Marcin Robak: Chyba jednak tytuł w Szczecinie smakował lepiej. Tamten sezon był wyjątkowy. Wtedy dwaj zawodnicy, Łukasz Teodorczyk i Marco Paixão, walczyli ze mną do samego końca. Ale górą byłem ja. Teraz Marco mnie dopadł.
Też jest szczególny, bo wiem, w jakich okolicznościach zdobyłem koronę. Często nie grałem w podstawowym składzie, ale jednak wyciągnąłem maksa z minut spędzonych na boisku.
Łatwo kogoś skreślić, powiedzieć, że się skończył. Po przyjściu do Lecha podwinęła mi się noga. Niby zmieniłem klub na inny polski, ale wpadłem na ścianę. Wszyscy liczyli, że będę strzelał bramki jak w Szczecinie, a zamiast tego wszystko się załamało. Kibice czekali na sukces, a drużyna grała słabo, ja też. Mam jednak taki charakter, że się nie poddaję. I po tym ciężkim okresie, kiedy miałem kontuzję, wróciłem. I udowodniłem, że Robak wciąż pamięta, jak gra się w piłkę.
Tym bardziej jestem szczęśliwy. Inni zawodnicy, moi rywale, potrafili docenić chłopaka, który przecież siedział na ławce. Te głosy chyba potwierdziły to, że jestem wartościowym piłkarzem, który powinien grać.
Docierało do mnie wiele podobnych głosów. To była dziwna sytuacja. Byłem wysoko w klasyfikacji strzelców, a kolejne mecze zaczynałem na ławce. Nie ukrywam, że sądziłem, iż otrzymam pomoc. I otrzymałem, ale tylko od drużyny. Trener właściwie blokował to, abym zdobył koronę.
Trudno znaleźć jeden moment. Ten proces trwał. Trener podejmował różne decyzje. Przeważnie wychodziło to dobrze, rotacje nawet pomagały. Ale w niektórych momentach, tych decydujących, nie miał argumentów, aby rotować. On jest trenerem, decyduje o wielu kwestiach, ale kilka decyzji było po prostu dziwnych. Nie kryję, że mnie irytowały.
Tak, przez 10 sekund. Powiedziałem co myślę i wyszedłem.
Trener Bjelica nie rozmawia z zawodnikami indywidualnie. Kontakt z zespołem ogranicza się często do odpraw przedmeczowych. Bjelica mówi już po polsku, mógłby się dogadać, ale to nie typ, który podejdzie, porozmawia, zapyta co u ciebie. Może to styl pracy, może po prostu tak podchodzi do zawodników? Pamiętajmy jednak, że trener zdobył dla Lecha puchary, mimo, iż do mediów wypłynęła informacja o konflikcie w szatni. Nie był on aż tak duży, jak ten opisany, ale jednak był. A mimo wszystko to Bjelica osiągnął sukces.
Byłem u prezesa Rutkowskiego, porozmawialiśmy, wyjaśniłem mu kilka spraw.
Jeśli tak to ma wyglądać to chyba bez sensu. Atmosfera musi być dobra, inaczej wpływa to na drużynę. Obyśmy więc znaleźli wspólny język. Wiadomo, że teraz w głowie mam różne myśli. Nie miałem poparcia u trenera, więc może czas poszukać innych rozwiązań? Zobaczymy.