Słowenia - Polska. 2009 - 2019. Czy Polska to nie kolos na glinianych nogach?

W 2009 roku podobna porażka ze Słowenią rozpoczęła smutny czas w historii polskiej piłki. Okoliczności były inne, konsekwencje nieporównywalne. Ale znów Matjaż Kek pokazał, że potrafi przygotować swoją drużynę tak, by Polska wyglądała przy niej jak kolos na glinianych nogach.

W polskiej drużynie kompromitację ze Słowenii z 2009 roku pamiętali z boiska jedynie Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski. U Słoweńców nie grał żaden piłkarz z meczu sprzed 10 lat. Łącznikiem był jedynie Matjaż Kek. Jedynie i aż. To on przygotował wtedy Słoweńców do wygranej z wyżej notowanym rywalem 3:0. Nastawił swoją drużynę bojowo, agresywnie. Tak jak teraz do zwycięstwa 2:0.

Analiza meczu w studio Sport.pl

Zobacz wideo

Obejrzał Macedonię, poczynił notatki

Z okazji przyjazdu do Lublany lidera grupy trener zmienił system gry. 4-3-3, którym grał do tej pory m.in. z Macedonią i Izraelem, skorygował na bardziej defensywne 4-4-2. Musiał zauważyć, że z Polską nie warto wchodzić w otwartą wymianę ciosów, bo wtedy można przegrać wysoko jak Izrael. Lepiej grać jak Macedonia Północna w Skopje: brać piłkę tylko wtedy, gdy ma się konkretny pomysł co z nią zrobić. Polacy zmuszeni do rozgrywania wpadają w chaos. Trzeba dać im prowadzić grę i wyławiać z tego bałaganu prezenty. Zwłaszcza, że Słowenia ma lepszych egzekutorów niż Macedonia. A Polska - lepszych niż Słowenia, ale ma ostatnio problem z przygotowaniem im sytuacji strzeleckich. 

Nie zawsze można liczyć na to, że Krzysztof Piątek pół okazji zamieni na gola. Dziś napastnik Milanu nie jest w takim strzeleckim natchnieniu, jak wiosną. Zresztą, nawet gdy był w świetnej formie, czasem w kadrze bardziej mu służyło wejście z ławki niż w podstawowym składzie.  

Dlaczego nikt w tych eliminacjach nie strzelił im wcześniej?

Plan Keka podziałał. Gospodarze dali złudne wrażenie, że na boisku królować będą Polacy. Dali im pograć, nawet przez kwadrans, profilaktycznie faulowali Lewandowskiego, może zbyt szybko dostali pierwszą żółtą kartkę, ale ogólnie robili to, co założył ich trener. Stwarzali groźne kontrataki, a po pół godzinie zdecydowali się zaatakować śmielej. Polskie akcje kończyły się natomiast przed polem karnym rywala.

Gospodarze wywalczyli w końcu rzut rożny i zaskoczyli polskich obrońców. Czas bez straty bramki w eliminacjach skończył się po 452 minutach. Kek słusznie założył, że polska obrona może popękać, jeśli się ją podda mocniejszej próbie niż to zrobili dotychczasowi rywale. Choćby z meczu z Łotwą w Warszawie mógł wyciągnąć wniosek, że Polakom w obronie daleko do perfekcji, to rywale dotąd nie potrafili tego wykorzystać. 

W drugiej połowie piłkarze Keża pilnowali, by dać rywalom pograć, ale pograć w to, czego Polacy nie potrafią. Niech próbują ataku pozycyjnego, a Słoweńcy będą słać długie piłki w stronę Michała Pazdana.

„Graj na Pazdana, strzelaj przy nodze, po ziemi”

Słoweńcy plan zrealizowali. Podwyższyli prowadzenie w 65. minucie. Pazdan do rzuconej w jego stronę piłki rzeczywiście biegł dużo wolniej niż strzelec gola – Andraż Sporar. Z prawej strony, z tego samego miejsca Sporar uderzył zresztą tak jak w Mariborze 10 lat temu Zlatko Dedić. Przy prawej nodze bramkarza, mocno po ziemi. Tak jakby w systemie szkolenia polskich bramkarzy była od 10 lat ta sama luka: wtedy podziałało z Arturem Borucem, teraz z Łukaszem Fabiańskim.

To musiał być bardzo ważny moment w planie Keka na ten mecz. Dekadę temu to właśnie po godzinie gry Polacy byli najgroźniejsi. To właśnie wtedy w 65. minucie oddali pierwszy celny strzał na bramkę jego drużyny. W Lublanie potrzebowali na to 70 minut. Ale zanim zdążyli się rozpędzić, mieli już dwa gole straty. 

Wrześniowe mecze w Słowenii jakoś Polakom nie służą. Kolejny raz się okazało, że grając przeciwko twardo grającej, cwanej, niezłej technicznie drużynie polscy piłkarze tracą wiele atutów. A jeśli rywal jest jeszcze w dobrej formie strzeleckiej, to kłopoty gwarantowane. Ale 10 lat temu porażka ze Słowenią oznaczała gaszenie świateł w eliminacjach. A ta obecna oby się okazała tylko pobudką. Przewaga nad rywalami nadal jest, ale tak nijaką grą się jej nie upilnuje. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.