Polacy kompletnie nie wiedzieli jak zareagować. Więc długo nie reagowali

Zwycięstwo odhaczone, do konta dopisane trzy punkty, a to wszystko doprawione goryczą. Podopieczni trenera Jerzego Brzęczka do ostatniego kwadransa nie mieli pomysłu na rozmontowanie defensywy rywala. I to bynajmniej nie dlatego, że postawił autobus w bramce.
Zobacz wideo

Wielka nieporadność

Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, Łotysze wychodząc na boisko, nie modlili się o najłagodniejszy wymiar kary. Nie byli sparaliżowani, rozpaczliwie nie chowali się we własnym polu karnym, a już na pewno biernie nie czekali na ataki przeciwnika. Jest to o tyle istotne, ponieważ można było odnieść wrażenie, że właśnie na takie nastawienie liczyli biało-czerwoni. Warto cofnąć się do pierwszych piętnastu minut meczu, kiedy goście podchodzili dość wysoko, ograniczając Polakom pole manewru. Zwracał uwagę nie sam pressing, a sposób, w jaki był zorganizowany.

Pressing ŁotwyPressing Łotwy screen

Do linii obrony doskakiwała pierwsza linia (Rakels, Gutkovskis, Karasauskas), ale jednocześnie druga nie pozostawała obojętna. Łotysze byli świadomi swoich ograniczeń, dlatego usiłowali zatuszować problemy techniczne całkiem konsekwentnym ustawieniem. Odległości były na tyle małe, że istniała możliwość sprawnej reakcji. To wszystko sprawiało, że pressing nie był sztuką dla sztuki, a faktycznie można było w nim dostrzec jakiś zalążek organizacji, pomysł na przejęcie inicjatywy chociaż na kilkanaście sekund.  

Podopieczni trenera Brzęczka wyglądali na zaskoczonych takim stanem rzeczy. Aż do takiego stopnia, że kompletnie nie wiedzieli, jak mają zareagować. Tak, jakby rzeczywiście oczekiwali, że bez większego wysiłku uda im się przenieść pod pole karne przeciwnika i byle jakim dośrodkowaniem namieszać w szeregach gości. „Bylejakość” jest w tym przypadku słowem-klucz, ponieważ gra reprezentantów Polski naznaczona była niechlujnymi podaniami.

Zamiast szukać rozwiązań poprzez podkręcenie tempa lub zawężenie pola gry, gospodarze po prostu nie zareagowali. Kilkakrotnie w pierwszym kwadransie usiłowali wprowadzić piłkę z obrony i kapitulowali po wymianie kilku podań w jej obrębie – albo kończyło się długim i niedokładnym podaniem w kierunku ataku, albo zagraniem na skrzydło, co też nie przynosiło jakichkolwiek korzyści.

W przeciwieństwie do gości, którzy już w drugiej minucie mieli na koncie celny i bardzo mocny strzał. Isajevs odebrał piłkę w środkowej strefie, jeszcze na własnej połowie i od razu, bez namysłu, podał do Gutkovskisa, który przebiegł kilkanaście metrów, po czym uderzył sprzed pola karnego.

Lekcja od rywala

Łotysze nie tylko byli świadomi swoich słabości, ale przede wszystkim byli przekonani, że będą mieli maksymalnie kilka sytuacji i nie mogą sobie pozwolić na bojaźliwe wycofywanie piłki do Steinborsa. Różnicę między oboma drużynami widać przede wszystkim w nastawieniu do spotkania. Polacy wyszli na boisko pewni, że z łatwością będą sobie stwarzać akcję za akcją, więc właściwie to nie mają żadnych powodów do narzucania swoich warunków. W rzeczywistości jednak zdarzało się dość często, że przez kilkadziesiąt sekund stoperzy nie wiedzieli, co mają zrobić z piłką.

Tym samym, w pierwszej połowie nie byli w stanie przeciągnąć inicjatywy na swoją stronę tak, aby przeprowadzić składną akcję od „A” do „Z” – konsekwentną, z wykorzystaniem centralnegosektora. Zamiast tego, jedynym „pomysłem” biało-czerwonych (poza długim podaniem w kierunku ofensywy) było zagranie obrońcy (najczęściej stopera) na bok i liczenie na to, że przeciwnik się w tym nie połapie. Cała bardzo nieprzemyślana koncepcja wynikała z bardzo prostej przyczyny – zawodnicy w środku pola nie pokazywali się do gry

Środek polaŚrodek pola screen z transmisji

W czasie konstruowania ataku pozycyjnego, Klich i Krychowiak zaczynali w jednej linii, zwykle w odległości kilku metrów od siebie. Teoretycznie obaj powinni mieć przewagę nad rywalem, jeśli chodzi o umiejętności techniczne. Mimo to, żaden z nich nie wychodził do podania, nie brał na siebie odpowiedzialności za rozegranie i wreszcie, nawet nie próbował zmieniać tempa akcji – czy wychodząc przed przeciwnika, czy próbując zagrać prostopadłą piłkę w kierunku ataku. Trudno się dziwić, że Klich po podaniu od Pazdana (grafika powyżej) został całkowicie pozbawiony pola manewru.

Pierwsza próba przyspieszenia gry została podjęta dopiero w 16. minucie meczu (Glik do Grosickiego, skrzydłowy bezpośrednio do Klicha) i tak właściwie był to jedyny moment w pierwszej połowie, kiedy nawet można było mówić  o zalążku akcji ofensywnej. Innym razem, kiedy Glik próbował w podobny sposób uruchomić Zielińskiego, zrobił to na tyle późno i czytelnie, że pomocnik został bardzo sprawnie wypchnięty przez Maksimenkę i był bliski straty piłki.

KanionKanion screen

Poza tym, znacznie częściej pojawiał się taki obrazek. Krychowiak zajmował miejsce obok stopera (w jednej linii z Kędziorą), a Klich przesuwał się bliżej skrzydła. Polacy z własnej nieprzymuszonej woli rezygnowali z gry przez środkową strefę. Nie potrafili również zdominować przeciwnika nawet wtedy, kiedy okoliczności ku temu były nader sprzyjające.

Odwrócone role

Podopieczni trenera Brzęczka nie tylko mieli problem z przejęciem inicjatywy w starciu z teoretycznie słabszym rywalem, ale przede wszystkim nie wykazywali szczególnych chęci, żeby podjąć jakiekolwiek działania w tym kierunku. Znamienny był rzut z autu, kiedy zamiast przycisnąć i zamknąć Łotyszów w okolicach ich pola karnego, piłka została wycofana do linii obrony.

Rzut z autuRzut z autu screen

Na powyższej grafice widać Kędziorę, który dostał podanie zwrotne i nie miał innego wyjścia poza zagraniem do Glika, bo żaden z kolegów z drużyny nie zareagował. Co ciekawe, to zachowanie można zestawić na zasadzie kontrastu z podejściem Łotyszów.

Gra do przoduGra do przodu screen

Po jednym z dalekich podań Steinborsa, piłka dotarła do Rakelsa, którego próbował powstrzymać Glik (oderwał się od linii obrony). Łotysz nie tylko dobrze się zastawił i podał do Isajevsa, ale również uwypuklił kolejny błąd, który notorycznie popełniali biało-czerwoni. Bynajmniej nie był to jednorazowy wypadek przy pracy.

Gra do przodu 2Gra do przodu 2 screen

Pięć minut później goście znaleźli się w podobnej sytuacji, tylko że wówczas Ikaunieks podawał na bok do Karasauskasa. Defensywa Polaków była ustawiona bardzo wąsko, Pazdan złamał linię spalonego.

TrójkątTrójkąt screen

W kolejnej akcji trio Karasauskas-Rakels-Gutkovsis miało wymarzone warunki do rozegrania w trójkącie na flance. Zawodnik Termaliki, będąc sam na sam z bramkarzem, oddał bardzo słaby strzał.

We wszystkich przypadkach warto zwrócić uwagę na zachowanie duetu Krychowiak-Klich. Chociaż raczej trzymali się dość blisko obrony, to sama reakcja w większości przypadków była zbyt późna – rywal zyskiwał czas na ocenę sytuacji, celne podanie, wychodził na czystą pozycję itd. Tym samym można zauważyć, że problem wynikałz niejasnego podziału obowiązków, a niekoniecznie ze zbyt dużych odległości między częściami formacji (to bardziej dawało się we znaki w akcjach ofensywnych). Podobnie jak w Wiedniu, nie do końca jest klarowne, za co tak naprawdę odpowiadają ci zawodnicy – ich zadania nie były widoczne ani w asekuracji, ani w rozegraniu.

Wymuszona odwaga

Nastawienie Polaków uległo zmianie dopiero po 60. minucie. Wówczas faktycznie można było zauważyć więcej prób gry do przodu z wykorzystaniem środkowej strefy. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że biało-czerwoni po prostu wreszcie dostrzegli, że coś jednak wymyka im się spod kontroli. Chwilę wcześniej, jeszcze przy stanie 0:0, Łotysze wyprowadzili świetny kontratak – Gutkovskis od razu zagrał do przodu, Karasauskas znalazł się w sytuacji sam na sam ze Szczęsnym, ale oddał niecelny strzał.

Mimo zwycięstwa, dwóch goli i zachowania czystego konta, tak naprawdę trudno być zadowolonym z przebiegu tego spotkania. Samo wyodrębnienie stylu, do którego dąży reprezentacja Polski, nie jest najbardziej problematyczną kwestią.

Biało-czerwoni przez praktycznie 75 minut nie mieli nawet pomysłu na rozmontowanie defensywy Łotwy, której właściwie jedyną zaletą było konsekwentne ustawienie. Goście bynajmniej nie postawili autobusu w bramce, a po prostu byli w stanie odpowiednio szybko zorganizować się „na tyłach”. I jeśli w tym momencie jeszcze można powtarzać, że zwycięzców się nie sądzi, tak w kolejnych meczach powody do radości niekoniecznie muszą się pojawić.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.