Polska - Łotwa. Lewandowski liderem duetu napastników. Przerwał złą passę, podtrzymał dobrą

Robert Lewandowski na gola w reprezentacji Polski czekał osiem meczów. Nie trafiał na mistrzostwach świata, nie trafiał w Lidze Narodów. Wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny, pokazał jednak, że jest liderem kadry. Postanowił sobie, że wygra ten mecz Polakom, i tak w pewnym sensie zrobił, bo to on otworzył wynik meczu z Łotwą. Strzelił gola tak, jak w każdym starciu o punkty na Stadionie Narodowym w Warszawie od 5 lat. Przerwał złą passę i podtrzymał dobrą, dzięki której biało-czerwoni zdobyli kolejne trzy punkty w el. ME 2020. Po nim na listę strzelców wpisał się jeszcze Kamil Glik, ustalając wynik na 2:0. Nie strzelił natomiast Krzysztof Piątek, który w niedzielę poza strzałami głową nie potrafił zagrozić bramce rywali.
Zobacz wideo

- Krzysiek [Piątek] dobrze współpracował z Robertem [Lewandowskim], który często się cofał, schodził w boczne sektory [...] Cieszy mnie to, że mamy wiele rozwiązań. To nasza broń - mówił Jerzy Brzęczek po meczu 1. kolejki el. ME 2020, w którym Polska wygrała z Austrią 1:0 właśnie po bramce Piątka. I chociaż selekcjoner wcześniej niechętnie podchodził do pomysłu wystawienia dwóch nominalnych „dziewiątek” obok siebie, to w niedzielnym meczu z Łotwą z tej broni postanowił skorzystać.

Piątek zagrał w parze z Lewandowskim od pierwszej minuty spotkania. I od pierwszej minuty ich współpraca wychodziła różnie. A właściwie nie tyle wychodziła różnie, co po prostu rzadko była do niej okazja. Lewandowski przez pewien czas brał na siebie zadania „dziesiątki" i był ustawiony nieco głębiej, a Piątek czekał na podania wyżej. Najczęściej dostawał je od Piotra Zielińskiego, i jakoś to tak wychodziło, że on sam również naczęściej zagrywał właśnie do zawodnika Napoli. A Lewandowski wykonywał swoją pracę. Ciężką pracę, podobnie jak w starciu z Austriakami. Wracał się do środka pola, zbiegał na skrzydło, pomagał każdej formacji, bo do obrony przy stałych fragmentach gry też się cofał. Słowem: próbował robić wszystko, by tylko grę biało-czerwonych rozruszać A to w niedzielę łatwe nie było.

Przed przerwą kapitan biało-czerwonych zaliczył prawie 25 kontaktów z piłką, dwa razy więcej od Piątka. Miał też kilkanaście podań, także więcej od partnera z ataku. Bo w pierwszym kwadransie widać było, że Lewandowski szuka różnych sposobów na to, by Polacy objęli prowadzenie. Ale w pewnym momencie stwierdził chyba, że tak tego meczu się nie wygra, więc postanowił spróbować wygrać go sam. I strzelał - w 18. minucie obok bramki, w 25. w Pavelsa Steinborsa po świetnym przyjęciu i wbiegnięciu w pole karne, w 35. w słupek, jakby od niechcenia kopiąc piłkę w kierunku dalszego słupka. Piątek też strzelał, najczęściej głową. W 37. minucie w bramkarza, później tak samo tuż po zmianie stron. Była też akcja dwójkowa, ale ona również nie przyniosła rezultatu.

Łącznie obydwaj napastnicy reprezentacji Polski oddali ponad 15 strzałów - Lewandowski zebrał 10, ale większość niecelnych lub zablokowanych. Piątek celne natomiast tylko dwa, o jeden mniej o Lewandowskiego. Ten jeden najważniejszy z 76. minuty. Wówczas kapitan biało-czerwonych nabiegł dynamicznie na piłkę dośrodkowaną przez Arkadiusza Recę i mocnym strzałem nie dał szans bramkarzowi rywali. Tym samym przerwał fatalną passę ośmiu meczów bez bramki w reprezentacji. Podtrzymał natomiast inną, pozytywną serię, bo niedzielne spotkanie stało się kolejnym o punkty na Stadionie Narodowym, w którym kapitan Polaków strzelił gola.

Lewandowski w meczu z Łotwą pokazał, że w meczach o stawkę można na nim polegać. A przede wszystkim udowodnił, że wie, kiedy wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za skuteczność w ofensywie. W pewnym sensie wygrał Polakom ten mecz. Nie wygrał sam, ale w duecie napastników Piątka na razie przerósł.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.