Robert Lewandowski stanął do zdjęcia, ale wcale nie było mu do śmiechu. "Wielkie rozczarowanie"

Robert Lewandowski po meczu uśmiechnął się raz: kiedy mały chłopiec wbiegł na murawę i poprosił go o wspólne zdjęcie. - Zawsze dobrze reagowaliśmy na niepowodzenia. Mam nadzieję, że teraz będzie podobnie - mówił później kapitan reprezentacji Polski, która w piątek przegrała 0:2 ze Słowenią w eliminacjach do Euro 2020.

Koniec meczu. Piotr Zieliński od razu po gwizdku ze złości kopnął piłkę w kierunku własnej bramki. Potem przez chwilę stał na środku boiska, aż w końcu podszedł pod sektor gości, by podziękować kibicom z Polski za doping. Dziękował też Jerzy Brzęczek. Zanim jednak uścisnął dłoń Matijaża Keka, musiał przebijać się przez rozradowanych słoweńskich piłkarzy i ludzi z jego sztabu. Zaraz po tym szybkim krokiem udał się do szatni. Ostatni z boiska - jak na kapitana przystało - schodził Robert Lewandowski. I nawet musiał się na chwilę uśmiechnąć, choć do śmiechu mu wcale nie było. Stanął jednak do zdjęcia z chłopcem w żółtej kurtce, który zeskoczył z trybuny za bramką i przebiegł pół boiska, by zrobić sobie selfie właśnie z Lewandowskim.

Lewandowski skomentował mecz:

Zobacz wideo

Bielik, który szukał pozytywów

Pół godziny po meczu. Przez strefę wywiadów najpierw bokiem przemknęło kilku rezerwowych (m.in. Damian Kądzior. Sebastian Szymański, Łukasz Skorupski), a po chwili przed kamerami stanął tylko jeden piłkarz. Piłkarz, który zresztą w piątek też był rezerwowym, tzn. pojawił się na boisku po przerwie. - Trener przygotowywał mnie na ten debiut. Cały czas miałem z tyłu głowy, że da mi szansę. Wiedziałem, że wejdę na boisko - mówił Krystian Bielik, który jako jedyny po meczu nie sprawiał wrażenia mocno przybitego.

- Kiedy staliśmy przy linii, Jerzy Brzęczek powiedział do mnie i do Kuby [Bielik wszedł na boisko w 70. minucie razem z Błaszczykowskim]: panowie, próbujcie! To był sygnał, bym grał bez żadnych kompleksów i robił to, co potrafię. Oddałem fajny strzał. Gdybym może wybrał dalszy słupek, efekt byłby lepszy. Ale chciałem zaskoczyć bramkarza. Szkoda, że się nie udało. No i że dostaliśmy bramkę na 0:2, bo gdyby nie ona, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej - żałował Bielik, ale po meczu chociaż próbował szukać pozytywów.

"Sędzia zabrał nam prawidłową bramkę"

Innym już do śmiechu nie było. Pozostali kadrowicze, którzy w piątek zagrali ze Słowenią, długo siedzieli w szatni. Mimo że od razu po meczu lecieli do Polski, ruszyli do dziennikarzy dopiero godzinę po meczu. Najpierw Kamil Grosicki, potem Krzysztof Piątek, a zaraz za nimi Robert Lewandowski. Po kapitanie naszej reprezentacji złość było widać chyba najbardziej. - O stracie bramek zadecydowały dwa nasze błędy. Była też błędna decyzja sędziego przy naszej bramce. On też nie pomógł nam, zabrał nam prawidłową bramkę - wskazywał.

Lewandowskiemu chodziło o sytuację z 66. minuty, kiedy Kamil Grosicki oddał strzał właśnie po jego dograniu. Nawet pokonał Jana Oblaka, ale sędzia odgwizdał faul kapitana. - Przedziwna sytuacja. Ale też duże rozczarowanie. Tym większe, że sami nie mieliśmy argumentów, by powalczyć o wygraną. Czasami za wolno, czasami nie w tempo. Jeśli chcemy w poniedziałek wygrać z Austrią, musimy poprawić wiele elementów - dodawał Lewandowski. A kiedy zapytany został o to, kto jest faworytem poniedziałkowego spotkania, odparł bez wahania: - Austria, bo jest na fali.

O tym, że Lewandowski potrafi dobrze ocenić potencjał drużyny, przekonaliśmy się już przed rokiem. Wtedy nikt go jednak nie słuchał. Albo inaczej: za bardzo nie zważał na to jak tydzień przed mundialem ostrzegał, że faworytem grupy jest Kolumbia. Jak się skończyło, wszyscy pamiętają. Teraz Lewandowski na porażkę w Słowenii nikogo nie przygotował, ale próbował to zrobić Brzęczek. - Z pełną świadomością mówiłem, że to będzie najtrudniejsze spotkanie eliminacji. To nie była z mojej strony żadna kurtuazja. Zespół przestał grać na swoim poziomie i zasłużenie przegrał - przyznał selekcjoner na pomeczowej konferencji.

Początek nawet był obiecujący

W piątek Brzęczek postawił na dwóch napastników. Piątek i Lewandowski nie mieli żadnej sytuacji, nie oddali choćby strzału - Dostawaliśmy za mało piłek. Po pierwszym golu Słoweńcy się cofnęli. Nie oddawaliśmy strzałów z dystansu i nie próbowaliśmy akcji kombinacyjnych. Popełniliśmy błędy. Dużo błędów. Zdecydowanie za dużo - przejmował się Lewandowski, który w piątek bardziej niż na grze w piłkę, skupiony był na walce ze słoweńskimi obrońcami. Co innego Piątek: on długimi fragmentami po prostu znikał. Po meczu też chyba najchętniej, by z nikim nie rozmawiał. I już nawet wydawało się, że nie będzie - minął grupę polskich dziennikarzy jak wcześniej Grzegorz Krychowiak i Michał Pazdan - ale po chwili się cofnął. Powiedział kilka zdań: - Gospodarze odrobili lekcję i wiedzieli, jak nas zatrzymać. Wygrali zasłużenie.

Może i zasłużenie, ale sam początek meczu był obiecujący. Nie zapowiadał tego, co się stanie i co przewidywał Brzęczek. Utrzymywał nas w strefie komfortu, którą potęgowały jeszcze cztery poprzednie wygrane bez straty gola. A biorąc pod uwagę tylko wyjazdowe dwa spotkania z Austrią i Macedonią, w których kadra Brzęczka męczyła nas sobą strasznie, początek meczu ze Słowenią był nawet więcej niż obiecujący. Gol dla Polski wydawał się kwestią czasu.

Kiedy w 35. minucie strzelał Aljaż Struna, selekcjoner Słowenii Matijaż Kek też wyglądał na zaskoczonego. Jakby w ogóle się tego gola nie spodziewał. - To wielki dzień dla Słowenii i naszego sportu, bo przecież kolarze Tadej Pogacar i Primoz Roglic byli najlepsi na etapie Vuelty. Ich sukces był dla nas wielką inspiracją. Moi piłkarze chcieli im dorównać, zagrali z wielką energią. Swoje zrobiły też trybuny, bo takiej atmosfery nie było na Stożicach od czterech lat. Kibice jednak poczuli i docenili, że graliśmy z sercem, pełnym zaangażowaniem. A przy tym mądrze: byliśmy skupieni na celu i realizacji założeń - mówił po meczu Kek.

My też liczyliśmy na lepszy dzień. Tym bardziej że kilka godzin wcześniej na MŚ w Chinach polscy koszykarze wygrali z Rosjanami i awansowali do ćwierćfinału. Ale choć porażka ze Słowenią popsuła wieczorem nastroje chyba wszystkim, bić na alarm jeszcze nie trzeba. Polska wciąż jest faworytem do wygrania grupy. Na półmetku eliminacji jest liderem - ma 12 punktów, o trzy więcej niż kolejny rywal, Austria. - Liczę, że w Warszawie pokażemy lepszą twarz. Zawsze dobrze reagowaliśmy na niepowodzenia. I mam nadzieję, że teraz będzie podobnie - przyznał Lewandowski, ale po chwili jeszcze raz przypomniał, że to nie my, tylko Austria będzie faworytem. - Bo jest na fali [w piątek wygrała 6:0 z Łotwą] - odparł. Początek meczu w poniedziałek o 20.45.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.