Austria-Polska o Euro 2020. Ostatnie półtora roku to jej wysokość Polska na sali losowań i przaśna Polska na boisku. Wiedeń będzie nowym początkiem?

- Życzę wam zdrowia. Bo sukcesy będą na pewno - mówił Jerzy Brzęczek na świątecznym spotkaniu pod koniec 2018 roku. Jego wiara w odrodzenie kadry jest niezmącona, ale dziś jest ten wieczór, gdy trzeba dowodów: Polska meczem w Wiedniu zaczyna walkę o Euro 2020.
Zobacz wideo

Na filarach stadionu Ernsta Happela w Wiedniu wiszą tabliczki przypominające, kto grał w austriacko-szwajcarskim Euro 2008. Tabliczki mocno przez te blisko 11 lat wyblakły, krzesełka na stadionie też, logo PZPN jest już nieaktualne, a przy notce wyliczającej, ile razy Polska reprezentacja grała w mistrzostwach świata, ktoś dopisał flamastrem brakujący mundial: 2018.

W rubryce „starty w mistrzostwach Europy” nikt flamastrem Polsce nie mazał, choć byłoby co dopisywać. Ale nie ma na polskiej tabliczce takiej rubryki. Tamten start w 2008 był pierwszym w ME. Potem Polska jedno Euro organizowała, w drugim doszła do ćwierćfinału, turniej się powiększył i kibice awansu do niego wymagają, a nie się o niego modlą. Ale jeszcze jedenaście lat temu za wprowadzenie drużyny do Euro dostawało się Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i obywatelstwo dla upatrzonego Brazylijczyka. A potem przyszedł smutny czerwiec i ten wieczór w Wiedniu, gdy nadzieje się skończyły w ostatnich minutach: Mariusz Lewandowski ciągnie za koszulkę Sebastiana Proedla, Howard Webb dyktuje rzut karny, Polska traci prowadzenie - wywalczone ze spalonego przez Rogera Guerreiro – i zachowuje już tylko matematyczne szanse na pozostanie w turnieju. Cuda Artura Boruca w bramce idą na marne, Donald Tusk mówi później, że jako premier powinien się wypowiadać w sposób zrównoważony, ale chciał zabić sędziego.

Polska, reprezentacja przezroczysta

I to „zabić sędziego”, umieszczone w tytule filmu dokumentalnego o pracy sędziów Euro 2008, było jedynym powodem, dla którego bezstronny widz mógł w ogóle zapamiętać na dłużej, że w tym turnieju była Polska. Nie było nawet kogo dać z Polski do jedenastki rozczarowań turnieju, bo to była drużyna dla świata przezroczysta, bez wielkich gwiazd. Nawet Euzebiusz Smolarek, gwiazda eliminacji, na turniej przyjechał już jako piłkarz zbędny w Racingu Santander. Najlepszy polski piłkarz 2008 roku, młody skrzydłowy Borussii Dortmund Jakub Błaszczykowski, nie pojechał na turniej przez kontuzję. Młody piłkarz Herthy Berlin Łukasz Piszczek został ściągnięty na Euro awaryjnie, z wakacji na Rodos. Pojawiały się dość szalone pomysły, żeby przy olbrzymich kłopotach w ataku sprawdzić podczas przygotowań do turnieju zdolnego napastnika z drugoligowego Znicza Pruszków, ale w powodzenie tej misji wierzył wówczas chyba tylko asystent Leo Beenhakkera Bogusław Kaczmarek, który się tym chłopakiem ze Znicza zachwycił i rysował mu długopisem na kartce, jak się powinna poruszać „dziewiątka”. Miał dobre przeczucia. Mecze Euro 2008 były do dziś ostatnimi meczami Polski o punkty, na które nie został powołany Robert Lewandowski.

Jej wysokość Polska w koszykach podczas losowań. A na boisku bywało przaśnie

W czwartek, blisko 11 lat po tamtym Wiedniu, polska reprezentacja wraca na Prater i tu zacznie walkę o Euro 2020. Ale też walkę o coś więcej: o to, żeby obronić to, co się dobrego stało przez tę dekadę po Euro 2008. Dekadę wyjścia z grajdołu, impulsu Euro 2012, dekadę powrotu Polaków do odgrywania ważnych ról w mocnych zagranicznych klubach, transferowych rekordów, dekadę gwiazd, którym było po drodze z kadrą, dekadę rankingowych awansów reprezentacji. I ten entuzjazm wokół kadry jest na szali w zaczynających się właśnie eliminacjach.

Na boisko na Praterze wyjdzie dziś wieczorem drużyna, która nie wygrała meczu o stawkę od dziewięciu miesięcy. Jej kapitan Robert Lewandowski nie strzelił w kadrze gola od czerwca 2018. Ostatnie półtora roku reprezentacyjnego futbolu to jej wysokość Polska na sali losowań – pierwszy koszyk w finałach MŚ, pierwszy koszyk w eliminacjach Euro – i bardzo przyziemna Polska na boisku. Mundial zmienił się w koszmar, po którym Robert Lewandowski zastanawiał się, czy będzie mógł bez obaw wychodzić na spacer z córką podczas urlopu w Polsce, a Arkadiusz Milik mówił, że został tymi mistrzostwami znokautowany.

Jerzego Brzęczka kusiło jesienią próbowanie nowości. Teraz z takimi pokusami walczy

Zmiana trenera nie dała szybkich efektów, kadra pozostaje znakiem zapytania, nawet teraz, gdy niemal wszyscy kadrowicze wrócili do regularnej gry w klubach, a kilku z nich jest w życiowej formie. Krzysztof Piątek okazał się kosmitą, Piotr Zieliński udźwignął rolę jednego z liderów Napoli, Arkadiusz Milik już w marcu ma na liczniku więcej rozegranych minut w klubie niż w poprzednich dwóch sezonach razem wziętych, Kamil Grosicki gra w klubie po 90 minut, co mu się nie zdarzało nawet po drodze do Euro 2016. Jan Bednarek już nie musi być w kadrze wystawiany na kredyt. Karol Linetty, kolejny sponiewierany przez mundial, zbudował bardzo mocną pozycję w Sampdorii. Michał Pazdan wrócił do regularnej gry i do kadry. A Kuba Błaszczykowski w dwóch ostatnich kolejkach ekstraklasy przed zgrupowaniem kadry wykręcił takie współczynniki w ofensywie, że za chwilę będzie – statystycznie – najlepszym prawoskrzydłowym ligi. Jeszcze kilka tygodni temu był statystycznie jednym z najgorszych. Milik, Grosicki, Błaszczykowski, rekonwalescenci z wiosny 2018, właściwie dopiero dziś wydają się przygotowani do tej roli, którą mieli wypełnić w odważnym 4-4-2 z meczu z Senegalem na otwarcie mundialu. Jerzy Brzęczek ma komfort wyboru kadry i składu, w każdym wariancie zostają na ławce rezerwowych piłkarze zdolni odmienić mecz. Ale komfort i warianty nie wygrywają spotkań. Brzęczek sam przyznał, że w pierwszych miesiącach pracy z kadrą zdarzało mu się przekombinować, pokusa sprawdzenia wszystkiego spowalniała kadrę, zamiast ją napędzać. Przed Wiedniem trzeba się było tym pokusom oprzeć.

Były tłuste lata reprezentacji Polski, a teraz jest korekta, czy bessa?

O ile pomundialowy kac i problemy przebudowywanej kadry w Lidze Narodów były czymś zrozumiałym, to ewentualne niepowodzenie w eliminacjach Euro 2020 będzie już bardzo drogo kosztować. To eliminacje Euro 2020 rozstrzygną, czy ostatnie miesiące to była, jak mówił na pożegnalnej konferencji Adam Nawałka, korekta po mocnym wzroście kursu. Czy też początek bessy. W rankingach fruwa się szybko: Polska, Austria, Słowenia i Izrael dziś są w jednej grupie eliminacyjnej do Euro, ale jeszcze w poprzednim losowaniu eliminacji ME były wszystkie w jednym koszyku. Trzecim. W trzeciej europejskiej lidze, wśród zapychaczy eliminacyjnych tabel, wśród takich drużyn, o których mocni przeciwnicy mówią po losowaniu: absolutnie ich nie lekceważymy, oni mają przecież Lewandowskiego (oni mają Alabę, mają Oblaka itd.,), są silni fizycznie i groźni u siebie. I tak dalej. Ale emocji w tych słowach nie ma żadnych.

Taki był pułap reprezentacji Polski przed czterema laty: Austria, Izrael, Słowenia, towarzysze z trzeciego koszyka. Jeszcze gdy w połowie 2015 roku losowano grupy eliminacyjne mundialu w Rosji, Polska była w trzecim koszyku, a Austria w drugim. Austria awansowała do Euro 2016 szybciej niż Polska i w pięknym stylu. I dopiero w Euro we Francji drogi tych drużyn się zaczęły rozjeżdżać: Austria do domu po rundzie grupowej, w stronę głębokiego kryzysu, a Polska do ćwierćfinału i potem dalej w drogę po awans do MŚ 2018. To był awans po turbulencjach, ale zasłużony. On był potwierdzeniem, że Euro 2016 nie było tylko sumą szczęśliwych przypadków. Ale Polska stała się też przez to drużyną, która budzi emocje. Taką, której rywale bardzo chcą spuścić łomot i poświęcają jej więcej uwagi przy rozpracowywaniu. I Polskę Adama Nawałki rozpracowali, a potem spuścili łomot. Zaczynając od Danii w Kopenhadze w 2017, kończąc na rywalach z mundialu.

Eliminacje Euro 2020: sprint z przeszkodami i o wielką stawkę

Adam Nawałka z kilku piłkarzy niedocenionych zrobił bardzo docenionych. Z kilku nienasyconych – nasyconych. W pewnym sensie zapłacił w mundialu cenę za to, jak wysoko się razem z tą grupą piłkarzy wypchnęli w górę. Zaczęło nam wszystkim - piłkarzom też - umykać, że to jest grupa ludzi z szybkiego awansu, że mają swoje ograniczenia i że to nie jest drużyna, która po kontuzjach i z osłabionym apetytem też będzie groźna dla wszystkich.

Jerzy Brzęczek przyszedł, żeby ten apetyt wyostrzyć i dać nowe pomysły. Wiedział, że będzie to musiał robić w locie, że eliminacje do Euro będą wyjątkowo szybkie, bo potrwają tylko osiem miesięcy, a nie jak było poprzednio, ponad rok. Ale wiedział też, że dla Polski, po dwóch awansach z rzędu, nie będzie żadnej wymówki, bo wpadkę w wielkim turnieju można jeszcze wybaczyć. Ale awansować do niego trzeba, bo to napędza całą piłkarską machinę kraju. Zgłosił się do sprintu z przeszkodami i ogromną stawką. I dzisiaj w Wiedniu padnie: czas - start. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA