Zbigniew Boniek: Ta kadra grała z Łotwą na 30-40 procent możliwości. Tylko, żeby wygrać

- Mam czasem wrażenie, że u nas już nikt się z niczego nie cieszy. I ta chandra zaczyna się też udzielać piłkarzom. W meczu z Łotwą nie wszystko się udało, ale przecież kadra tam grała na 30-40 procent możliwości. Tylko, żeby wygrać - mówi Sport.pl prezes PZPN Zbigniew Boniek. W niedzielę w Warszawie mecz z Macedonią Północną. Zwycięstwo da Polsce awans do Euro 2020.

Dlaczego Zbigniew Boniek zatrudnił Jerzego Brzęczka? [SEKCJA PIŁKARSKA]

Zobacz wideo

Paweł Wilkowicz: Mówi pan, że mecz z Macedonią to będzie pierwsza piłka meczowa w walce o Euro. To czym był mecz w Rydze? Polska odłamała się po wcześniejszej przegranej przy własnym serwisie?

Zbigniew Boniek: To jest taka kategoria meczów, które nie zasługują na dorabianie do nich teorii. W takie wieczory decyduje koncentracja. Przypilnowanie na początku, żeby mecz dobrze się ułożył. Pamiętajmy, że tej koncentracji zabrakło nam, gdy po wygranej z Austrią graliśmy z Łotwą w Warszawie. Długo się wtedy męczyliśmy, zanim strzeliliśmy bramkę. A w Rydze koncentracja była na wysokim poziomie i nim się mecz zaczął, już było po meczu. Wszystko co działo się później, było tego konsekwencją. Trudno oczekiwać, żeby drużyna silniejsza po dwóch ładnych bramkach na powitanie – bardzo ładnych bramkach – trochę nie odpuściła. W Rydze odpuściła pewnie za mocno, tu ktoś się zdrzemnął, tu się rozluźnił, ktoś myślał, że jest już po meczu. Rzeczy, które się zdarzają w piłce, choć nie powinny. Ale w drugiej połowie już było inaczej. Ja zresztą uważam, że w drugiej połowie lepiej graliśmy w piłkę niż w pierwszej. Więcej kreowaliśmy. Złe strony w Rydze też były, pewnie. Kamil Grosicki i Maciej Rybus na lewej stronie wymieniali podania zbyt statycznie, na prawej było inaczej, bardziej dynamicznie. Trzeba nad tym popracować. W sumie to chyba najgorzej nam w tym meczu szło wyprowadzanie kontr. Były takie przynajmniej dwie, które się powinny skończyć świetnymi sytuacjami. Jedna tuż przed przerwą, potem w drugiej połowie szliśmy trzech na trzech. Trzeba to było zagrać lepiej, szybciej, na obieg. Ale to był mecz, który po prostu trzeba było wygrać, nic więcej. I kadra tak właśnie zagrała, na 30-40 procent możliwości. Bo pewnie każdy z Łotwą wygra. Więc to taki mecz, którego jakby nie było.

Robert Lewandowski chyba nie będzie chciał go tak szybko zapomnieć. Na hattrick w kadrze czekał dwa lata, wreszcie miał więcej miejsca.

- Po meczu żartem powiedziałem Grosikowi, że bardzo lubi Roberta, bo piłkę po meczu to on powinien zabrać. Miał takie sytuacje, że Lewy z nich by trzy strzelił.

Gdyby Kamil Grosicki miał jeszcze skuteczność Roberta, to nie marzyłby o Premier League, tylko grał w niej od lat.

- Dostał taką ładną prostopadłą piłkę od Roberta, ale ją sobie przyjął prawą nogą i stracił przewagę nad rywalami. Gdyby przyjął lewą, to zbiegłby do środka boiska, a nie linii bocznej. Błąd techniczny. Ale Kamil był znakomitą siłą napędową. Bardzo dobry był Sebastian Szymański. Pokazał jak powinien grać piłkarz na tej pozycji. Że powinien być piłkarzem od wszystkiego. Mieć technikę użytkową, mieć odbiór, zdrowe płuca. Szymański mimo, że jest filigranowy, to wszystko ma. Oczywiście, musi nabrać pewności siebie, osobowości, krzepy. Ale daje świeżość, odmianę. Nawet najlepsza piosenka po kilku latach się znudzi. I kadra też musi się zmieniać, brać nowe twarze. Taka jest kolej rzeczy. Wiem, że to może być dla niektórych smutne, ale taka jest rzeczywistość. Łotwa to już przeszłość, nie ma co jej przesadnie analizować. Czekamy już na Macedonię, która ma Gorana Pandeva, Eljifa Elmasa, dobrych zawodników. Nie jest to drużyna z topu, ale jest bardzo niewygodnym rywalem. My zdajemy sobie sprawę z naszych możliwości, dlatego podchodzimy do tego z pogodą ducha.

O pogodę ducha to raczej trudno w tych eliminacjach. Zresztą już po losowaniu było jasne: zbyt słabi rywale, żeby po ograniu ich mieć pewność czegokolwiek przed Euro.

- Awans był obowiązkiem najwyżej rozstawionej drużyny grupy i kadra na razie sprostuje wyzwaniu. A czy to jest słaba grupa? Meczów-spacerów to tu w nadmiarze nie było. Nasze kluby też miały łatwych rywali w pierwszych rundach europejskich pucharów. I co wyszło? Trzeba jeszcze potwierdzić to na boisku. Eliminacje to jest bieg na 3000 m z przeszkodami. Nie można oceniać wyniku po 1800 metrów. Albo inaczej: można oceniać, ale po co się nurzać w czarnowidztwie, jeśli biegacz jest nadal na prowadzeniu? Piłka nie jest nauką ścisłą, bywa kapryśna. Nie zawsze się uda to, co się zaplanuje. I po drodze tej drużynie parę rzeczy nie wyszło. Choćby ta sytuacja Roberta z meczu z Austrią, po podaniu Grosickiego. Doskonała. Oczywiście po drodze trener też powiedział kilka słów za dużo i będzie mu to wypominane. Takie życie, każdy z nas wypowiada się inaczej, pewne słowa będą się za trenerem ciągnąć. Ale też nie przesadzajmy. Te słowa są mu ciągle wypominane, bo my jakoś zgorzknieliśmy, popadliśmy w dziwny marazm. Wolimy się martwić, zamiast cieszyć. Takie czasy, chyba muszę się z tym pogodzić, choć nie mam ochoty. Mam czasem wrażenie, że u nas już nikt się z niczego nie cieszy. I ta chandra zaczyna się też udzielać piłkarzom.

Dlatego Kamil Glik wyszedł z tą mocną wypowiedzią pod szatnią w Rydze?

- Nie wiem, o co mu chodziło i nie chcę tego komentować.

Sztab zostanie wzmocniony po awansie?

- Jeśli to jest pytanie, czy dołączymy trenerowi jakichś nadtrenerów, to jest idiotyczne.

Nie nadtrenerów, tylko dodatkowych fachowców, partnerów do dyskusji.

- Czy Tomasz Mazurkiewicz jest złym partnerem do dyskusji? Czy Andrzej Woźniak nie jest partnerem do dyskusji o trenowaniu bramkarzy? A może dyrektora sportowego brakuje? Bo mnie tutaj nikogo nie brakuje. Co innego dobranie sobie analityków już po losowaniu grup finałowych, tak jak to zwykle robią trenerzy po awansie. Ale my jeszcze nie awansowaliśmy. Zajmijmy się eliminacjami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.