MŚ U-20. Trochę niedbałości i nuta fantazji. Włosi zmienili futbol w zabawę, a i tak swoją grą przyćmili Polaków 

Azzurri reprezentują nonszalancję, luz i frajdę, czyli wszystko to, czego na mistrzostwach świata brakowało biało-czerwonym. Piłkarze Paolo Nicolato nie zagrali porywającego meczu, ale pod względem wyszkolenia technicznego oraz indywidualnych umiejętności górowali nad gospodarzami turnieju.

Różne oczekiwania

Włosi postawili sobie na to spotkanie wyższy cel. Nie chcieli tak po prostu zdobyć kilku bramek, żeby spokojnie awansować do ćwierćfinału. Pragnęli czegoś więcej – każdy strzał miał być unikalny i wyrażać zarówno dominację, ale i radość z gry. Nawet uderzając z jedenastego metra, Andrea Pinamonti chciał, żeby to było coś więcej niż rzut karny. Ostatecznie to rozprężenie omal nie zapędziło ich w kozi róg. W drugiej połowie popełnili więcej błędów, wyraźnie się cofnęli, a z żelaznej dyscypliny w linii obrony pozostało tak naprawdę niewiele.

Dlatego ten mecz zniekształcił obraz młodzieżowej reprezentacji Polski. Bo chociaż stworzyła sobie kilka całkiem konkretnych sytuacji po przerwie, to nie były one rezultatem kontroli nad przebiegiem konfrontacji czy przemyślanej strategii, a w dużej mierze wynikały z nonszalanckiej gry przeciwnika. Jedynym zawodnikiem, który po zmianie stron wiedział, co chce zrobić z piłką i wyróżniał się na tle swoich kolegów z drużyny, był Michał Skóraś. Dość dobrze potrafił wywalczyć sobie miejsce w okolicach „szesnastki”, a przede wszystkim przykuwał wzrok decyzyjnością, której tak brakowało u innych graczy. Zwłaszcza, kiedy trzeba było oddać strzał.

Warto także zwrócić uwagę na inną tendencję, która była widoczna w pierwszej części starcia. Podczas gdy gracze Paolo Nicolato robili wszystko, żeby ich grze towarzyszyły fajerwerki (jeszcze wówczas trzymali w ryzach defensywę), biało-czerwoni wyglądali na całkowicie zaskoczonych każdym udanym przyjęciem lub podaniem. Aż do takiego stopnia, że zaraz po nich następowała strata. Wiązało się to również z brakiem ruchu w obrębie ustawienia. Za dość wymowny przykład może posłużyć rzut z autu z 2. minuty, kiedy Serafin Szota równie dobrze mógł rozłożyć ręce w geście bezradności – nikt nie miał zamiaru pokazać mu się do gry.

Jedna gra, jeden mecz

Zanim jednak doszło do wyraźnego rozluźnienia w ustawieniu Włochów, zawodnicy pokazali, że z powodzeniem potrafią wpisać swoje indywidualne umiejętności w ogólną strategię. Łączyli style (techniczne, krótkie podania z twardym zastawieniem się z piłką) i swoją grę opierali na wymienności pozycji – podobnie zresztą, jak w spotkaniu z Meksykiem. Ten drugi element stanowił podstawę funkcjonowania linii obrony. W momencie wprowadzenia piłki, z tyłu pozostawało trzech graczy, ale jeden z nich ustawiał się zdecydowanie bliżej bramkarza. Tak zorganizowane trio (Luca Ranieri-Enrico Del Prato-Matteo Gabbia) przypominało literę „V”. Dzięki temu nie tylko pojawiało się więcej możliwości zagrania, ale i jednocześnie była możliwość kontroli większej przestrzeni.

Dość dobrze było to widać na przykładzie funkcjonowania bocznych sektorów boiska. Alessandro Tripaldelli i Luca Pellegrini bez większych trudności zamieniali się miejscami – raz jeden wychodził na obieg, a po chwili robił to drugi. Dodatkowo obaj wyróżniali się kontrolą nad grą. Alessandro Tripaldelli bez problemu mógł zostać jako najniżej ustawiony gracz (w literze „V”), by po chwili ściąć do środka w okolicach pola karnego rywala. Luca Pellegrini natomiast potrafił świetnie zastawić się z piłką, imponował grą tyłem do bramki. Ten duet radził sobie bardzo dobrze także w odbiorze i nakładaniu pressingu. Kiedy jeden doskakiwał do Serafina Szoty, drugi w tym samym momencie ograniczał przestrzeń Kubie Bednarczykowi, przez co ataki Polaków flanką były seryjnie przerywane. Warto również podkreślić, że jeśli któregoś z nich wyjęłoby się z formacji i rzuciło w jakąkolwiek strefę, to i tak wiedziałby, co ma tam robić.

Na tym przede wszystkim polegała główna różnica między zespołami. Podczas gdy strategia Włochów zazębiała się z umiejętnościami poszczególnych graczy, w drużynie biało-czerwonych tak naprawdę trudno było wskazać zarówno ogólny pomysł na grę, jak i kogokolwiek wyróżnić (poza wyżej wspomnianym Michałem Skórasiem) za technikę czy przewidywanie na kilka kroków do przodu.

Nagłe rozprężenie

Zawodnicy Paolo Nicolato przez większą część pierwszej połowy podchodzili wysoko, starając się maksymalnie ograniczyć pole gry przeciwnikom. Kiedy Sebastian Walukiewicz próbował przesunąć się z piłką w głąb pola, natychmiast obok niego pojawiało się dwóch-trzech Włochów, zmuszając go do odwrotu. Bazowali nie tylko na bardzo dobrze zorganizowanym pressingu, ale w takim samym stopniu na konsekwentnym ustawieniu. W ten sposób odległości pomiędzy graczami były niewielkie, dzięki czemu mogli szybko i sprawnie zareagować po ewentualnej stracie. Na pierwszy plan wybijał się Salvatore Esposito, który poruszając się na całej szerokości i długości boiska funkcjonował na zasadzie miernika tempa. Bardzo często można było go zobaczyć, jak nagle zwalnia grę, zastawia się z piłką i łapie cenne sekundy na odbudowę ustawienia.

Tak naprawdę wykonywał on pracę, której nie mogli podołać polscy pomocnicy w centralnej strefie. Przez cały turniej trudno było stwierdzić, jakie zadania realizują Bartosz Slisz i Tomasz Makowski. Obaj poruszali się w środkowym sektorze, ale nie do końca wiedzieli, czy w danym momencie mają się podłączyć do ataku, czy zostać na asekuracji. Tym drugim częściej mimo wszystko zajmował się zawodnik Zagłębia Lubin, a jego rola (w porównaniu do gry w zespole Miedziowych) została mocno ograniczona. W efekcie, te problemy z komunikacją – i jednoczesny brak swobody – sprawiały, że środek pola wielokrotnie funkcjonował w oderwaniu od pozostałych części drużyny. I z tego też brały się wszelkie straty. Nawet jeżeli gracz Lechii Gdańsk schodził między stoperów, wypychając do przodu bocznych obrońców, to w ten sposób akcja nie była dynamizowana, bo rozegranie – czyli w większości przypadków długie zagranie w kierunku napastnika lub skrzydła – wyglądało tak samo jak wtedy, kiedy młody pomocnik poruszał się w kole środkowym.

W momencie, gdy Włosi wyraźnie się cofnęli i praktycznie odpuścili sobie jakiekolwiek ataki, poza pojedynczymi próbami bezpośredniego uruchomienia ofensywy, Polacy i tak grali schematycznie. Nie pozwalali sobie na jakiś indywidualny zryw, próbę niekonwencjonalnego rozegrania, które pomogłyby rozerwać linię obrony przeciwnika. Kilka nieco bardziej konkretnych akcji to zdecydowanie za mało, żeby pozytywnie oceniać grę biało-czerwonych na mistrzostwach świata do lat 20.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.