Austria - Polska. Jacek Bąk: Nie możemy się obawiać. Austria to nie Brazylia

- Powiem krótko: Austria nie jest wielkim przeciwnikiem. Jak Polacy wybiegają mecz, powalczą, jak każdy dołoży swoją cegiełkę, pokaże swój talent, to na pewno wygramy - mówi były kapitan reprezentacji Polski i były zawodnik m.in. Austrii Wiedeń, Jacek Bąk przed spotkaniem Austria - Polska na początek eliminacji Euro 2020. Relacja na żywo w czwartek o godz. 20.45 w Sport.pl
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Dzwonili do pana Austriacy i pytali o słabe strony reprezentacji Polski?

Jacek Bąk: Koledzy dzwonili i pytali. Powiedziałem, że powinni się bać, bo nasza drużyna jest w dobrej formie. Praktycznie wszyscy kadrowicze grają w swoich klubach. Naprawdę można się cieszyć. Mamy mocną reprezentację.

Pewnie byśmy wygrali, gdybyśmy zestawili indywidualnie naszych piłkarzy z austriackimi, ale nie obawia się pan, że Austria może jest lepiej zgraną drużyną? Trener Franco Foda pracuje dłużej niż u nas Jerzy Brzęczek.

- Chodzi o to, że Jurek jeszcze żadnego meczu nie wygrał?

Bilans 0 zwycięstw, 3 remisy i 3 porażki na kolana nie rzuca.

- E tam, do siedmiu razy sztuka, ha, ha.

Wie pan, że Austriacy za kadencji Fody u siebie wygrali m.in. z Urugwajem i Niemcami, a przegrali tylko raz, z Brazylią?

- Tak, na pewno nie będzie łatwo. Ale kurczę no, Austria to nie jest Brazylia. Ja się naprawdę nie obawiam tego meczu. Wszyscy nasi zawodnicy regularnie grają w swoich klubach, niech tylko trener odpowiednio wszystko poustawia i będzie dobrze.

Tylko jak wszystko poustawiać? Wielu chciałoby zobaczyć nawet trzech napastników w składzie i pewnie będą tacy, którzy uznają, że Brzęczek powinien zmieścić w „jedenastce” i Roberta Lewandowskiego, i Arkadiusza Milika, i Krzysztofa Piątka.

- Bez przesady. Można grać trzema napastnikami, ale nie teraz, to nie jest czas na takie eksperymenty. Powinniśmy wyjść dwójką napastników. Na pewno z Lewandowskim. I do niego albo z Milikiem, albo z Piątkiem. Nie powinniśmy grać samym Lewandowskim z przodu i z Zielińskim jako podpórką. To by było trochę mało. Nie mierzymy się z Brazylią, Argentyną czy Francją. Austriacy na pewno będą dużo biegali, będą się trzymali swoich schematów, które zdążyli wypracować, bo trochę już ich Foda prowadzi, ale oni nie mają takiego potencjału jak my. Naszym problemem było to, że wielu ważnych zawodników grało mało w klubach. Teraz tego problemu nie ma. A jak zawodnik jest wybiegany, jak co tydzień gra 90 minut albo nawet dwa razy w tygodniu, to jest w formie.

Regularnie gra i coraz lepiej wygląda nawet Kuba Błaszczykowski, o którego w ostatnich miesiącach szczególnie się martwiliśmy.

- Kuba na pewno wyjdzie na boisko i będzie chciał grać jak w wielu wcześniejszych latach w kadrze. Wiadomo, że Kuba ma już swoje lata, ale w lidze polskiej strzelił kilka bramek i kilka dograł [wystąpił w sześciu meczach, zdobył trzy gole i zaliczył dwie asysty], więc Austriacy na pewno muszą się go obawiać. Powiem krótko: Austria nie jest wielkim przeciwnikiem. Jak Polacy dadzą z siebie naprawdę dużo, czyli wybiegają mecz, powalczą, jak każdy dołoży swoją cegiełkę, pokaże swój talent, to na pewno ten mecz wygramy.

Z Austriaków tak jak wszyscy eksperci za najbardziej utalentowanych uważa pan Davida Alabę i Marko Arnautovicia?

- Tak, oni rzeczywiście są najlepsi, najgroźniejsi. Na nich trzeba będzie uważać. Ale u nas jest Lewandowski, jest Krychowiak, Zieliński, Glik, Bednarek. Nie możemy się obawiać Alaby i Arnautoivicia. Do cholery jasnej, my gramy w bardzo dobrych zespołach, zarabiamy ogromne pieniądze, jeździmy bentleyami, maybachami, i co, mamy się każdego obawiać? Bez jaj. Popatrzmy już nawet tylko na Lewandowskiego. Jest królem strzelców Bundesligi, jej największą gwiazdą, zarabia tam największe pieniądze.

A w kadrze Austrii na mecz z Polską jest aż 15 piłkarzy z niemieckich klubów. Nie ma szans, żeby nie obawiali się naszego kapitana?

- Oczywiście, że są wpatrzeni w Roberta. I niech się na niego ciągle patrzą w trakcie meczu, niech wybałuszają oczy, niech go kryją, a inni niech strzelają.

To kto do pana dzwonił z Austrii? Któryś z dawnych kolegów z boiska będący teraz w ich kadrze?

- Nie, to koledzy z Wiednia. Na przykład wspólny znajomy mój i Aleksandara Dragovicia, wspólny znajomy mój i Davida Alaby. Dzwonił też ochroniarz pracujący w Austrii Wiedeń, dałem mu numer do Sebastiana Mili. Jemu powiedziałem, żeby Dragovicia i Alabę pozdrowił, żeby przekazał, że będę ich oglądał. I żeby nie wariowali, ha, ha. Obaj byli bardzo młodymi zawodnikami, kiedy się poznaliśmy w Austrii Wiedeń, a ja już powoli kończyłem przygodę z piłką. Dragović to taki można powiedzieć mój wychowanek. Miał 18 lat, kiedy graliśmy razem. Pytał jak się zachować, jak się ustawić. A Alaba był ze mną, z Austrią, na obozie w Marbelli. Od razu wiedziałem, że osiągnie sukces, chociaż szczerze mówiąc nie sądziłem, że się aż tak rozwinie. Ale już jako 16-latek był przebojowy, dużo biegał, dużo widział, pamiętam jak sobie pomyślałem „O kurde, z niego będzie dobry piłkarz”.

Potrafi pan wytłumaczyć, dlaczego jest tak, że o lidze austriackiej możemy tylko z zazdrością mówić, że jest dużo lepsza od naszej? Tu chyba nie chodzi tylko o to, że w naszej jest mniej pieniędzy?

- Nie wiem czy liga austriacka jest aż taka bogatsza. Poziom na pewno ma wyższy, dopiero co Red Bull Salzburg jak równy z równym walczył z Napoli o ćwierćfinał Ligi Europy, a naszych klubów zupełnie nie ma w pucharach. Moim zdaniem największa różnica jest taka, że Austriacy do swojej ligi ściągają lepszych zawodników, nie biorą takiego szrotu, jak my. U nas jest taki szrot, że na to się nie da patrzeć. Po cholerę my sprowadzamy takich ludzi? Nie lepiej byłoby postawić na Polaków, wychować sobie swoich zawodników? Przecież wielu sprowadzonych ludzi gra gorzej od naszych chłopaków. Bierzmy zawodników z zachodu, pewnie, ale takich z klasą. Róbmy transfery jakim było na przykład sprowadzenie do Legii Danijela Ljuboi. Niech nasi piłkarze powiedzą „o kurde, ten zawodnik jest naprawdę dobry”, niech się mogą czegoś nauczyć. Trzeba też kształcić trenerów, wysyłać na różne kursy, na staże do zagranicznych klubów. Bez tego rozwoju nie będzie.

Wróćmy do Wiednia. Rozumiem, że dla pana dobry wynik to tylko zwycięstwo Polski? Remis by pana nie satysfakcjonował?

- Oczywiście, że tylko zwycięstwo. I to nie jedno, ale dwa. Bo myślę już też o meczu z Łotwą. Powinniśmy zdobyć sześć punktów. Cztery punkty oznaczałyby niedosyt, a trzy to by był po prostu słaby wynik. Trzeba w grupie od początku zaznaczyć swoją dominację, pewnie w niej prowadzić. Nie wierzę, że może być źle. W czwartkowy wieczór będę wygodnie siedział przed telewizorem i zupełnie się nie będę spinał.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.