Przed młodzieżowymi ME trudno stawiać Polakom cele. Ale można mieć względem nich oczekiwania

Oczekuję, że zawodnicy Czesława Michniewicza na młodzieżowych mistrzostwach Europy zaprezentują się z najlepszej strony, nie dadzą się pożreć turniejowym emocjom i stresowi. Chcę zobaczyć reprezentację, jaką widziałem w ostatnich 30 minutach meczu z Portugalią w Zabrzu (0:1) czy rewanżu w Chaves (3:1).

Poza wyjątkowym Euro 2016 wszystkie duże turnieje w XXI wieku kończyły się dla Polaków klapą i rozczarowaniem. Przegrane mistrzostwa świata i Europy łączyło jedno - pompowanie balonika przed pierwszym meczem, jego głośny wybuch już po drugim i tygodnie jałowych dyskusji o szkoleniu po zakończonych mistrzostwach. Jałowych, czyli takich, z których wiele nie wynikło.

Zobacz wideo

Bo w młodzieżowej piłce Polska wyglądała i wygląda nieporównywalnie gorzej. W ostatnim czasie na turniejach U-20 i U-21 nie było nas praktycznie wcale, o młodszych rocznikach nie wspominając. W 2007 roku na MŚ w Kanadzie miłą niespodziankę zrobiła nam co prawda drużyna Michała Globisza, ale był to jednorazowy przypadek. Na pozostałe turnieje albo się nie kwalifikowaliśmy, albo dostawaliśmy łomot w roli gospodarza. Tak było dwa lata temu podczas ME, gdy zespół do lat 21 prowadził Marcin Dorna, podobnie było kilkanaście dni temu z drużyną U-20 Jacka Magiery.

Przed szansą na poprawienie nastrojów kibiców i pozycji naszej młodzieżowej piłki staje drużyna Czesława Michniewicza do lat 21. Drużyna, która choć na turnieju stawiana jest w roli chłopca do bicia, to i tak zrobiła już wiele. Sam udział w turnieju, do którego ostatni raz zakwalifikowaliśmy się w 1994 roku, jest sukcesem. Chociaż w kwalifikacjach Polacy dwukrotnie zremisowali ze słabiutkimi Wyspami Owczymi, to w tej samej grupie potrafili zdobyć cztery punkty z jej zwycięzcą - Danią - a w barażu sensacyjnie pokonać Portugalię.

To właśnie mecze z tymi przeciwnikami powinny natchnąć zespół Michniewicza przed spotkaniami z Belgią, Włochami i Hiszpanią, które jawią się jako zespoły równie dobre albo i lepsze. Znając siłę rywali, przed włosko-sanmaryńskim turniejem przed Polakami trudno stawiać cele. Ale można mieć względem nich nadzieje i oczekiwania. Ja oczekuję, że zawodnicy, którzy w ciągu dwóch lat stworzyli bardzo dobry i zgrany zespół, na boiskach w Reggio Emilii i Bolonii zaprezentują się z najlepszej strony, nie dadzą się pożreć turniejowym emocjom i stresowi. Chcę zobaczyć reprezentację, jaką widziałem w ostatnich 30 minutach meczu z Portugalią w Zabrzu (0:1) czy rewanżu w Chaves (3:1).

Polacy mają mocne strony i własny styl. Potrafią dobrze i kompaktowo bronić na własnej połowie, wyprowadzając szybkie i skuteczne kontrataki. Przekonali się o tym i Duńczycy, i Portugalczycy. Chciałbym, by we Włoszech przekonali się o tym też kolejni, silni przeciwnicy. I wierzę, że tak się może stać.

Piłkarze Michniewicza wyglądają na pewnych własnych umiejętności, ale jednocześnie na świadomych ograniczeń zespołu i siły rywali. Z jednej strony bije od nich pozytywne przekonanie o własnej wartości, ale z drugiej jest w nich sporo spokoju i pokory. Każdy z zawodników podkreślał przed turniejem, że do Włoch jedzie z pozytywnym nastawieniem i bez strachu przed rywalem. Ich zdaniem, z innym podejściem, wyjazd na Euro nie miałby sensu. Oczekuję, że na boisku zobaczę właśnie tę mentalność. Spokój, brak strachu, koncentrację na pełnym wykonaniu nakreślonych zadań. Najlepsze "sprzedanie" stylu i jakości, której nam nie brakuje.

Wynik sportowy? Chociaż w teorii powinien być najważniejszy, to zestawiając nas z Belgami, Włochami i Hiszpanami, przed turniejem schodzi na dalszy plan. "Zagrajmy najlepiej jak umiemy i zobaczmy, gdzie nas to zaprowadzi. A stać nas wtedy na wiele" - powiedział mi w Grodzisku Wielkopolskim Michniewicz. I ja się z tymi słowami zgadzam i pod nimi podpisuję. Nawet jeśli przez cały turniej mielibyśmy zagrać w ustawieniu 1-8-2-0, o którym żartowano na przedturniejowym zgrupowaniu. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.