Najlepsze i najgorsze tych eliminacji. Jerzy Brzęczek od początku miał pod górkę

Za reprezentacją Polski eliminacje, w których wciąż musiała coś udowadniać, mimo że nieprzekonanych i tak nie miała szans przekonać. Jerzemu Brzęczkowi udało się jednak wprowadzić do pierwszej jedenastki kilku nowych piłkarzy. I to pozostaje największym plusem tych eliminacji.

Najgorsze: atmosfera wokół reprezentacji

Samo świętowanie awansu na Euro nie było szczególnie huczne. Piłkarze wskoczyli w okolicznościowe koszulki, na boisku wydzielono w tym czasie strefę dla fotoreporterów. Puszczono „Bałkanicę” i dwie kolejne piosenki. Akurat wystarczyło, by otworzyć kilka szampanów, wyściskać się, zrobić rundkę wokół boiska, pomachać do kibiców i się rozejść. Piłkarze do szatni, kibice do domów. Było mniej uroczyście niż po awansie na poprzednie Euro czy mundial. Na trybunach pierwszy raz podczas meczu rozstrzygającego nie było kompletu. W Rosji kadra zawiodła uczucia kibiców, a zawiedziona miłość bywa bezwzględna – pragnie dopiec, uszczypnąć, niekiedy się zemścić. Zapomina o tym, co było dobre. Za to wyolbrzymia każdą niedoskonałość. Tym bardziej, jeśli po zawodzie zabraknie rozmowy, konkretnej próby wytłumaczenia, co poszło nie tak.

Zobacz wideo

Do tego Jerzy Brzęczek miał problem zupełnie od niego niezależny. Rywali w grupie wylosował takich, że kibice nie mieli kiedy ponownie zakochać się w kadrze. Tak, jak zakochali się w 2014 roku po zwycięstwie nad Niemcami. Maciej Rybus idealnie ujął ten stan rzeczy w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem. Że nawet jakby wygrali z Łotwą 7:0 to i tak byłoby to tylko zwycięstwo z Łotwą. Za mało, by uczucie odżyło. Wymęczona wygrana z Austrią na początku eliminacji nikogo nie porwała, przekonujące zwycięstwo z Izraelem też. Bo to tylko Izrael. Tylko Macedonia Północna i tylko Słowenia. Inna sprawa, czy z trudniejszym rywalem Polacy by sobie poradzili.

Selekcjoner od początku miał pod górkę: zarzucano mu nepotyzm, podważano jego kompetencje podobnie, jak na początku kwestionowano umiejętności Adama Nawałki. Też trenera ekstraklasowego. Ale Nawałce, w przeciwieństwie do Brzęczka, udało się tę łatkę odczepić. W zamian przypięto mu kilka nowych – nudziarza na konferencjach, tytana pracy i zaboboniarza. Wciąż były to łatki lepsze niż ta przypięta Brzęczkowi. On stał się obiektem żartów, popularnych w internecie memów. Nie był więc traktowany poważnie. Kolejnymi decyzjami sobie nie pomagał. I nie chodzi teraz o to, czy były słuszne. Kibiców irytował, więc z przyjemnością wytykali mu błędy. Przyczepiali się do kolejnych niefortunnych wypowiedzi: o przeskakiwaniu w głowie czy o piłkarzach z Championship. Wreszcie – zaczęli obśmiewać każdą decyzję. Narracja jest taka, że Brzęczek nie nadaje się absolutnie do niczego. Jednym napastnikiem – źle. Dwoma – też źle. Arkadiusz Reca na lewej obronie – źle. Bartosz Bereszyński – źle. Fabiański – źle. Szczęsny – źle. Zieliński na „dziesiątce” – źle. Na ósemce – źle. „Krystian, próbuj” – źle. Naprawdę trudno coś budować przy permanentnym braku zaufania, przy dochodzących z zewnątrz głosach krytyki. Nie zmieni się to, dopóki kadra nie osiągnie sukcesu. Sukcesu, który polski kibic za sukces uzna. Najbliższa szansa – na wywalczonym właśnie Euro.

Najlepsze: wprowadzanie nowych twarzy

Sam selekcjoner za największy plus tych eliminacji uznałby pewnie sam awans. Wywalczony z dwoma meczami zapasu, z tylko dwoma straconymi golami w ośmiu meczach, z siedmioma czystymi kontami. Zbigniew Boniek, poza awansem, postawił przed nim jeszcze jeden cel – odmłodzenie kadry. Po nieudanych mistrzostwach świata, kadra potrzebowała kilku nowych twarzy: następcy Łukasza Piszczka, lewego obrońcy, bo Rybus często był kontuzjowany, zastępcy Jakuba Błaszczykowskiego. I tych piłkarzy udało się znaleźć. Brzęczek od początku był przekonany, że to Jan Bednarek powinien być partnerem Kamila Glika i wystawiał go, mimo że ten nie grał w klubie. Doszło nawet do przedziwnej sytuacji, w której środkowy obrońca miał więcej rozegranych minut w meczach spotykającej się raz na kilka tygodni kadry niż w Southampton. Dopiero zmiana trenera w angielskim klubie sprawiła, że Bednarek zaczął grać co tydzień w Premier League. Upór Brzęczka się opłacił – kadra była kilka meczów do przodu.

Ciekawie było z Arkadiuszem Recą. Mówiono, że Brzęczek bierze „swojego” piłkarza z Wisły Płock. I mimo że lewy obrońca siedział na ławce w Atalancie, to wychodził na boisko w meczach Ligi Narodów. Ale gdy rozpoczęły się eliminacje, selekcjoner wolał wystawiać na lewej stronie prawonożnego Bartosza Bereszyńskiego. Reca zmienił klub, zaczął regularnie występować w SPAL i wrócił do wyjściowego składu reprezentacji na mecz z Macedonią Północą. Spisał się nieźle – imponował szybkością i dobrze dogadywał się z Kamilem Grosickim. Po kilku meczach z Bereszyńskim, grającym na nienaturalnej pozycji, posiadanie lewnonożnego lewego obrońcy było powiewem normalności. I chociaż Bereszyński miał być naturalnym następcą Łukasza Piszczka, to Brzęczek zaufał Tomaszowi Kędziorze, czym dodatkowo zwiększył rywalizację na tej pozycji, a ten odwdzięczył się dwiema asystami w kwalifikacjach Euro 2020.

Dopiero od meczu ze Słowenią selekcjoner zaczął stawiać na piłkarzy grających wcześniej u Czesława Michniewicz w reprezentacji U-21. Pozwolił wtedy zadebiutować Krystianowi Bielikowi i był na tyle zadowolony z jego występu, że w kolejnym spotkaniu z Austrią, wystawił go w pierwszym składzie. Do kadry wprowadził też Sebastiana Szymańskiego, który dobrze spisał się w meczach z Łotwą i Macedonią Północną. W pierwszym asystował przy golu Roberta Lewandowskiego, a w kolejnym obił słupek. Szczególnie imponująco wyglądała jego współpraca z Piotrem Zielińskim.

W wyjątkowo krótkich eliminacjach, Jerzemu Brzęczkowi udało się zatem, wprowadzić do pierwszej jedenastki kilku nowych piłkarzy. Nie można jeszcze zapomnieć o Krzysztofie Piątku, który fenomenalną dyspozycją w Serie A w poprzednim sezonie, do składu reprezentacji wprosił się sam. I kilka punktów nam załatwił.

Więcej o:
Copyright © Agora SA