Robert Lewandowski odblokował się w kadrze! W Rydze zaliczył taki mecz, który za Nawałki był dla niego przełomem

Robert Lewandowski po raz pierwszy, po raz drugi i po raz trzeci. Kapitan reprezentacji Polski w czwartkowym spotkaniu z Łotwą (3:0) pokazał, że potrafi strzelać gole nie tylko w klubie, ale także w kadrze. Pod warunkiem, że ta kadra pewnymi schematami mu na to pozwoli. 31-latek w drużynie Jerzego Brzęczka wreszcie się odblokował, bo odblokowała go też cała drużyna, dając mu mecz, jaki kilka lat temu oznaczał dla niego przełom.

- Co to jest skuteczność - zapytał Robert Lewandowski, gdy dziennikarz zaczął rozmowę na temat frustracji spowodowanej małą liczbą goli strzelonych w tym roku w reprezentacji. Napastnik Bayernu Monachium, który w klubie imponuje formą, zasugerował w ten sposób, że w kadrze ma zbyt mało okazji, które może zamienić na bramki, co w pewnym sensie jest definicją skuteczności. Można powiedzieć, że przed meczem z Łotwą w Rydze apelował do partnerów o pomoc w stwarzaniu zagrożenia pod bramką rywala.

Drużyna odblokowała Lewandowskiego

I tą pomoc w Rydze dostał. W tych eliminacjach chyba pierwszy raz tak dużą, choć sam ją sobie musiał wypracować. Kolegów z drużyny do walki zagrzewał jeszcze przed odegraniem hymnów, tłumacząc coś Janowi Bednarkowi. I nie tylko jemu - już po pierwszym gwizdku często pokrzykiwał też do Piotra Zielińskiego i Mateusza Klicha, pokazując im jak się ustawić. Bo w tych pierwszych minutach Łotysze próbowali go zamknąć i stłamsić, jak to robili obrońcy innych rywali biało-czerwonych w tym roku. Ale on w końcu wiedział, jak się od tego uwolnić. A nawet nie tyle on sam w końcu wiedział, co pozostali zawodnicy zrozumieli, jak trzeba mu pomóc. Kiedy on spokojnie spacerował między liniami, inni skupiali na sobie uwagę przeciwników. A gdy pomoc wspomnianych Klicha i Zielińskiego nie wystarczała, to kapitan zamieniał się pozycjami z Sebastianem Szymański, czekając na odpowiedni moment do zdezorganizowania rywala.

Pierwszy raz ta dezorganizacja udała w 9. minucie, gdy Grosicki zagrał do Lewandowskiego, a ten zagrał do Szymańskiego. Spory udział w udanej akcji miał też Klich, który sprytnie przepuścił piłkę na skrzydło. Stamtąd wspomniany Szymański zagrał w pole karne, a obrońcy przeciwnika, zajęci pilnowaniem Grosickiego i Klicha, zapomnieli o najgroźniejszym zawodniku Polaków, który spokojnie pokonał Andrisa Vanisa.

Paradoksalnie, to właśnie po golu mogły się rozpocząć problemy Lewandowskiego, bo rywale skupili na nim większą uwagę. A właściwie próbowali skupić, bo przez chwilę chodzili obok niego we trzech. W 13. minucie efektów to jednak nie dało. I znowu - w głównej mierze dzięki pomocy innych zawodników - Grosicki wywalczył piłkę na lewym skrzydle, a wbiegający w pole karne Szymański zabrał ze sobą dwóch obrońców. Dzięki temu Lewandowski został przed bramkarzem sam, i dokładne dogranie bez problemu zamienił na kolejne trafienie.

Przełom, jak za Nawałki

Ta druga bramka zdobyta w Rydze, była już 17. w tym sezonie - w klubie i kadrze. Tak dobrego startu rozgrywek w Europie nie ma żaden zawodnik. A przecież w końcówce meczu 31-latek dołożył jeszcze trzeciego gola. Ten mecz z Łotwą być może będzie więc dla niego takim momentem przełomowym, jakim za Adama Nawałki było spotkanie z Gruzją. W nim Lewandowski zdobył hat-tricka po tym, jak przez 540 minut w kadrze się nie mógł przełamać. Wówczas na gola czekał przez 1,5 roku, a pod wodzą Nawałki przez rok. Tak samo, jak przez rok czekał na taki mecz już po przyjściu Brzęczka, który po drugim golu kapitana aż podskoczył z radości i podbiegł do rezerwowych. Bo on doskonale zdawał sobie przecież sprawę, że kadra Lewandowskiego bardzo potrzebuje. Ale nie takiego Lewandowskiego, który próbuje ciągnąć grę drużyny w pojedynkę. Bo tego się robić skutecznie nie da. Zdawał sobie sprawę, że kadra potrzebuje kapitana, który - jak pisał Paweł Wilkowicz - będzie potrafił zniknąć, i pojawić się w najważniejszym, najmniej spodziewanym dla przeciwnika momencie.

Samemu selekcjonerowi do odblokowania Lewandowskiego trafiła się zresztą idealna okazja. Jeszcze w meczach z Austrią i Słowenią trener chciał, by skrzydłowi grali głęboko i pomagali obrońcom. Jak to się skończyło, widzieliśmy we wrześniu - zamiast kontrataków, było chowanie się we własnym polu karnym i liczenie na sporadyczne okazje, których właściwie nie było. Z Łotwą, która zagrała w czwartek piątką obrońców, co zazwyczaj powoduje u niej utratę wielu goli - boczni pomocnicy mogli już zagrać zdecydowanie wyżej. A dzięki temu byli też częściej w polu karnym, co dla Lewandowskiego było zbawieniem. Bo on w swoich najlepszych meczach w kadrze, jak te w eliminacjach Euro 2016, wcale nie był piłkarzem, który w szesnastce rywali pojawiał się najwięcej razy. Częściej od niego mogliśmy tam widzieć m.in. Milika czy Grosickiego. I podobnie było w Rydze, gdzie napastnik wracał się do połowy, cofał za skrzydłowych i jednego ze środkowych pomocników, by móc zaskoczyć rywali w najmniej oczekiwanym przez nich momencie.

- Nie patrzymy na to z kim gramy, tylko jak gramy. Bo jeśli zagramy dobrze, na miarę potencjału, to nie mamy się czego obawiać - mówił Lewandowski kilka dni temu. Polska na miarę swojego potencjału rzeczywiście zagrała, ale na pewno nie przez całe spotkanie. Pokazała jednak, że wróciły do niej pewne schematy, które wcześniej dawały zwycięstwa. Jeśli się je uda utrzymać i dołożyć kolejne, kadra na Euro nie pojedzie tylko wystąpić, ale rzeczywiście coś osiągnąć. Do tego droga jeszcze co prawda daleka, ale chyba zobaczyliśmy jej początek.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.