Dokładnie o godz. 22:39 wybrzmiał ostatni gwizdek arbitra prowadzącego spotkanie reprezentacji Polski ze Słowenią. Ostatnie spotkanie kwalifikacji Euro 2020 wygrane przez Biało-czerwonych 3:2. Dokładnie o tej samej godzinie rozpoczął się też ostatni etap przygotowań i selekcji do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Droga pełna niebezpieczeństw i pułapek, w które przed mundialem w Rosji wpadł Adam Nawałka. Jerzy Brzęczek błędów musi uniknąć, choć łatwym zadaniem to nie będzie.
Minimalizowanie ryzyka powtórzenia błędów Nawałki, Brzęczek powinien rozpocząć od skupienia się na stabilizacji. To właśnie brak ogrywania konkretnego systemu i założeń doprowadził do katastrofy na ubiegłorocznych mistrzostwach świata. W okresie przygotowań Nawałka nie szlifował tego, co jego drużynie wychodziło najlepiej. Zamiast tego, po niespodziewanym laniu w Kopenhadze (0:4 z Danią) zaczął szukać innej drogi. Przestraszył się, że rywale pod Polskę nauczyli się ustawiać i nie będą jej pozwalać na wiele. Duńczycy rzeczywiście tak zrobili, a Age Hareide mówił dumnie, że znalazł sposób na pokonanie Biało-czerwonych. Nawałkę tak to ruszyło, że nagle krzykną: STOP! Zawracamy. I zaczął budować coś nowego. Coś nowego, na zbudowanie czego miał zaledwie pół roku, a nie kilka lat. Tym nowym była gra trójką obrońców i piątką pomocników. Taktyka wyjęta z uwielbianej przez byłego selekcjonera piłki włoskiej. Problem w tym, że na przyswojenie takiego systemu czasu było zbyt mało, a piłkarze się w nim nie rozumieli, przy okazji jego treningu zatracając automatyzmy z dobrze znanego sobie, klasycznego systemu z czwórką z tyłu. Robert Lewandowski i inni liderzy kadry jeszcze w samolocie do Rosji próbowali przekonać Nawałkę, że nowa taktyka nie ma sensu i lepiej wrócić do starej. Selekcjoner był jednak nieugięty. W przeciwieństwie do jego drużyny, która najpierw odbiła się od Senegalu, a później została zmiażdżona przez Kolumbię.
Wniosek dla Brzęczka: nie kombinować. Doskonalić to, co zbudowało się przez ostatnie miesiące, zamiast skupiać się na czymś zupełnie nowym.
Kadrę Nawałki na mistrzostwach świata w Rosji zgubiła jednak nie tylko nowa formacja i destabilizacja taktyczna. Zgubiło również odzwyczajenie się od presji i zły dobór rywali. Biało-czerwoni przed mundialem grali z Nigerią, Chile i Koreą Płd. Każdy zespół miał "imitować" grupowego rywala MŚ. Nigeria - Senegal, Chile - Kolumbię, a Korea Płd. - Japonię. Polacy z tych trzech sparingów wygrali tylko raz, pokonując 3:2 Koreańczyków. Już to mogło być sygnałem, że nie wszystko idzie jak należy. A jeśli dołożyłoby się do tego opinie afrykańskich, południowoamerykańskich i azjatyckich ekspertów, którzy mówili, że towarzyscy rywale Polaków po pierwsze są słabsi niż grupowi przeciwnicy z mundialu, a po drugie prezentują zupełnie inne style gry, to w ogóle otrzymalibyśmy obraz chaosu.
Do tej nieudanej "symulacji" fazy grupowej mistrzostw doszedł jeszcze mecz z Litwą (4:0), który kompletnie zaburzył obraz i postrzeganie kadry. Co gorsza - nie tylko kibicom, ale również sztabowi szkoleniowemu. Wysokie zwycięstwo uwydatniło pozytywy, ale ukryło też wady, które były obecne w drużynie w przewadze. Biało-czerwoni zagrali z bardzo słabą kadrą, która problemy z uzyskaniem dobrego wyniku miałaby nawet w ekstraklasie. W dodatku ta słaba kadra w ciągu kilkunastu dni rozgrywała swój czwarty mecz. Nie miała więc ani umiejętności, ani sił, by przeciwstawić się Polakom.
Problemem było też to, że kadra za kadencji Nawałki wszystkie mecze towarzyskie rozgrywała w domu. To zdejmowało z niej presję, odzwyczajało od obcych, nieprzyjemnych warunków. Na każdym sparingu przed MŚ Polacy byli wspierani przez kilkadziesiąt tysięcy swoich kibiców. W Rosji nagle musieli zmierzyć się z czymś innym. Oczywiście, na taką sytuację wpływ miały też z pewnością względy sponsorskie i finansowe, ale wydaje się, że tym razem będzie inaczej.
Brzęczek doskonale zdaje sobie sprawę, że bez meczów towarzyskich na wyjeździe, rozgrywanych z silnymi rywalami nie da się przygotować zespołu do dużego turnieju. Stąd pomysł marcowego starcia z Anglikami na ich stadionie (pomysł nieoficjalny, ale prawdopodobny). Stąd chęć dobrania wymagających przeciwników, którzy tym razem rzeczywiście stworzą Polsce warunki i postawią wymagania bliskie tych, z którymi kadra spotka się na Euro.
Aby dobrze przygotować drużynę do turnieju, Brzęczek musi też pamiętać o przygotowaniu mentalnym, o którym czasami do znudzenia mówił Nawałka. Ale to, że mówił - to jedno. Przed wyjazdem do Rosji zrobił bowiem coś innego. Atmosfera i nastawienie psychiczne, które w Juracie i Arłamowie przed Euro 2016 zostały zbudowane w fantastyczny sposób, przed mundialem, właśnie po Juracie i Arłamowie gdzieś uleciały. Selekcjoner chciał powtórzyć cykl sprzed poprzedniej, tak udanej dla Polski imprezy, ale to co wtedy kadrowiczów cieszyło, tym razem ich męczyło. Większość piłkarzy była po długich, wyczerpujących sezonach, spędzonych z dala od domu. Na urlopie chcieli więc spędzić jak najwięcej czasu z rodzinami, ale zamiast tego musieli stawić się na obozie regeneracyjnym. Regeneracyjny był on jednak tylko z nazwy, bo Nawałka mocno dokręcił obciążenia już w Juracie, gdzie zawodnicy zamiast odpoczywać, brali udział w wymagających treningach fizycznych. Do tego doszło ciężkie zgrupowanie w Arłamowie, gdzie przemęczenie sprawiło, że dobre nastroje sprzed dwóch lat zastąpiła frustracja i zmęczenie psychiczne.
Brzęczek od tego wszystkiego chce się oderwać. Dlatego w przyszłym roku Juraty i Arłamowa już nie będzie. Zastąpi je Opalenica, która ma dać drużynie nowy impuls. Obecny selekcjoner musi też pamiętać, że czas na odpoczynek po sezonie będzie dla zawodników równie ważny, co czas na trening przed mistrzostwami. Nawet najlepsza kondycja fizyczna przy słabej mentalności i zgrzytach nie da korzystnego rezultatu.
Brzęczek musi zrobić jeszcze jedną rzecz, która nie udała się Nawałce - znaleźć siłę tej kadry. Na Euro 2016 była to gra w obronie, ale potem w kadrze się jakoś wszystko porozsypywało tak, że na mundialu Polska wychodziła do ringu bez gardy, pokornie przyjmując ciosy, szukając lin, które chroniły ją przed upadkiem. Obecny selekcjoner takiej sytuacji musi uniknąć i wydaje się, że wie jak to zrobić. Jako pierwszy polski trener od lat nie chce bowiem słyszeć o nastawianiu się na kontrataki. Jak podkreślają sami piłkarze: chce grać. I tą grającą drużynę Brzęczka, który postawił już na tej kadrze swój stempel, widzieliśmy m.in. w dwumeczu z Izraelem, który najpierw został przez Biało-czerwonych stłamszony w Warszawie, a później w Jerozolimie, ale tylko do 60 minuty. Później w grę Polaków wkradło się bowiem rozluźnienie. Zanim do tego doszło, piłkarze Brzęczka grali szybko, efektownie, często wymieniając podania z pierwszej piłki, nękając rywala zarówno środkiem, jak i skrzydłami. Ta szybka gra była i ma być ich siłą. Czymś nowym dla reprezentacji Polski, dotąd u naszych selekcjonerów niespotykanym. Jeśli ten obecny będzie realizował swój plan do Euro tak, jak robił to dotychczas - nie wsłuchując się w krytyczne, często bezsensowne i odrealnione głosy z zewnątrz, to rzeczywiście może swoją reprezentację naznaczyć cechami, których wcześniej w niej nie widzieliśmy.
Siłą tej kadry mogą być także stałe fragmenty gry, jeden z najważniejszych elementów dzisiejszej piłki nożnej, co pokazały ostatnie mistrzostwa świata, gdzie po SFG padło 43 proc. goli. Dla Nawałki do pewnego momentu one też były ważne, ale później on się tak bardzo zatracił w trenowaniu nowych założeń, że o innych rzeczach zapomniał. Zapomnieć nie może Brzęczek, któremu na razie przygotowanie wariantów rozegrania rzutów rożnych i wolnych wychodzi bardzo dobrze.
Rożne i rzuty wolne to zresztą nie wszystko, bo Brzęczek zastanawia się nawet nad tym, jak optymalnie wykorzystać auty, co w Jerozolimie też widzieliśmy. Jeśli piłka wyjdzie za linię boczną na wysokości pola karnego, boczny obrońca ma za zadanie wrzucić ja w "szesnastkę". Dla Polaków aut, to taki "mały rzut rożny", co udowadnia zachowanie środkowych obrońców, którzy pod bramką rywali meldują się nawet przy tym rodzaju stałych fragmentów gry.
Na Brzęczka pułapek czeka sporo, a droga do Euro 2020 będzie wyboista. Selekcjoner musi zręcznie poprowadzić drużynę między przeszkodami, o które rozbił się jego poprzednik. Jeśli ta sztuka się uda, można będzie ogłosić gotowość na mistrzostwa Europy. I czekać na coś, czego zrobić nie udało się nawet trzy lata temu we Francji.