Brzęczek ma pomysł na kadrę, który tłamsi Lewandowskiego. Piłkarze nie potrafią tego scharakteryzować

Reprezentacja Polski w meczu z Łotwą (3:0) pokazała coś, czego jej brakowało do dobrej gry. To pozytywna wiadomość. Gorsza jest taka, że to przeciwieństwo pomysłu Jerzego Brzęczka na kadrę. Pomysłu, który być może trzeba zmienić, by odróżnić tę drużynę od poprzednich, którym w różnych momentach z różnych powodów nie wychodziło. I nie chodzi tu o to, by trener krzyknął nagle: "Pomyliłem się, zaczynamy od nowa!". Ale o to, by zaczął korygować aspekty, które się nie sprawdzają.

29 - tyle podań polscy piłkarze wymienili przed strzeleniem pierwszej bramki w spotkaniu z Łotwą (3:0). Akcja trwała niemal 1,5 minuty, a piłki dotknął w niej każdy reprezentant Polski, łącznie z Wojciechem Szczęsnym. Biało-czerwoni spokojnie czekali, aż w obronie przeciwnika stworzy się przestrzeń, w której ktoś się odnajdzie lepiej niż rywal. Tym kimś był Robert Lewandowski, który w szukaniu miejsca na boisku jest mistrzem.

Brzęczek o słowach Glika: Sprawa została wyjaśniona. Nie mam z tym problemu

Zobacz wideo

"Cierpliwości i kreatywności - tego musimy od siebie oczekiwać"

Kolejną, niemal 90-sekundowa akcję, Polacy rozpoczęli w 11. minucie. W niej również długo wymieniali piłkę, czekając na błąd ustawienia rywala. Ten błąd wyczekali po 21 podaniach i kontakcie z piłką każdego zawodnika poza Szczęsnym. Piłka była najpierw w środku boiska, później na prawej stronie, na lewej, a na końcu znowu w środku, gdzie przestrzeń ponownie znalazł Lewandowski. A kiedy kapitan kadry znalazł ją trzeci raz, zrobił to po 19 podaniach drużyny. To pokazuje, że wbrew powszechnym opiniom, Polacy skuteczny atak pozycyjny potrafią przeprowadzić.

Oczywiście, trzeba przy tych wyliczeniach wziąć pod uwagę to, że rywal nie był wymagający. Że w obronie chwilami ustawiał się niewiele lepiej, niż drużyna amatorska, a jednego z najlepszych napastników świata zatrzymać miała para Kaspars Dubra (FK Ołeksandrija) i Marcis Oss (Neuchatel Xamax).

Ale trzeba też wziąć pod uwagę to, że w poprzednich meczach Polacy niekiedy również potrafili dominować. Jak w starciu z Izraelem (4:0), gdzie od początku narzucili swój rytm, z czym rywale nie mogli sobie poradzić. Tam, co prawda te bramki po tak długich akcjach jak w Rydze nie padały, bo jedna była z rzutu karnego, jedna po długim podaniu Zielińskiego, czy po prostopadłym zagraniu Lewandowskiego. Nie padały jednak też po szybkich kontratakach, które u Jerzego Brzęczka mają być znakiem rozpoznawczym.

Mówił nam zresztą o tym kilka dni temu Bartosz Bereszyński, który z Łotwą nie zagrał. Zawsze siłą naszej reprezentacji było szybkie granie z kontry. Ale nie zawsze do tej szybkiej gry jest okazja, bo jak przeciwnik ustawi się całą drużyną przed własnym polem karnym, to wtedy trzeba cierpliwie rozgrywać. Rywal też przecież ma swój pomysł na grę i chce nam przeszkadzać. Nam przede wszystkim brakuje często cierpliwości, a każda nieudana akcja napędza przeciwników. Cierpliwości i kreatywności - tego musimy od siebie oczekiwać – tłumaczył obrońca Sampdorii. I rzeczywiście, kiedy ta cierpliwość w konstruowaniu akcji się pojawia, to przynosi zdecydowanie lepsze efekty, niż wtedy, gdy kadra gra zgodnie z pomysłem Brzęczka.

A jaki jest ten pomysł? Do końca nie wiadomo, bo nawet piłkarze nie potrafią go dokładnie scharakteryzować. Jak Brzęczek widzi tą kadrę, jak ona ma grać? – pytali dziennikarze wspomnianego Bereszyńskiego, który, jakby z przyzwyczajenia, od razu zaczynał opowiadać o kontratakach. Ale to chyba nie o kontrataki, a po prostu o szybką grę selekcjonerowi chodzi. Tylko, że kiedy Polacy próbują grać szybko, to także szybko się gubią. Wymieniają dwa podania, po których najczęściej oddają piłkę rywalowi. A przecież my się w wolnym konstruowaniu akcji nie czujemy wcale tak źle, jak zwykło się mówić.

Mówienie o tym, że naturą polskich reprezentacji jest gra z kontry, zaczyna być trochę przestarzałe, bo w środku pola tej aktualnej - z całym szacunkiem dla wszystkich wymienionych - nie gra już Eugen Polanski, Adam Matuszczyk czy Dariusz Dudka. Gra natomiast Grzegorz Krychowiak, uważany za najlepszego piłkarza ligi rosyjskiej, gdzie, jak ktoś zauważył, to nie tylko "przecinak" akcji rywala, ale też zawodnik, który potrafi coś kreatywnego zrobić na połowie przeciwnika. Gra też jeden z najlepiej wyszkolonych technicznie zawodników ligi włoskiej, Piotr Zieliński. A do tego dochodzi jeszcze Mateusz Klich, który jest ważnym piłkarzem w drużynie niezwykle wymagającego Marcelo Bielsy (Leeds United). Brzęczek naprawdę ma potencjał do tego, by wymyślić coś więcej, niż transportowanie piłki pod bramkę rywala trzema podaniami. Bo to nie tylko ogólnie źle wpływa na obraz gry, ale blokuje najlepszych zawodników, zabiera im radość, zamieniając ją na frustrację.

Pozwolić znikać Lewandowskiemu

To szukanie szybkiej gry blokuje m.in. Lewandowskiego, który przy niej jest stłamszony. Nie tylko przez obrońców rywala, ale też przez partnerów z drużyny. Bo to jest taki piłkarz, który lubi sobie w meczu zniknąć, by pojawić się nieoczekiwanie w polu karnym przeciwnika. I to znikanie u niego nie jest wadą, ale ogromną zaletą. Tylko żeby po "wyłączeniu się z meczu", on mógł do niego wrócić, trzeba mu pomagać, być obok niego, pokazywać, że ma z kim grać, bo on zawsze tej gry szuka. Nieprzypadkowo się przecież często cofa aż na własną połowę, by zacząć budowanie akcji. Ale takie zachowanie zazwyczaj wynika właśnie z tego, że on tej wspomnianej pomocy nie dostaje i musi jej szukać sam, przez co potem nie ma go w ofensywie.

Przed meczem z Łotwą o tę pomoc postanowił więc zaapelować i przyniosło to efekt. W tych eliminacjach chyba po raz pierwszy. Kolegów z drużyny do walki zagrzewał jeszcze przed odegraniem hymnów, tłumacząc coś Janowi Bednarkowi. I nie tylko jemu - już po pierwszym gwizdku często pokrzykiwał też do Piotra Zielińskiego i Mateusza Klicha, pokazując im, jak się mają ustawić. Bo w tych pierwszych minutach Łotysze próbowali go zamknąć i stłamsić tak, jak to robili obrońcy innych rywali biało-czerwonych w tym roku. Ale on w końcu wiedział, jak się od tego uwolnić. A nawet nie tyle on sam w końcu wiedział, co pozostali zawodnicy zrozumieli, jak trzeba mu pomóc. Kiedy spokojnie spacerował między liniami, inni skupiali na sobie uwagę przeciwników. A gdy pomoc wspomnianych Klicha i Zielińskiego nie wystarczała, to kapitan zamieniał się pozycjami z Sebastianem Szymańskim, czekając na odpowiedni moment do zdezorganizowania rywala. Te momenty znajdował często, a trzy razy były na tyle dobre, że strzelił po ich znalezieniu gola.

W Rydze mniej było złych decyzji, a więcej dobrego poruszania się i przemyślanego szukania miejsca, bo to miejsce zawsze da się znaleźć, niezależnie od przeciwnika. Kluczowe w tym szukaniu są jednak schematy, warianty i automatyzmy, a tego w naszej kadrze jeszcze nie ma. Odblokowanie Lewandowskiego i cierpliwa gra wynikała raczej z nieporadności Łotyszy, niż z przygotowania drużyny Brzęczka. Czwartkowy mecz nie będzie więc kamieniem węgielnym w budowaniu zespołu dominującego. Może być jednak sygnałem wysłanym selekcjonerowi, który pozwoli na to, by ten przemyślał jeszcze raz swój pomysł na kadrę, i szyld "szybkie granie" zamienił na "mądre granie". To przecież nie wstyd zmienić decyzję na taką, która pomoże drużynie. To inteligencja i umiejętność naprawienia błędu. Brak chęci do porzucenia pomysłu, który nie daje efektów, czasami może bowiem doprowadzić do katastrofy, jak doprowadziło do tego trenowanie nowych ustawień przez Adama Nawałkę przed mistrzostwami świata w Rosji.

Nie chodzi tu oczywiście o to, by trener krzyknął nagle: "Pomyliłem się, zaczynamy od nowa!". Ale o to, by zaczął korygować aspekty, które się nie sprawdzają.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.