Po meczu Polaków. "My nie wnikamy, ile zapłaciliście za bilety, żeby tu być. Nas interesuje bilet na Euro"

Polska kadra zapewne nadal ma dar kwalifikowania się do wielkich imprez. I to jest cenne. Ale straciła dar zachwycania. Można to obśmiać, ale nikt nie garnie się do piłki po to, by stać w niskim pressingu i kolekcjonować zera z tyłu.

To zawsze ryzykowne, oceniać odczucia kilkudziesięciu tysięcy ludzi naraz. Ale coś wtedy, pod koniec pierwszej połowy na Narodowym, jednak dało się wyczuć. I gwizdy w przerwie raczej słuszność tych odczuć potwierdzają. Ostatnie minuty przed przerwą meczu Polska-Austria to było naciąganie do granic wytrzymałości i tak już mocno steranej więzi między reprezentacją a jej kibicami. To była odmowa świadczenia jakiegokolwiek stylu. Drugi Wołgograd: w niskim pressingu i w bezruchu, póki nie ruszyli się z piłką Austriacy. Jerzy Brzęczek zrobił odważne zmiany w składzie - Krzysztof Piątek i Mateusz Klich na ławkę, Krystian Bielik i Dawid Kownacki na boisko - a gra była lękliwa. Pod koniec połowy zawstydzająco lękliwa. Tylko reakcja, bez żadnych akcji. Demonstracyjne: cel uświęca środki. My nie wnikamy, ile zapłaciliście za bilety, żeby tu być. Nas interesuje bilet na Euro 2020.

Lewandowski: Mamy cenny punkt, ale jest dużo do poprawy [WIDEO]

Zobacz wideo

Gdy Piotr Zieliński wykopuje piłkę w trybuny

Grała drużyna niepokonana na własnym stadionie od pięciu lat, a chciała tylko dotrwać do przerwy. Nastawiona na to, by przede wszystkim nie stracić. Jak Legia w Glasgow, ale bez wymówek Legii: nie mamy napastnika w formie, nie mamy bramkostrzelnych skrzydłowych, to rywal ma piłkarzy wartych miliony, nie my.

Nie - przyjechała do swojego domu i do swoich kibiców drużyna, która ma napastnika Bayernu Monachium w rekordowej formie strzeleckiej, ma pomocnika wybieranego najlepszym w całej lidze rosyjskiej i też będącego w rekordowej formie strzeleckiej. Ma pomocnika od kreowania, który z Napoli, drużyną wyrafinowanego futbolu, gra w Lidze Mistrzów. I ta reprezentacja pogodziła się w ostatnich minutach pierwszej połowy z tym, że trzeba się okopać pod własnym polem karnym. A pomocnik od kreowania, ten, który w tej drużynie widzi najwięcej i ma najlepszą technikę, w jednej z akcji pod koniec tej połowy wykopał piłkę z okolic własnego pola karnego w trybuny. Bo nie było jej komu podać. Jak stoper w deszczowe, wietrzne popołudnie w Stoke w latach osiemdziesiątych.

No i udało się. Reprezentacja w piątym meczu na sześć eliminacyjnych nie straciła gola. Utrzymała prowadzenie w grupie, choć margines błędu znowu stopniał: teraz ma wielkość trzech punktów przewagi nad trzecią Austrią (na Euro awansują bezpośrednio dwie drużyny) i lepszego bilansu meczów z nią. Nawet udało się w drugiej połowie trochę zatrzeć to wrażenie z pierwszej. Ale kto po takim meczu ma ochotę wyjść na ulicę w koszulce kadry? Kto ma ochotę wysłać dziecko na pierwszy trening? Kto, siedząc przed telewizorem, pomyślał: przecież ja powinienem wreszcie kiedyś obejrzeć kadrę z trybun? Albo: kiedy jest najbliższa runda zapisów na bilety Euro 2020?

Dawno już lista piłkarzy grających poniżej możliwości nie była po dwumeczu kadry tak długa

Tak, piłkarze sami poczuli w przerwie, że to był błąd. Powiedział im to również trener: mieliśmy grać nisko, żeby otworzyć z przodu przestrzenie do kontrataków, ale nie tak nisko, prosimy się o problemy. Dawid Kownacki, bardzo krytyczny wobec swojej gry z Austrią, przepraszający Tomasza Kędziorę za to, że marnował jego rajdy złymi decyzjami w kontratakach, powiedział też, że drużyna ustawiła się od początku o tych kilkanaście, dwadzieścia metrów za głęboko. Przez to zawsze miała za krótką kołdrę w ataku. Sprinty w kontratakach były przez to zbyt długie. Takie sprinty zbyt obciążają mięśnie, zmuszają potem do dłuższego odpoczywania w niskim ustawieniu. Błędne koło w przypadku drużyny, której głównym pomysłem na ten mecz była lekkoatletyka z piłką. To nawet nie był zły pomysł, sprawdziło się też założenie, że Austriacy będą chcieli zwycięstwa za wszelką cenę i wyjdzie z tego otwarty mecz. Ale wykonanie tego pomysłu było bardzo kiepskie. Dawno już po dwumeczu Polski lista piłkarzy, którzy zagrali poniżej możliwości, nie była tak długa jak po Słowenii i Austrii.

Oczywiście, że taki błąd jak z pierwszej połowy z Austrią może się zawsze zdarzyć. Tyle że z reguły przydarza się drużynom z niską samooceną. Drużynom bez nokautującego ciosu w ofensywie. I raczej w meczach wyjazdowych. Ten błąd, który Polska popełniła w pierwszej połowie, był przeciw intuicji. Polska przez ostatnie lata miała w eliminacjach bardzo różne momenty: nie umiała grać na posiadanie piłki, nie umiała utrzymywać prowadzenia i zarządzać meczem. Ale umiała zdobywać prowadzenie, odzyskiwać prowadzenie i nie pozwoliła, żeby ktoś jej na Narodowym grał na nosie. Sama się wpędzała w problemy - mecze pięknieją z upływem lat, warto sobie przypomnieć, jak to było w eliminacjach Euro 2016 - ale też sama się z nich wyciągała. Gdy jej Czarnogóra nadepnęła na odcisk w końcówce, to Robert Lewandowski dawał sygnał i wymierzał karę. Gdy broniła się rozpaczliwie, to przed mistrzami świata Niemcami, a nie Austrią, której w ogóle na mundialu nie było. I broniła się, wyczekując tej chwili, gdy można będzie błyskawicznie wyjść z atakiem i rozegrać go na pamięć.

Jerzy Brzęczek: my się ciągle uczymy, może to przytępia intuicję

Problemem obecnej kadry jest to, że ona już niczego w ataku nie robi na pamięć. Jeśli boczny obrońca idzie w ciemno na obieg, to ma tylko pewność, że będzie miał ciemno przed oczami ze zmęczenia. Piłkę może kiedyś dostanie, może nie. Jeśli Piotr Zieliński podaje piłkę tak, jak przywykł w klubie, to może mieć pewność, że poda do nikogo. Co nas od razu prowadzi do kolejnego "jeśli": jeśli Piotr Zieliński ma być przewodnikiem tej drużyny w ofensywie, kiedy wreszcie przestanie być rzucany z miejsca na miejsce? Jak on może wyrosnąć na lidera, jeśli to on się zawsze dostosowuje do potrzeby chwili, a nie grupa do tego, co on potrafi? Wszechstronność staje się jego przekleństwem. Nawet w klubie Zieliński co kilka miesięcy musi próbować czegoś innego. Pomoc to jest w dzisiejszym futbolu miejsce, w którym nie ma czasu ani litości. Trzeba perfekcyjnie czuć przestrzeń, oceniać odległości. Nawet geniusz potrzebuje trochę czasu, by dostroić instrumenty. Maradona świetnie o tym opowiada w filmie "Diego", jak musiał znaleźć kompromis między swoją szybkością a swoją fantazją, żeby dostosować się do tempa włoskiej ligi. Zieliński cały czas dostraja się do czegoś na nowo.

Jerzy Brzęczek powiedział pod koniec konferencji po meczu ciekawą rzecz: że być może ćwiczeń taktycznych jest na zgrupowaniach tak dużo, że piłkarze mają nimi przeładowane głowy i przez to przytępioną intuicję. Brzęczek mówi coś takiego już drugi raz, podobnie analizował wrześniowe zgrupowanie sprzed roku, w wywiadzie u Romana Kołtonia. Wtedy czuł, że może próbował zrobić za dużo naraz. Teraz: że ta praca musi wreszcie kiedyś przynieść efekt.

Być może taki jest jego zakład z losem - jak najwięcej pracy na treningach, bo przez mecze eliminacyjne i tak się jakoś przeczołgamy. Na razie mamy wkuwać, egzamin w lecie 2020. My się ciągle uczymy, ale jeszcze nie umiemy pokazać, czego się nauczyliśmy. Będziemy rzucać Zielińskiego z lewą na prawą, aż w końcu coś kliknie w tym idealnym miejscu i już tak zostanie. Reprezentacja nigdy nie gra w finałach tak, jak grała w eliminacjach, za Adama Nawałki też tak było, w Euro 2016 na plus, w mundialu na minus. Więc byłby w tym zakładzie z losem jakiś sens. Ale trener, który robi takie założenie, musi mieć za sobą całą drużynę, z bezwarunkowym wsparciem. Bo jeśli piłkarze zmęczą się czekaniem, aż kliknie, to nici z tego planu.

Reprezentacja, ostatnia reklama futbolu

I jest jeszcze coś. Czym innym jest czekanie, aż kadra wkuje granie na pamięć w takiej kulturze piłkarskiej, która ma kluby w pucharach i jakąkolwiek odskocznię. A czym innym - nieznośnym - w takiej kulturze piłkarskiej, w której tylko reprezentacje dają jakąś łączność ze światem. W kulturze, w której to reprezentacja jest ostatnią ocalałą reklamą futbolu. To w reprezentacji toczyły się przez ostatnie lata najlepsze taktyczne dyskusje, wymiany doświadczeń z pracy z najlepszymi trenerami świata. To reprezentacja wyganiała dzieci na boiska. A piłkarze tej reprezentacji sprawiali wrażenie, że są w tej reprezentacji trochę zakochani. Czy to jest jeszcze aktualne?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.