Reprezentant Polski Jarosław Jach podbija Mołdawię. "Sheriff regularnie grałby w pierwszej ósemce Ekstraklasy"

Kontrakt ma podpisany do 29 sierpnia. Jak Sheriffowi nie uda się awansować do europejskich pucharów będzie miał dwa dni na znalezienie nowego klubu. - Trzeba będzie wtedy działać dynamicznie, a może i spontanicznie - mówi Sport.pl Jarosław Jach, który przez Mołdawię chce o sobie przypomnieć w Europie.
Zobacz wideo

Jarosław Jach w lutym został zawodnikiem mołdawskiego Sheriffa Tyraspol. 24-letni środkowy obrońca trafił tam na zasadzie półrocznego wypożyczenia z Crystal Palace, po nieudanej przygodzie w Turcji. Wcześniej grał m.in w Zagłębiu Lubin.

Kacper Sosnowski: Mołdawia, a właściwie Tyraspol, który jest stolicą samozwańczej republiki Naddniestrza to dobre miejsce do życia?

Jarosław Jach: Jak każde inne. Wszystko tu jest normalne. Nie ma jakiś większych różnic choćby w porównaniu z Polską. Nieco zwiedziłem miasto. Czasem wychodzę z kolegami z drużyny do kawiarni. Pierwsze tygodnie mieszkałem w hotelu, który jest częścią miejscowego wielkiego ośrodka Sheriffa. Było to wygodne z punktu widzenia logistyki, bo nie miałem samochodu, a wszystko miałem na miejscu. Na dniach przeprowadzam się jednak do wynajętego mieszkania. Przyjeżdża do mnie dziewczyna, a także znajomi.

A jak jest z tymi znajomościami w drużynie. Na 26 graczy 15 to obcokrajowcy. Od Ukrainy, przez Danię i Afrykę do Brazylii.

- Tu jest bardzo wielu graczy z zagranicy, bo w lidze mołdawskiej jest przepis, że w wyjściowym składzie drużyny tylko trzech zawodników musi być stąd. Do tego trzeba wystawić jednego miejscowego młodzieżowca. Więc obcokrajowcy są popularni. Poza tym gwarantują też wyższy poziom. Ja trzymam się najbardziej z graczami z Chorwacji oraz Duńczykiem Patrickiem Pedersenem.

 Do drużyny dołączył pan jednak późno.

- Pod koniec ich pierwszego obozu przygotowawczego w Turcji. To był przełom lutego i marca. Tu sezon startuje właśnie w połowie marca. Gra się systemem wiosna - jesień. Potem mieliśmy drugi obóz, też w Turcji więc do Mołdawii dotarłem kilka tygodni temu.

Znalazł pan porozumienie z Chorwackim trenerem Goranem Sabliciem. Jaki jest urzędowy język w szatni?

- Szkoleniowiec mówi po rosyjsku, czasem chyba po chorwacku. Nie mam problemu, by to rozszyfrować. Wiele słów jest identycznych jak w polskim, czasami zmienione są tylko końcówki. Więc rozumiem praktycznie wszystko, co chce przekazać. Jest też oczywiście tłumacz, który przekłada to na angielski dla reszty grupy. W regionie Naddniestrza wszyscy na co dzień posługują się jednak rosyjskim.

Ale w miejscowych rublach panu nie płacą? Krzysztof Król mówił mi niegdyś, że pieniądze dostawał tam do ręki w worku.

- Miałem na razie jedną wypłatę. Przyszła na bankowe konto. Mam je w trzech walutach. Miejscowych rublach, amerykańskich dolarach i euro, na które umówiłem się z klubem. Zgodzili się, że będą mi płacić właśnie w tej walucie. Wolę, żeby wszystko odbywało się legalnie. To też bezpieczniejsze dla mnie. Na razie z workami pieniędzy się nie zetknąłem, ale może wszystko przede mną. (śmiech)

Dostał pan w Mołdawii, to na czym panu zależało - regularną grę. W trzech meczach sezonu zagrał pan w pełnym wymiarze w dwóch.

- W tym ostatnim z Dinamo-Auto trener dał odpocząć czterem zawodnikom. Nie było mnie nawet na ławce. W porównaniu z ostatnim meczem skład różnił się o ośmiu graczy. Wszystko dlatego, że szkoleniowiec uznał że to będzie łatwe spotkanie. Słusznie, bo wygraliśmy je 4:0. W perspektywie mamy natomiast trudne starcie z Milsami. To drużyna z czołówki tabeli, regularnie kończąca sezon na podium. Na inaugurację rozgrywek przegraliśmy z nią po rzutach karnych starcie o superpuchar kraju. Trener chce mieć na niedzielny mecz świeżych graczy.Teraz normalnie powinienem już grać.

Tych spotkań w najbliższym czasie będzie sporo. Często gracie co trzy, cztery dni.

- Teraz rzeczywiście mamy maraton, bo gramy systemem środa i weekend. Kadrę mamy jednak szeroką i wyrównaną, więc trener ma w czym wybierać. Z grą co kilka dni nie mamy zatem problemów.

Z poziomu tych gier jest pan jednak zadowolony?

- W sezonie przygotowawczym graliśmy z różnymi rywalami. Udało nam się nawet wygrać ze Spartakiem Moskwa. Grałem w tym spotkaniu 90 minut. Oczywiście to były mecze przedsezonowe, ale były też jakimś odniesieniem do poziomu Sheriffa. W lidze zagrałem na razie dwa spotkania z przeciętnymi rywalami. Patrząc na naszą obronę, to były łatwe mecze. Gorzej radziliśmy sobie w ataku, bo przeciwnik skupiał się na defensywie. Trudniejsze spotkanie czeka nas właśnie ze wspominanym już Milsami.

Przyrównał by pan Sheriffa do jakiejś z polskich drużyn? Może do Zagłębia Lubin, w którym pan grał, albo jakiejś mocniejszej ekipy?

- Myślę, że Sheriff regularnie byłby w pierwszej ósemce Ekstraklasy. To jest drużyna, która na pewno potrafi grać w piłkę. Trener bardzo nie lubi jak pojawiają się nieprzemyślane wybicia i wykopy. Gramy piłką od tyłu i to wygląda bardzo dobrze. Pod polem karnym rywali bywa trudniej, bo nasi oponenci często stoją we własnym polu karnym. Rzadko gramy tam z kontrataków, więc czasem strzelamy mniej goli, choć akurat w trzech meczach w tym sezonie mamy ich już osiem. Minusem Sheriffa są częste zmiany personalne w kadrze. Wiele transferów wygląda tu podobnie jak mój. Zawodnicy kontraktowani są do końca eliminacji europejskich pucharów. Jeżeli tej kwalifikacji do Ligi Mistrzów czy Ligi Europy nie ma, to sypie się połowa składu. Klub sprzedaje też innych graczy i znów zbroi się na wiosnę. Jak uda się awansować do fazy grupowej międzynarodowych rozgrywek, to zdecydowana większość tych najlepszych piłkarzy zostaje.

Pan  też tam funkcjonuje według zasady albo gram w pucharach, albo mnie tam nie ma?

- Takie było założenie. Mam umowę podpisaną bodaj do 29 sierpnia, kiedy są ostatnie mecze kwalifikacji. Jeśli ją wywalczymy, to będę chciał zostać w Tyraspolu. Jak nie, to nowego kontraktu tam nie będzie. Oczywiście wszystko może niestety zdecydować się w końcówce sierpnia w IV rundzie kwalifikacji, kiedy do zakończenia okienka transferowego pozostaną dwa dni. Trzeba będzie wtedy działać dynamicznie, a może i nieco spontanicznie.

A nie boi się pan, że jak Sheriffowi powinie się noga właśnie na końcówce kwalifikacji, to 31 sierpnia zostanie pan z opcją "idę nieważne gdzie".

- Nie będzie to komfortowa sytuacja, ale mam nadzieję, że mój menadżer wcześniej będzie miał kilka scenariuszy na różne warianty. Wiadomo, że kluby wcześniej nie będą skore do podpisywania jakiś porozumień, bo mogą na trzy dni przed zamknięciem okienka ostatecznie zostać bez dogadywanego zawodnika. Taką decyzję podjęliśmy jednak wcześniej i teraz musimy realizować plan tak, by na wypadek rozstania z Sheriffem mieć jakieś dwie opcje.

Mógł pan w zimie iść do Rosji. Nie szkoda?

- Był mną zainteresowany jeden klub z Premier Ligi. Dalej jest szansa, że jeśli coś tu pójdzie nie tak, to do Rosji będę mógł się przenieść właśnie w sierpniu.

To teraz nie rusza się pan z Mołdawii właściwie do końca sierpnia.

- W praktyce tak. Nie będę miał już teraz żadnego wolnego. Może kilka dni dostanę w czerwcu, jak będzie przerwa na kadrę, a tak to szykuję się do grania co tydzień. Tydzień po zakończeniu ligi, ostatniego dnia czerwca, przystępujemy do eliminacji europejskich pucharów. Czeka mnie sporo meczów - mam nadzieję, że od pierwszej do 90 minuty.

Po tureckiej przygodzie w Rizesporze nie ma już problemów? Klub, który miał kłopoty finansowe, wypłacił w końcu zaległości?

-Tak, uregulowano pensje za trzy i pół miesiąca. Mam wypłacono wszystko to, na co byliśmy umówieni.

Rozumiem, że bardziej niż ligę turecką śledzi pan jednak choćby angielską. Wciąż jest pan przecież zawodnikiem Crystal Palace.

- Na razie jestem tu sam i mam dużo czasu także na oglądanie meczów, dlatego śledzę np. polską Ekstraklasę. Jest tu godzina do przodu więc wieczorne mecze zaczynają się około 21:30 - zawsze jestem wtedy w hotelu, więc w telewizor zaglądam. Znam sytuację Zagłębia Lubin, wiem, że sprawa awansu do grupy mistrzowskiej będzie toczyła się do końca. Trochę kibicuję też Lechii, bo mam tam kolegę, z którym grałem w Zagłębiu - Jarka Kubickiego, a poza tym jest tam trener, który wprowadzał mnie na boiska. Legia się do gdańszczan zbliża, ale mam nadzieję, że na pozycji mistrzowskiej Lechia będzie już do końca. Śledzę też oczywiście ligę angielską i kibicuję Crystal. Oni o mnie pamiętają. Jestem w zasadzie w stałym kontakcie z Markiem Brightem z klubowej akademii.

Do Serie A też pan zagląda? W Milanie dobrze radzi sobie jeden z pana kolegów z Zagłębia.

- Serie A tak bardzo nie monitoruję chociaż wiem co wyprawia w niej Krzysztof Piątek. Zawsze chętnie sobie jakiś skrót z jego trafieniami obejrzę. Gratulacji już za każdym razem nie wysyłam, bo trzeba by chyba jakiś program ustawić w telefonie, który co tydzień takie wiadomości by wysyłał. Zresztą dobrze idzie tam też innym Polakom. Robi to wrażenie.

Przyzwyczailiśmy się, że sporo Polaków gra w mocnych ligach, dlatego pana decyzja o tej Mołdawii trochę nas zaskoczyła. Ale jak tak sobie przypomniałem ostatnie dwa lata, to Sheriff grał w tym czasie w fazie grupowej Ligi Europy i wyeliminował Legię w jej kwalifikacjach. Polskie drużyny nie przechodziły w tym czasie ich III rundy.

- Tutaj natomiast ciągle wspominają ostatni dwumecz z Karabachem Agdam w IV rundzie kwalifikacji Ligi Europy z sierpnia ubiegłego roku. Opowiadają, że do prestiżowych rozgrywek było blisko. Sheriff wygrał u siebie z Azerami 1:0 i był pełen nadziei przed rewanżem. Niestety Karabach okazał się za mocny u siebie i wygrał 3:0. O wyeliminowaniu Legii w jeszcze wcześniejszym sezonie raczej już nie mówią. Może dlatego, że zostało tu niewielu piłkarzy, którzy w tamtym meczu grali. Przypomnę tylko, że Sheriff po spotkaniach w grupie niemal awansował także do fazy play-off LE. Nie udało się to tylko przez gorszy bilans bramkowy. Jestem w klubie, który chce i ma spore szanse by systematycznie dawać o sobie znać w Europie. Oby tak było tego lata.

  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.