Brzęczek ma problem, którego nie wyeliminują zwycięstwa. Paradoksy mogą jednak przynieść coś, na co czekamy od lat

"Tria avanco" - taki napis widniał na specjalnych koszulkach, które reprezentanci Polski założyli po zakończeniu meczu z Macedonią Płn. (2:0). W języku esperanto oznacza on trzeci awans. Bo Polacy trzeci raz z rzędu awansowali na mistrzostwa Europy. Po raz pierwszy temu awansowi towarzyszyło jednak tyle krytyki, a przecież już dawno na takim etapie eliminacji, nie było aż tak dobrze.

- Nawet gdybyśmy z tą Łotwą wygrali 6:0, to i tak byłaby krytyka i niezadowolenie, bo takie są teraz nastroje - powiedział po meczu z Łotwą (3:0) Maciej Rybus w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem [WIDEO PONIŻEJ]. I bardzo dużo miał w tym racji, bo atmosfera wokół kadry jest tak gęsta, że niezależnie od wyników grupowych, ona się już nie zmieni w następnych miesiącach. Ta kadra bardzo kibiców zraniła nieudanymi mistrzostwami świata, a tego zranienia nie da się wyleczyć pokonaniem Łotwy. I nie da się też wyleczyć pokonaniem Macedonii Płn., mimo tego, że to pokonanie dało awans na mistrzostwa Europy. Bo nawet po zwycięstwie i zapewnieniu sobie udziału w wielkim turnieju, można się spotkać z dużą krytyką Brzęczka i stylu jego drużyny.

Zobacz wideo

To jeden z wielu paradoksów reprezentacji, która w ubiegłym roku miała mieć nowe otwarcie, a zamiast tego cały czas ciągnie za sobą widmo mundialu. Im więcej ona punktów gromadzi w eliminacjach, tym większa krytyka na nią spływa. Im więcej meczów reprezentanci Polski kończą bez straty bramki, tym większy jest na nich hejt. I ten hejt się zaczyna coraz mocniej przebijać przez mur, jaki w ostatnich latach wokół drużyny budował Adam Nawałka, a jakiego nie potrafi utrzymać Jerzy Brzęczek. Bo wcześniej nawet jak się działo coś złego, to to zostawało w środku. A teraz to, co się dzieje w szatni, wychodzi też na zewnątrz - po Austrii wyszło od Roberta Lewandowskiego, który podkreślił, że podejście "jakoś to będzie" nie może mieć miejsca w kadrze. A po Łotwie wyszło od Kamila Glika, który stwierdził, że są piłkarze, którzy za bardzo skupiają się na sobie, zapominając o drużynie i jej głównym celu. W Rydze na jego słowa reagowali jeszcze Sebastian Szymański i Kamil Grosicki, choć sam Rybus we wspomnianej rozmowie ze Sport.pl stwierdził, że to słowa na wyrost. Zareagował też na te słowa Brzęczek na sobotniej konferencji prasowej, choć jego wypowiedź brzmiała mniej więcej tak, jakby chciał powiedzieć, że się nic nie stało. A coś się jednak chyba stało, skoro filar drużyny zaczął krytykować publicznie kolegów. - Takie momenty są niekiedy ważne dla drużyny. Czasami trzeba powiedzieć coś wprost. Dla mnie liczy się to, jak to wszystko się potem przekłada na boisko. Ja sam też mówiłem, że po 30. minucie nie wszystko wyglądało tak, jak powinno, ale druga połowa - według mnie - była już bardzo dobra. Dla nas mecz z Łotwą jest już zakończony, a wszelkie tematy z nim związane - zamknięte - powiedział selekcjoner.

Tego wszystkiego nie komentował natomiast Lewandowski, który w Rydze z dziennikarzami nie chciał rozmawiać, a w Warszawie, po wywalczeniu awansu na ME, porozmawiał tylko z przedstawicielami telewizji, które mają prawa do transmitowania meczów.

Po wrześniowych wpadkach, październik miał dać kadrze oddech, a procesowi budowania dobrego nastroju drugie życie. Niewiele się jednak z tego udało, szczególnie pod względem nastrojów dookoła drużyny, bo w jej środku po dwóch wygranych na pewno się coś musiało poprawić. Przyznał to też Brzęczek, choć nie bezpośrednio, mówiąc po niedzielnym meczu, że dobra gra rezerwowych [zwycięstwo z Macedonią Płn. zapewniły gole zawodników wprowadzonych z ławki: Przemysława Frankowskiego i Arkadiusza Milika] bierze się z dobrej atmosfery.

Kadra paradoksów, która wszystkich zaskoczy?

Awans i poprawa nastroju wewnątrz drużyny, paradoksalnie nie poprawiła nastrojów wokół niej. I to w tym wszystkim najdziwniejsze, bo na podobnym etapie eliminacji do dużej imprezy, w ostatnich latach takimi wynikami nie mógł się pochwalić żaden selekcjoner. Ani uwielbiany Adam Nawałka, ani jego poprzednicy. Nikt tak wcześnie z tą drużyną nie zaczynał nawet myśleć o tym, gdzie i z kim zagra na Euro. I jednocześnie nikt poza Brzęczkiem nie był tak krytykowany, chwilami wręcz "besztany". Gdy poprzedni trenerzy przekraczali półmetek walki o wyjazd na duży turniej, kraj w nich wierzył, wspierał. Tu w Brzęczka nie wierzy już prawie nikt, a wiele osób coraz głośniej domaga się jego zwolnienia. Gdy inni po zakończeniu eliminacji fetowali na Stadionie Narodowym, Brzęczkowi się do tego prawo chciało odebrać, bo "to był obowiązek".

Zmieniło się postrzeganie kadry i postrzeganie tego, co ona powinna osiągać. Podczas eliminacji na sposób krytyczny. W kontekście zbliżającego się turnieju - na sposób chłodniejszy. Niezależnie od tego, jak Polacy zagrają w listopadzie, jak wiele goli strzelą i jak mało stracą, w tą drużynę do czerwca przyszłego roku nikt nie uwierzy. A w poprzednie wierzyli wszyscy od 2016 roku, kiedy drużyna Nawałki pokazała, że może walczyć z najlepszymi. I później z tej walki nic nie wychodziło. Więc skoro tyle w tej drużynie paradoksów, to może kolejnym z nich będzie to, że pomimo braku wiary, na mistrzostwach Europy nie tylko wystąpimy, ale także o coś zagramy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.