Kamil Grabara: Zdarzało mi się myśleć: "k...a, po co ty to robisz, przecież i tak nie będziesz zawodowym bramkarzem"

- Jedziemy do Włoch po zwycięstwo. Musimy się tak nastawiać. Nie powiem, że zadowolą mnie trzy porażki po meczach, w których postawiliśmy się silnym przeciwnikom. Co to nam da? To tak, jakby bokser wracał z turnieju, na którym trzy razy dostał ciężki wp*****l. Co to za różnica? Sport uprawia się po to, by wygrywać. Niezależnie w jakim stylu - mówi bramkarz młodzieżowej reprezentacji Polski, Kamil Grabara.

Zawodnik Liverpoolu, który ostatnie pół roku spędził na wypożyczeniu w duńskim Aarhus, wraz z reprezentacją do lat 21 przygotowuje się do młodzieżowych mistrzostw Europy. Te rozpoczną się już w niedzielę. Drużyna Czesława Michniewicza w grupie trafiła na Belgię, Włochy oraz Hiszpanię.

Zobacz wideo

Konrad Ferszter: Czego nauczyło cię pierwsze pół roku gry z seniorami?

Kamil Grabara: Tego, że nie trzeba tyle trenować między meczami... A poważnie mówiąc to było niezbędne doświadczenie w każdym względzie. Mam 20 lat i uważam, że to najwyższa pora na udowodnienie sobie, rodzinie, ale też hejterom, że jestem w stanie bronić na wysokim poziomie w poważnych rozrywkach.

Poza tym poznałem nowy kraj, do którego musiałem się zaadaptować. Nie miałem z tym problemu, jednak był to jeden z wielu testów w życiu piłkarza, który musiałem zdać. Jechałem do Danii z zamiarem gry w każdym meczu, miałem też inne cele i wszystkie zrealizowałem. Pół roku w zespole, który nie należy do najlepszych w lidze, zakończyłem z najwyższym współczynnikiem obronionych strzałów, więc nie mam się czego wstydzić.

Coś cię w Danii zaskoczyło?

- Nie. Miałem szczęście, że do zespołu dołączyłem szybko, załapałem się na obóz przygotowawczy, zagrałem w dwóch-trzech sparingach. Aklimatyzacja przebiegła szybko i sprawnie. Innych problemów być nie mogło. Piłka nożna to dyscyplina, w którą na całym świecie gra się tak samo.

Do Aarhus wypożyczony byłeś tylko na pół roku. Co dalej?

- Mistrzostwa Europy. Pracę mam, z głodu nie umrę, więc na razie nie zastanawiam się nad tym, co będzie za miesiąc.

U aktualnego pracodawcy bronić jednak nie będziesz.

- Zapewniam cię, że latem w kontekście Grabary wydarzy się coś ciekawego. I nie będzie to wpis na Twitterze.

Czas pokazać się w Anglii?

- Nie zamykam sobie żadnej furtki. Mam kilka propozycji, jeszcze nie wiem na którą się zdecyduję. Po mistrzostwach Europy usiądę z menedżerem, porozmawiamy, dokonamy chłodnej kalkulacji i wszystko będzie jasne. Na pewno nie będzie tak, że w trakcie turnieju jakiś klub poinformuje, że bierze do siebie Grabarę.

Mistrzostwa Europy mogą przynieść nowe możliwości?

- Mam ten komfort, że jestem w wielkim klubie, z którego piłkarze, zwłaszcza w moim wieku, są wypożyczani. Spodziewam się jednak, że skauci z różnych lig nie będą odpoczywali na wakacjach, tylko przyjadą do Włoch oglądać piłkarzy. Może jeszcze komuś wpadnę w oko? Na turniej jadę jednak dla reprezentacji Polski, a nie dla własnych korzyści.

Musisz szukać wypożyczenia, bo w Liverpoolu broni Alisson, czyli najdroższy i jeden z najlepszych bramkarzy na świecie, który przed chwilą wygrał Ligę Mistrzów. Brazylijczyk ma dopiero 26 lat. Wierzysz, że kiedykolwiek będziesz numerem jeden w klubie?

- Gdybym nie wierzył, to już mógłbym skończyć z graniem w piłkę. Nie skupiam się na dalszej przyszłości. Ważne jest to co tu i teraz. Jestem w wielkim klubie, w którym mocno się rozwinąłem i nauczyłem wielu rzeczy. Nigdy nie żałowałem transferu, choć ludzie pytają mnie, czy nie lepiej było zostać w Polsce, pograć w ekstraklasie i zapracować na przenosiny do zachodniego klubu w innej roli. To gdybanie, które nie ma sensu.

Dzisiaj nie myślę o tym co będzie, tylko cieszę się, że jestem w wielkim klubie, który jest na fali. Na co dzień trenuję z najlepszymi zawodnikami na świecie, wielu chciałoby być na moim miejscu. Dzisiaj Alisson jest ode mnie nieporównywalnie lepszy, ale mam trochę czasu i wierzę, że kiedyś dojdę do takiego poziomu jak on.

Czego nauczył cię pobyt w Anglii, do której wyjechałeś mając 17 lat?

- Życia. Musiałem szybko dorosnąć, choć pewnie wielu nie uwierzy, że tak się stało. Wyjechałem w młodym wieku, musiałem poradzić sobie bez rodziców, z którymi spędziłem całe życie. Musiałem uważać, by nie odbiła mi sodówka w związku z pierwszymi większymi zarobkami.

Nauczyłem się też języka. Przed wyjazdem wydawało mi się, że mówię po angielsku. W Liverpoolu zrozumiałem, że tylko tak mi się wydawało. Zderzyłem się z rzeczywistością, ale z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że nie musiałem skupiać się tylko na grze w piłkę. Początek był trudny, bo spędziłem mnóstwo godzin nad tym, by wejść na odpowiedni poziom.

Kto ci pomagał w tamtym czasie?

- Osoby z klubu i rodzina, u której zamieszkałem. Mogłem na nich liczyć, chociaż nie mieli spełniać roli wychowawczej. Byli to państwo w okolicach pięćdziesiątki, więc traktowałem ich bardziej jak dziadków. Rozstanie nie było jednak łatwe, łezka poleciała, więc chyba dobrze nam było razem. Spędziliśmy wspólnie dużo czasu, bo po treningach rzadko wychodziłem z domu. Była to rodzina z dużym dystansem i poczuciem humoru, więc śmiechu nie brakowało.

Zawsze miałeś dystans do życia i pewność siebie?

- Wykształciło się to we mnie w okresie dojrzewania. Wpływ na to na pewno miało otoczenie i warunki, w jakich dorastałem jako zawodnik.

To znaczy?

- Zdarzało się, że ludzie nie mieli szacunku do naszej pracy. Kiedy byłem w gimnazjum mieliśmy trenować na ładnym boisku ze sztuczną trawą, a okazało się, że był to tylko dziurawy dywanik, pod którym był beton. Przez dwa lata rzuciłem się może raz. Wtedy zdarzało mi się myśleć: "k...a, po co ty to robisz, przecież i tak nie będziesz zawodowym bramkarzem."

Na szczęście od dziecka byłem też zawzięty, więc zacisnąłem zęby i jakoś przetrwałem. W końcu trafiłem do juniorów Ruchu Chorzów, gdzie spotkałem trenera Piotra Lecha. To jemu dzisiaj zawdzięczam miejsce, w którym jestem. Pracowaliśmy razem dzień w dzień przez trzy lata, więc nauczyłem się mnóstwa rzeczy.

Jakich?

- Warsztatowo byłem w niego zapatrzony, bo wiedziałem w jakich klubach grał i jakim był bramkarzem. Na zajęcia z nim chodziłem z entuzjazmem, bo wiedziałem, że praca z nim może wprowadzić mnie na co najmniej taki poziom. Trener potrafił też konkretnie ustawić mnie do pionu, gdy zachodziła taka potrzeba.

Kim byłby Kamil Grabara, gdyby nie został bramkarzem?

- Zdarza mi się myśleć o tym przed snem i nie mogę się zdecydować. Niezależnie od zawodu, na pewno nie miałbym takich perspektyw jak teraz. Może zostałbym komikiem? Może poszedłbym na studia i szukał specjalizacji? Zawsze lubiłem informatykę. Sporo czasu spędzałem przed komputerem, potrafiłem sformatować dysk, więc może poszedłbym w tym kierunku?

Jako dziecko myślałem, że pójdę do wojska. Tata w nim był, pokazywał zdjęcia i czułem, że inspiruje mnie w tym kierunku. Miałbym tylko problem ze wstawaniem o piątej czy szóstej rano. Przez chwilę chciałem też być strażakiem. Poradziłbym sobie w życiu, przecież nie jestem głupi chłopak.

Zastanawiały mnie twoje zainteresowania, bo meczów w telewizji podobno nie oglądasz.

- Czasem włączę Ligę Mistrzów czy ekstraklasę, ale nigdy się do tego nie zmuszam. Utarło się, że piłkarz powinien interesować się piłką nożną, a ja wolę wrócić do domu, przeanalizować własne zagrania i odpocząć. Przecież hydraulik po robocie nie włącza YouTube'a i nie ogląda jak inni zajmują się hydrauliką.

Po analizie przegranego meczu z Portugalią w barażu o awans do MME chodziłeś i mówiłeś kolegom z reprezentacji, że w rewanżu wygracie 3:0. Przed turniejem też ich tak nastawiasz?

- Mówię, że zostaniemy mistrzami Europy. Z innym założeniem nie mamy po co tam jechać.

Grupowi rywale nie robią na tobie wrażenia?

- Szanuję ich, ale nie. Przeciwnicy nie myślą o tym kto gra u nas, tylko nastawiają się, by z nami wygrać. I my musimy zrobić to samo. Nie powiem, że brązowy czy srebrny medal będzie zły, ale gdybyśmy taki zdobyli, to czułbym niedosyt, że nie wygraliśmy turnieju.

Jedziemy do Włoch po zwycięstwo. Musimy się tak nastawiać. Nie powiem, że zadowolą mnie trzy porażki po meczach, w których postawiliśmy się silnym przeciwnikom. Co to nam da? To tak, jakby bokser wracał z turnieju, na którym trzy razy dostał ciężki wp*****l. Co to za różnica? Sport uprawia się po to, by wygrywać. Niezależnie w jakim stylu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA