Piłkarz z cienia w reprezentacji Polski. Został jednym z "zesłańców" po Nawałce

Thiago Cionek w reprezentacji Polski jest piłkarzem z cienia. Niby w kadrze jest od lat, ale go tak naprawdę nie ma. Nie ma na boisku, w rozmowach z dziennikarzami czy telewizyjnych programach. Nie błyszczy w mediach społecznościowych i nie zbiera milionów obserwujących. Z jego obecnością w drużynie jest trochę tak, jak z postrzeganiem jego narodowości. - Czasami lecę do Brazylii, gdzie mówią: "Eee, to nie Brazylijczyk, to Polak". W Polsce mówią: "To nie Polak, to Brazylijczyk" - śmieje się 33-latek, który w listopadzie wraz z innymi polskimi piłkarzami rozpoczął przygotowania do kolejnej wielkiej imprezy w jego karierze.

Dwie kolejki tego sezonu Serie A wystarczyły do tego, by Thiago Cionek w barwach Spal zebrał na boisku więcej minut, niż w reprezentacji Polski przez rok pracy Jerzego Brzęczka. Po zmianie selekcjonera kadry urodzony w Kurytybie zawodnik szybko został jednym z "zesłańców", których po Nawałce nie chciał przejmować nowy trener.

"Obecność w kadrze to zaszczyt"

Brzęczek nie skorzystał z jego usług w pierwszych meczach Ligi Narodów i spotkaniu towarzyskim z Irlandią. Dopiero w listopadzie 2018 roku dał mu szansę, wystawiając go na 90 minut w starciu z Portugalią. Tam Cionek zagrał na tyle dobrze, że z powrotem wywalczył sobie miejsce w kadrze. Ale nie na boisku, bo co prawda na wszystkie mecze był powoływany, ale wszystkie oglądał z ławki rezerwowych. - Pięć lat jestem systematycznie powoływany. Miałem moment, w którym grałem więcej, teraz tych minut jest mniej, ale ja do reprezentacji podchodzę jak do zaszczytu. Jestem szczęśliwy, że tu jestem. Gdy nadejdzie moment, w którym będę potrzebny na boisku, będę gotowy - mówi nam Cionek.

I dodaje, odpowiadając na pytanie o jego rolę w kadrze. Rolę "piłkarza z cienia: Brakuje minut. Te eliminacje są inne, bo przy wcześniejszych był też czas na sparingi, w których trener mógł sprawdzać różne rozwiązania i zawodników. Tym razem spotkań o stawkę jest więcej. Ale wiemy, że mamy zaufanie selekcjonera. On ogląda nasze mecze w klubie i na nas liczy, co pokazuje powołaniami. Każdy, kto tu przyjeżdża, musi być gotowy, bo decyzje czasami bywają zaskakujące. Ja zawsze na zgrupowania przyjeżdżam uśmiechnięty, bo obecność tutaj to zaszczyt.

Rzeczywiście, obecność w kadrze piłkarze mogą nazywać zaszczytem. Wiadomo jednak, że nie największym, bo takim jest gra w pierwszym składzie tej reprezentacji. Gra, na którą Cionek mógł liczyć za czasów Nawałki, teraz pełni raczej rolę zabezpieczenia na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń. A tych do jego gry musiałoby się trochę wydarzyć, bo przed nim w kolejce są choćby Kamil Glik, Jan Bednarek i Michał Pazdan. - Nawałka i Brzęczek to różni trenerzy z różnymi stylami. Za Nawałki mieliśmy ogromne sukcesy, awanse w rankingu, dwie wielkie imprezy i jeden z najlepszych wyników w ostatnich latach, co zapamiętamy na długo. Teraz jest nowy rozdział, a właściwie jego początek. Trener Brzęczek miał mało czasu na pracę z nami, ale teraz do czerwca możemy spokojnie pewne elementy szlifować. Przed nami sparingi w marcu i przygotowania w czerwcu - przyznaje 33-latek. - Nie wiem, jaki skład szykuje selekcjoner, ale jeśli dostaję powołanie, to wiem, że trener na mnie liczy i muszę być gotowy - dodaje.

Jedyną szansą na grę Cionka w najbliższych meczach może być potraktowanie ich w kategorii spotkań towarzyskich. Polska ma już zapewniony awans na Euro 2020 i właśnie listopadowym zgrupowaniem rozpoczyna okres przygotowań do przyszłorocznej imprezy. Z drugiej strony Biało-czerwoni wciąż walczą o obecność w pierwszym koszyku na losowanie fazy grupowej. - Zapewniliśmy sobie komfort wywalczeniem awansu dwie kolejki przed końcem eliminacji. Mamy swobodę, ale z drugiej strony my chcemy wygrywać, nie ma innej opcji w koszulce drużyny narodowej - ocenia doświadczony obrońca.

"Są obawy, zamieszanie jest ogromne"

Cionek wraz z całą kadrą szykuje się na mecz z Izraelem, choć tak naprawdę nie wiadomo, czy do tego meczu w ogóle dojdzie. We wtorek rano w kierunku terytorium Izraela wystrzelono ze Stefy Gazy serię rakiet, które zostały przechwycone przez system antyrakietowy. Na telewizyjnych nagraniach widać, jak niektóre z nich spadają na drogi, a odłamki lądują w ogrodach i na dachach pobliskich domów. W strefie ostrzału jest m.in. Tel Awiw, gdzie w piątek ma wylądować polska kadra. Na razie co prawda loty do Izraela odwoływane nie są, a Jerozolima, gdzie ma odbyć się sobotni mecz Polaków, uznawana jest za rejon bezpieczny, ale obawy dotyczące bezpieczeństwa są (w poniższym materiale wideo o całej sytuacji opowiada prezes PZPN, Zbigniew Boniek). - Zamieszanie jest ogromne, media przekazują coraz więcej informacji. Ale powiedziano nam, że nawet jeden procent zagrożenia sprawiłby, że nie polecimy. Lecimy, więc zagrożenia nie ma. Przecież o terrorystach mówiło się też przed Euro we Francji i mundialem w Rosji. Takie mamy czasy. Wtedy nic się nie stało, teraz odpowiednie osoby dbają o to, by też było bezpiecznie - mówi Cionek.

Zobacz wideo

- Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Wiem, że gdyby było chociaż minimalne zagrożenie, to byśmy do Izraela nie polecieli. Są osoby odpowiedzialne za podjęcie decyzji o wylocie. A odpowiednie organy zdecydowały, że lecimy na pewno. Nie bierzemy pod uwagę tego, że meczu nie będzie. Przechodzimy normalny mikrocykl, przygotowany pod konkretnego rywala. Będziemy gotowi - kończy.

Wyjazdowe spotkanie reprezentacji Polski z Izraelem w sobotę 16 listopada o godz. 20:45. Relacja na żywo w Sport.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.