Ukrywanie wad na "piątkę". Reprezentacja U-21 mierzy zamiary na siły

Trener Czesław Michniewicz przedstawia: "Jak wycisnąć maksimum z zawodników i stworzyć drużynę". Jego piłkarze nie zgrywają mistrzów świata, tylko doskonale wiedzą na co ich stać oraz czego za wszelką cenę powinni unikać. Biało-czerwoni wygrali z Belgami 3:2.

Hurrakonsekwencja

W kadrze U-21 murowanie dostępu do własnego pola karnego nabiera nowego znaczenia. W przeciwieństwie do reprezentacji Polski w innych kategoriach wiekowych, nie można tego nazwać krzykiem rozpaczy czy wyrazem bezradności i pogodzenia się z losem. Kiedy w spotkaniu z Belgią biało-czerwoni wycofywali się w okolice „szesnastki”, tworząc dwa zwarte bloki (jeden cztero-, drugi pięcioosobowy), faktycznie wiedzieli, w jakim celu to robią i co w ten sposób mogą osiągnąć. Wyjątkiem było pierwsze 15-30 minut, kiedy cofnęli się zbyt głęboko, pozostawiając dużo miejsca przeciwnikowi. Ten fragment konfrontacji można jednak do pewnego stopnia zrzucić na karb presji, biorąc pod uwagę to, jak odważnie grali w drugiej połowie.

Zobacz wideo

Sedno strategii, którą wdrożył trener Czesław Michniewicz, tkwi właśnie w pragmatyzmie i do bólu rozważnej grze. Każdy element z czegoś wynika. Jeżeli wycofują się, to jednocześnie nastawiają się na kontrataki. W tej kadrze nic nie jest pozostawione przypadkowi, nic nie wygląda na udawane. Nikt nawet nie próbuje zakrzywiać rzeczywistości mówiąc, że gra była bezbłędna. Właśnie paradoksalnie na przykładzie błędów doskonale widać ten kawał świetnej roboty, jaką wykonał cały sztab szkoleniowy. Polacy są świadomi, że ze względu na swoje własne ograniczenia, nie dadzą rady ich całkowicie wyeliminować, ale robią wszystko, żeby zredukować je do minimum. Nie osiągają tego asekuracyjną grą, a próbują wypunktować słabe strony przeciwnika, w ten sposób odciągając uwagę od swoich własnych.

Dlatego nie można powiedzieć, że biało-czerwoni zagrali fantastyczny mecz. Z drugiej strony nie można również powiedzieć, że nie mają stylu. Bo wręcz przeciwnie, oni doskonale wiedzą, co mogą osiągnąć taką grą. Są świadomi, że długie podania uruchamiające muszą być precyzyjne, bo inaczej tych szans na wywalczenie korzystnego rezultatu będzie jeszcze mniej. Że jeśli środkowi pomocnicy nie będą odpowiednio szybko reagować, to trzeba będzie zapłacić wysoką cenę. I wreszcie – że tutaj nie ma miejsca na hurraoptymizm, ale już na hurrakonsekwencję jak najbardziej. Wszystko jako drużyna, w której każdy zna swoje miejsce. A przy okazji koncepcja nie wyklucza wykorzystania indywidualnych umiejętności – roli Krystiana Bielika przy stałych fragmentach gry lub uderzeń z dystansu Szymona Żurkowskiego. To one wpisują się w szerszy kontekst ogólnych założeń strategii, a nie odwrotnie.

Odwrócone role

Warto cofnąć się do pierwszych 15-30 minut spotkania, kiedy wydawało się, że różnica klas będzie w tym starciu nie do przeskoczenia. Praktycznie wszyscy Belgowie zwracali uwagę wyszkoleniem technicznym i świetną kontrolą nad piłką. Najpóźniej kilka sekund przed podaniem doskonale wiedzieli, jakie będą dalsze etapy tej konkretnej akcji. Bardzo wyraźnie było to widoczne na przykładzie ich organizacji gry w środku pola oraz samego sposobu rozegrania.

Pierwszy element przykuwał wzrok, kiedy Polacy starali się zawiązać atak od tyłu. Ostatecznie po wymianie kilku podań wszerz lub na kilka metrów do przodu i do tyłu, kończyło się na dalekim zagraniu w kierunku ofensywy. Dopiero w drugiej połowie wyraźnie na znaczeniu zyskały indywidualne wejścia Bielika w głąb pola, które dynamizowały ataki biało-czerwonych. Mimo wszystko taka gra na początku meczu nie wynikała jedynie z nastawienia na proste środki, a przede wszystkim ze świetnego ustawienia Belgów. Bryan Heynen, Orel Mangala, Dodi Lukebakio i Isaac Mbenza tworzyli w okolicach koła środkowego zwarty blok, który uniemożliwiał jakiekolwiek próby przedarcia się przez środek. Należy również podkreślić, że kiedy polscy stoperzy lub środkowi pomocnicy starali się przenieść ciężar gry na skrzydło, od razu krycie w tamtym sektorze było podwajane lub potrajane. Zawodnicy z centralnej strefy momentalnie przesuwali się do boku.

Mając inicjatywę po swojej stronie, piłkarze Johana Walema raczej budowali atak pozycyjny od tyłu, krótkimi podaniami. Grali dość spokojnie, w jednym tempie, przyspieszając dopiero wtedy, kiedy faktycznie na ich drodze pojawiała się jakaś przeszkoda. Raczej bazowali na bardzo miarowej, skrupulatnie zaplanowanej grze. Większość piłek z linii obrony trafiała od razu na flankę, do Mbenzy, który następnie rozgrywał ja w trójkącie z duetem Casper De Norre/Dion Cools (zamieniali się stronami)-Orel Mangala. Jeżeli nie udało się na jednej stronie, to cierpliwie przenosili się na drugą. Do wyraźnego przyspieszenia dochodziło w okolicach 25.-35. metra, gdzie znacznie większą rolę odgrywali Dodi Lukebakio i Siebe Schrijvers. Ten drugi świetnie potrafił znaleźć sobie miejsce zarówno przed polem karnym Polaków, jak i już w jego obrębie. Wyróżniał się decyzyjnością, kontrolą nad piłką i raczej podejmował dobre decyzje – jak już wdawał się w pojedynek, to miał w głowie gotowy plan, jak z niego wyjść zwycięsko. Ostatecznie role się odwróciły dopiero po golu Krystiana Bielika (52. minuta).

Droga od presji do animuszu

Zanim jednak do tego doszło warto zwrócić uwagę na grę obronną reprezentacji Polski, która pozostawiała naprawdę wiele do życzenia. Podczas gdy w drugiej połowie, zawodnicy żywo reagowali, ograniczając miejsce Belgom, do 30. minuty kompletnie nie było ruchu. Dwa wcześniej wspomniane bloki (4- i 5-osobowe) się ze sobą zlewały. Brakowało wypchnięcia rywala, ograniczenia mu przestrzeni, próby odbioru. Zamiast tego, piłkarze Czesława Michniewicza, biernie stali w okolicach własnej „szesnastki”.

Dodatkowo defensywa ustawiała się na tyle wąsko, że zarówno Mbenza, jak i Lukebakio zyskali ogromne pole do popisu. Jeżeli dołoży się do tego świetną technikę Schrijversa, to przepis na poważne problemy będzie gotowy. Boczni obrońcy (Karol Fila i Kamil Pestka) zostawali w sytuacjach 1v1 ze zwrotnymi przeciwnikami, nie mogąc liczyć na wsparcie zbyt daleko ustawionych pomocników (odpowiednio Konrad Michalak i Sebastian Szymański). Można powiedzieć, że był to pewien paradoks, bo normalnie, kiedy rywal był stosunkowo daleko, te linie przesuwały się bardzo konsekwentnie. Kłopoty pojawiały się, kiedy „Czerwone Diabły” podkręcały tempo. Wówczas ustawienie Polaków wyraźnie się rozjeżdżało, nie było wiadomo kto ma kogo wspomagać. To samo, co o graczach na flankach, można powiedzieć na temat środkowych pomocników (Szymon Żurkowski, Patryk Dziczek i Filip Jagiełło), którzy w tym okresie starcia nie zapewniali należytej asekuracji. Powodem był właśnie ten brak ruchu w obrębie formacji.

Role odwróciły się już po przerwie, ale taki zdecydowany tryb „odważna gra” został uruchomiony mniej więcej po trafieniu Krystiana Bielika. Przede wszystkim zmieniła się gra drugiej linii. Pojawiło się więcej ruchu, więcej prób odbioru i jednocześnie na znaczeniu zyskało przesuwanie się w głąb pola stoperów (kiedy wprowadzali piłkę do gry). Co więcej, zawodnicy po przejęciu piłki raczej – mimo prowadzenia – starali się grać od razu do przodu, wykorzystując przewagę. Żurkowski wbiegał w pole karne, wiedząc że Szymański zrobi mu miejsce, ściągając na siebie uwagę rywala (ostatecznie Michalak dośrodkował zbyt głęboko). Jagiełło nie bawił się w rozegranie, chcąc wykorzystać element zaskoczenia. Ten animusz miał również swoje gorsze strony. Bielik poczuł się na tyle pewnie, że próbując zagrać do przodu po presją, popełnił błąd na własnej połowie i gdyby nie przytomne zachowanie Mateusza Wieteski, ten mecz mógłby się zakończyć innym wynikiem. Do tych kilku sytuacji można znaleźć wspólny mianownik: drużyna. Trener Czesław Michniewicz zbudował zespół, który doskonale wie, że nie uniknie błędów, dlatego świetnie ukrywa swoje wady. I jak się okazuje, jest to całkiem niezłe rozwiązanie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.