Co będzie robił Łukasz Piszczek po zakończeniu kariery? "Znakomite połączenie polskich i niemieckich cech"

- On będzie jednym z lepszych polskich trenerów. Ma charyzmę, analityczne spojrzenie, szybko rozpoznaje sytuacje wymagające skorygowania - mówi o Łukaszu Piszczku skaut Borussii Dortmund. - To było takie kochane dziecko - dodaje dawny trener. Obecni i byli koledzy z boiska pamiętają głównie jego szeroki uśmiech i specyficzne kolacje. Łukasz Piszczek nigdy nikogo nie zawiódł. Nawet jak na zgrupowanie przyjechał z plaży z klapkami w rękach. Meczem ze Słowenią zakończy reprezentacyjną karierę.

Robert Lewandowski: uśmiech nie tylko na święta

Robert Lewandowski długo był z Łukaszem Piszczkiem sąsiadem przez ścianę. Mieszkali obok siebie za czasów gry w Dortmundzie. Ewa i Łukasz Piszczkowie często zapraszali młodego napastnika na obiady, zresztą razem spędzali też święta. Rodziny Piszczków i Lewandowskich bardzo się lubiły. Zresztą Lewandowski towarzyszył Piszczkom podczas ważnego dla nich dnia, gdy na świat przychodziło ich dziecko.

- Oglądaliśmy z Łukaszem mecz. Ewa mówi: „Chyba zaczynam rodzić”. Ja się aż poderwałem, a ona na to: „Ale spokojnie sobie obejrzyjcie pierwszą połowę, w przerwie pojedziemy” - opisywał Lewandowski w książce Pawła Wilkowicza “Nienasycony”. Tak się złożyło, że Piszczek też był obok Roberta w ważnym dla niego momencie. Nie prywatnym, a sportowym. Był pierwszą osobą na boisku, która pogratulowała Lewandowskiemu gola w kadrze. We wrześniu 2008 roku w niełatwym, jak się okazało meczu w San Marino, rzucił mu się na szyję, gdy ówczesny napastnik Lecha Poznań trafił na 2:0. Było to jeszcze, gdy obaj panowie nie znali się z Dortmundu, a Piszczek był wtedy napastnikiem. W kadrze grał zresztą z numerem “dziewięć”. Kilka lat później “dziewiątkę” przejął Lewandowski.

Napastnik Bayernu zapytany przez nas za co najbardziej zapamięta Łukasza Piszczka, właściwie bez wahania wskazał na charakterystyczny dla Piszczka szeroki uśmiech. Jak już Piszczek się śmiał, to wszyscy to słyszeli.

- On zawsze był raczej cichą osobą, ale bardzo lubił się uśmiechać. Z jednej strony skryty, nie pokazujący emocji, z drugiej jak już się uśmiechnął to ta jego mimika była tak wyraźna, że wiedziałeś, że to jest pogodny i wesoły facet. On nigdy nie szukał problemów, zawsze raczej tym swoim uśmiechem próbował wszystko rozładowywać. Czy to w szatni, czy w innych okolicznościach. Sportowo? To człowiek, który pokazał, jak przyjść na prawą obronę i być tam jednym z najlepszych na świecie. Mając go na boisku na pewno jest łatwiej grać, ale coś się kończy, a coś zaczyna. Musimy godnie go zastąpić. Mam nadzieję, że następcy, jeśli nie będą grali jak Łukasz, to będą prezentowali taki poziom, z którego my i kibice będziemy dumni. Mam wielki szacunek za to, co Łukasz zrobił jako piłkarz. Na pewno będzie go brakować - wyjaśniał Lewandowski.

Dariusz Dudka: węglowodany zawsze przydatne

Piszczek w kadrze debiutował za czasów Leo Beenhakkera, w lutym 2007 roku w towarzyskim meczu z Estonią. Wtedy jeszcze cichy i spokojny chłopak grający w polskiej lidze raczej nie rzucał się w oczy.

Nawet jeśli chodzi o swój szeroki uśmiech. Bardziej intrygował od kulinarnej strony. W klubie i w reprezentacji koledzy obgadywali jego przyzwyczajenia żywieniowe. Grzegorz Bartczak w Zagłębia Lubin charakteryzował niegdyś dietę Piszczka dwoma hasłami: węglowodany i cola. To drugie szybko się skończyło. Pierwsze nigdy nie zmieniło.

- Jak przyjeżdżał na kadrę to w oczy rzucało się, że na kolację pochłaniał ziemniaki. Bardzo je lubił, znał chyba nawet ich różne odmiany. Z tego co wiem, to jak grał w Hercie to rodzina mu te ulubione ziemniaki z Polski do Berlina kiedyś wiozła - przypomina sobie Dariusz Dudka, który w tamtych czasach często dzielił z nim stolik. - Węglowodany były u niego zawsze przydatne – puentuje to kolega z linii obrony. Dudka był zresztą świadkiem szybkiej kariery Piszczka. Piłkarz raptem po 3 meczach w biało-czerwonej koszulce pojechał na mistrzostwa Europy. Na turniej w 2008 roku został ściągnięty w trybie pilnym za kontuzjowanego Kubę Błaszczykowskiego.

- Śmialiśmy się z niego, że na najważniejsze dni zgrupowania przyjechał wprost z plaży z klapkami w rękach. Na treningach szybko potwierdziło się jednak, że jest w dobrej formie. Pewnie dlatego wszedł do gry z ławki już w pierwszym meczu z Niemcami. Pewnie zagrałby też w kolejnych, ale na treningu przytrafiła mu się kontuzja. Rozmawialiśmy między sobą, że pech dotknął jednego z najlepszych z nas. Piszczek wtedy rzeczywiście był w kapitalnej formie - mówi Dudka. Sygnalizuje, że w kadrze zaczynały się wtedy inne czasy.

- To była już inna generacja piłkarzy niż ta, z którą zaczynałem grę w reprezentacji. Sympatyczni, otwarci na młodych, dbający o siebie, profesjonalni. Piszczek był w tych aspektach jak Lewandowski. To był od zawsze dobrze ułożony chłopak - puentuje.

Piszczek zdradza kulisy niedoszłego transferu do Barcelony [WIDEO]

Zobacz wideo

Andrzej Zamilski: kochane dziecko

Piszczek pierwsze kroki w biało-czerwonej koszulce stawiał pod okiem Andrzeja Zamilskiego. Trener pracował w PZPN w latach 1990 - 2011. Najpierw obserwował kilkunastoletniego Piszczka w reprezentacjach młodzieżowych, a potem już gdy pomagał Beenhakkerowi przy pierwszej drużynie. Przez zajęcia Zamilskiego przechodzili różni piłkarze. Część trudna, część z problemami, część z wysoko zadartym nosem, jedni mniej drudzy bardziej pracowici. Z Piszczkiem zawszy był spokój.

- Nie słyszałem, by jakikolwiek z trenerów miał z nim jakieś problemy. On zawsze był poukładany, zdyscyplinowany. Od początku wiedział czego chce. Słuchał uwag i tych krytycznych i ojcowskich. To było takie kochane dziecko - mówi nam Zamilski. Przyznaje, że światowej klasy graczem został przez swoją wszechstronność, zmianę pozycji i to, że potrafi odnaleźć się na każdym metrze boiska. Czasem potencjał piłkarzy jest bowiem ukryty, a zmiany są impulsem.

- U mnie cały czas grał jako napastnik. Próbował strzelać gole m.in. na ME U19 w Szwajcarii. Późniejsze przekwalifikowanie go w klubie na bocznego obrońcę sprawiło, że został jednym z bardziej kreatywnych prawych obrońców jakich znałem. Oczywiście łatwiej z napastnika zrobić obrońcę niż odwrotnie, choć w drugą stronę ta zasada też raz dobrze zadziałała. Maciej Żurawski jako 14-latek w reprezentacji Wielkopolski, a potem też w kadrze juniorskiej grał na prawej obronie. Dopiero potem zrobił się z niego snajper. Kolega Piszczka, Łukasz Fabiański o czym mało kto wie, na turnieju 16-latków w Estonii zagrał w ataku. No taka była potrzeba. Fabiański wypadł rewelacyjnie. Aż się zastanawiałem czy nie zrobiłby kariery z przodu. Tak czasem z tymi zmianami pozycji graczy bywa - uśmiecha się Zamilski.

Artur Płatek: charyzma i analityczne spojrzenie

Artur Płatek, skaut Borussii Dortmund, wcześniej trener kilku polskich i niemieckich klubów, Piszczka dobrze poznał właśnie w Niemczech. Cenił go od początku.

- Jakby takich graczy jak Piszczek było w naszym kraju więcej, to polska piłka byłaby na światowym poziomie. To człowiek bardzo świadomy tego co robi. Choć ta świadomość przyszła w odpowiednim momencie - mówi nam Płatek. To on był jednym z tych, który jako pierwszy zalecał mu zmianę pozycji.

- Pamiętam pierwszą rozmowę z nim i jego menadżerem, na której powiedzieliśmy mu, że najlepszą dla niego pozycją byłaby prawa obrona. Kręcił nosem, nie był zadowolony. Był przecież napastnikiem. Pobił wszystkie rekordy jakie można było pobić w grupach juniorskich. W Gwarku do dziś nie ma chyba lepszego strzelca. Wszedł do ekstraklasy, strzelił jakieś gole, a potem ktoś zaczynał przy nim dłubać. Odciągał od zdobywania bramek, to musiało rodzić wewnętrzne emocje, jakiś sceptycyzm - przypomina sobie Płatek. - Potem, gdy większe autorytety uświadamiały mu, że z tyłu jest dla niego lepsze miejsce to się z tym oswajał. Wyszło z korzyścią dla wszystkich – komentuje obecny koordynator pionu sportowego Górnika Zabrze. Płatek w rozmowie szybko zwraca uwagę na inne zdolności Piszczka.

- Oprócz tego, że jest jednym z lepszych polskich graczy, to będzie także też jednym z lepszych polskich trenerów. Ma charyzmę, ma analityczne spojrzenie, szybko rozpoznaje boiskowe sytuacje, które wymagają skorygowania. Dużo widzi. Ma świadomość i wagę odpowiedniego podejścia psychologicznego. Na najwyższym poziomie współpracuje z psychologiem sportu Kamilem Wódką. W czasie bogatej kariery piłkarskiej trenował ze znakomitymi szkoleniowcami. To olbrzymi bagaż doświadczeń - mówi nam Płatek. Zresztą już zauważył, że jeśli Piszczek się czymś zajmuje to wygląda to poważnie. Wrażenie zrobiła na nim wizyta w Goczałkowicach na meczu LSZ-u. To klub, w którym Piszczek się wychował, a któremu teraz pomaga.

- Przyglądałem się akurat jednemu piłkarzowi. Byłem natomiast pod wrażeniem jak funkcjonuje sam IV ligowy klub. Zresztą Łukasz ciągle się nim interesuje, śledzi czy nawet jeździ na mecze - mówi Płatek. Pytany czy czegoś zabrakło mu w karierze Łukasza, odpowiada po chwili namysłu.

- Gdy był moment, że dla mnie był najlepszym prawym obrońcą świata żałuję, że nie zobaczyłem go w Barcelonie. Wiem, że jakieś przymiarki były. No ale przynajmniej na całą karierę związał się z jednym klubem. To teraz też rzadkość - podsumowuje Płatek.

Łukasz Wiśniowski: nie showman

Łukaszowi Wiśniowskiemu (niegdyś PZPN, teraz Foot Truck), który na zgrupowaniach kadry z kamerą regularnie pojawiał się od 2013 roku, z powodu Piszczka przytrafiła się - jak to sam nazywa- największa życiowa pomyłka.

- Mówi się, że nigdy nie będziesz mieć drugiej szansy na zrobienie pierwszego wrażenia. Piszczek dla mnie zadał kłam tej tezie. Gdy go pierwszy raz spotkałem odebrałem go jako gościa totalnie introwertycznego, skrytego, bez poczucia humoru. On kiedyś w mediach istniał raczej marginalnie, a jak udzielił wywiadu to raczej smutnego i nudnego. Może też stąd taki obraz. No i okazało się, że nigdy aż tak się w życiu nie pomyliłem. Piszczek był totalnie inny. Za jeden ze swoich największych sukcesów zawodowych uważam, że ten jego prawdziwy wizerunek udało się szerzej przedstawić. Pewnie dlatego, że weszliśmy w jakąś relację. On nie ma potrzeby bycia showmanem, ale zobaczył, że ludzie kupują go takim jakim jest – przypomina sobie Wiśniowski. Zresztą nagle wszystkich zaczęły interesować, przyziemne sprawy, które interesowały Piszczka. Głośno zrobiło się o Goczałkowicach i tym czy klub z 7-tysięcznej wsi wygrał czy przegrał ligowy mecz.

- W świecie, do którego my nie mamy dostępu: wielkiej piłki, milionerów, on jest totalnie oldskulowym gościem. Pasuje do klimatu niższych lig. On z tych Goczałkowic czerpie taką pierwotną radość z piłki, coś co komercyjny świat futbolu zabiera - tłumaczy Wiśniowski i dodaje, że to normalny facet i “super gość”.

- To chyba najszybciej odpisujący na Whatsappie piłkarz jakiego kiedykolwiek poznałem. Bardzo konkretny. Jak ma do czegoś przekonanie to się od razu się zgadza, jak nie to o tym mówi i ma sprawę odhaczoną. To znakomity przykład połączenia najlepszych polskich i niemieckich cech. Choć ludzie, którzy z nim współpracują, wiedzą, że na dłuższą metę bywa upierdliwy, a może po prostu jest wymagający? Wszystko sprawdza dwa razy, planuje, jest pryncypialny, a z drugiej strony swojski, dowcipny, lubiący zresztą polskie kabarety. Z częścią tych artystów się nawet zna -  dodaje dziennikarz.

Ulubiona riposta Piszcza? Najszybsza, najprostsza, uniwersalna i na wszystko: Chyba ty! - zdradza Wiśniowski. Po meczu ze Słowenią na pytanie, czy na pewno pożegnał się z kadrą, swej riposty jednak raczej nie użyje.

Więcej o:
Copyright © Agora SA