jest lepsza, ale przy jej dzisiejszej formie i nastawieniu mentalnym, czyli przy tym, co piłkarze sobie sami zafundowali jeśli chodzi o pewność siebie, spróbowałbym zagrać tam bardzo, bardzo zachowawczo. Zwłaszcza że nie wierzę, że Legia może strzelić więcej niż jedną bramkę. Na miejscu Jacka spróbowałbym chłopaków nastawić tak, żeby przede wszystkim nie stracić. Do tego trzeba dużej koncentracji i niewiele ryzyka, bo organizacja gry w obronie całego zespołu jest na razie taka sobie. A później jest nadzieja, że trochę się wszystko odmieni w meczach u siebie, że na własnym boisku legioniści wyjdą z drewnianej formy. Teraz Legia powinna być zachowawcza, za kilka dni z Sandecją u siebie powinna wyjść z armatami i poćwiczyć na zasadzie „strzelmy im pięć, nawet jak oni strzelą nam trzy, a przynajmniej się przełamiemy i na rewanż z Astaną wyjdziemy, żeby strzelić dwie czy trzy, a stracić tylko jedną”. Wierzę, że każdy dzień będzie działał na korzyść Legii.

Skoro mówi Pan o strzelaniu, to w którym z graczy Legii pokłada Pan teraz największe nadzieje na gole? We wciąż ratującym sytuację Michale Kucharczyku? A może uważa Pan, że Armando Sadiku już za chwilę zacznie trafiać tak regularnie, że nie będziemy wspominać Nemanji Nikolicia i Aleksandara Prijovicia?

- Kucharczyk wygląda bardzo fajnie, ale zobaczymy czy będzie grał, a jeśli tak – to czy aż tak wysunięty jak w momencie, w którym strzelił gola Koronie. Jeśli chodzi o nowych, to jestem przekonany, że jeszcze chwili potrzebują. I to nie tygodnia czy 10 dni, kiedy się często gra, tylko takich 10 dni, kiedy się nie gra. Zmiana otoczenia, miejsca zamieszkania, diety, trochę zmiana trybu życia, bo z różnych stron świata ludzie przyjeżdżają – to wszystko wpływa na formę. Źle się to składa, bo początek sezonu dla Legii jest decydujący, teraz się okaże, ile pieniędzy klub zarobi, więc trudno o relaks dla psyche. Myślę, że nowi w pełni się odnajdą dopiero w momencie pierwszej przerwy na mecze reprezentacyjne, czyli za miesiąc. A teraz trzeba trzymać kciuki, żeby się Legia przeczołgała. Na więcej nie liczę. Nie wierzę, że nagle mistrzowie Polski odpalą rakietę. Trochę inaczej by to wszystko wyglądało, gdyby został Vadis Odjidja-Ofoe. Również od strony mentalnej.

Niektórzy już ogłosili, że jego następcą będzie Dominik Nagy. Za szybko?

- Nie no, nie wydaje mi się, że on zastąpi Ofoe. Jeśli chodzi o decydowanie o tempie i sposobie gry, to na pewno nie. Wierzę, że Nagy będzie zdobywał nawet więcej bramek niż Odjidja, ale to dlatego, że będzie grał bardziej z przodu. A Ofoe potrafił zarządzić i z przodu, i tyłu, i w środku boiska. On nadawał wszystkiemu kształt.

Mistrzowska wersja Przewodnika Kibica! Każdy fan ekstraklasy musi to mieć

Przewodnik Kibica wersja mistrzowskaPrzewodnik Kibica wersja mistrzowska Ekstra Stats

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.