Sidorczuk: Trener Austrii? Ja byłem na antydepresantach, a Foda się zastanawiał, czy nie oszukuję. Ciężki charakter

Razem grali i razem szkolili, ale potem dobry trener nie przeszedł testu bycia dobrym człowiekiem. - Ja byłem na antydepresantach, a on się zastanawiał, czy aby nie oszukuję - mówi Sport.pl Kazimierz Sidorczuk. Bramkarska legenda Sturmu Graz z obecnym selekcjonerem reprezentacji Austrii zerwała kontakt. Łącznikiem między nimi pozostał syn Franco Fody.   
Zobacz wideo

Kacper Sosnowski: Polakiem, który chyba najlepiej zna trenera Austrii Franco Fodę jest Kazimierz Sidorczuk. W Sturmie najpierw był pan jego kolegą z boiska, potem słuchał go jako asystenta trenera, a na końcu sam pracował w jego sztabie.

Kazimierz Sidorczuk: Grałem z nim w Sturmie od 1997 roku. Przyszedłem do drużyny pół sezonu po nim. Był solidnym obrońcą, z taką typową niemiecką szkołą. Wielkiej kariery jako piłkarz jednak nie zrobił, dwa razy wystąpił w reprezentacji narodowej. Potem poszedł w trenerkę. W 2006 roku objął pierwszą drużynę Sturmu. Zapytał czy bym mu w tej pracy mógł pomóc i szkolił bramkarzy. Tak się też stało. On popracował w klubie przez 6 lata i poszedł do Niemiec. Ja o dwa lata dłużej, a w Graz zostałem do dziś.

Patrząc na ówczesne losy Sturmu, można wnioskować, że to był skuteczny i dobry trener.

- Bo trenerem był dobrym. Poświęcał się dla drużyny, przeznaczał dla niej niemal cały swój czas. A Sturm przechodził wtedy trudne momenty. Do klubu wszedł syndyk, nie było pieniędzy. Po jakimś czasie trudno było zmotywować piłkarzy do gry. Dodatkowo prezes klubu przekroczył pewne przepisy. Drużynę ukarano odjęciem kilkunastu punktów. Utrzymaliśmy się, a doliczając punktową karę bylibyśmy w top 4 tabeli. Fonda wypłynął na Sturmie. Moim zdaniem to dzięki niemu został trenerem kadry. Zresztą był polecony przez byłego prezesa Sturmu, który był też prezesem Bundesligi. W Kaiserslautern tak dobrze mu nie szło. Został stamtąd zwolniony.

A zostawiając na chwilę warsztat trenerski powiedziałby pan o nim, że...

- Że to trudny człowiek. Wciąż tylko on i on. Reszta się nie liczy. Ciężki charakter. Niby teraz mówią, że trochę się zmienił, ale trudno mi w to uwierzyć.

Kontaktu z nim pan już nie ma?

- Z nim nie, choć mieszka wraz z żoną w Grazu, ale regularnie widuję się z jego synem, tym starszym. Właściwie to go nawet trenuję czy pomagam w treningach w IV lidze. Sandro ma 30 lat, ćwiczymy dwa razy w tygodniu. Normalnie rozmawiamy, choć o spotkaniu Polski z Austrią nie zamieniliśmy nawet słowa. Z jego ojcem kontaktu nie utrzymuję. Tak się złożyło, że nie podpasował mi jako człowiek.

Ma pan do niego urazę za to, że podczas pana załamania nerwowego w 2011 roku poinformował o sprawie lokalne media?

- Jako członek sztabu i trener bramkarzy byłem wtedy na zwolnieniu lekarskim. To trwało 9,10 tygodni. On chciał, żebym już wrócił. Brałem takie leki, że lekarz futbolu mi zabronił. Sam sobie byłem winny. Za dużo pracy, za dużo stresu. Jak się człowiek na ławce trenerskiej bardziej meczem stresuje niż zawodnik, to coś jest nie tak. A może do mojego problemu jakoś przyczynił się też Foda? Niby miał sztab trenerski, a na wszystkim znał się najlepiej. Jakby mógł to by był i trenerem bramkarzy i trenerem od przygotowania kondycyjnego i masażystą. Wtrącał się do wszystkiego. Rozumiem, że są takie typy osób. Nie rozumiałem jednego. Dlaczego pytał klubowego lekarza jak można sprawdzić czy ja symuluję? Ja na antydepresantach, które pomagały mi jako tako funkcjonować, a on się zastanawiał czy aby nie oszukuję. Jak się o tym dowiedziałem szczęka mi opadła. Uznałem, mówiąc delikatnie, iż nie jest godny bym z nim rozmawiał.

Mało empatyczny człowiek, a może po prostu despota?

- On czuł się, a może i był taki mocny, że nie potrafił sobie wyobrazić, iż można mieć takie problemy, że wpada się w chorobę w głowie. Przypadki Roberta Enkego czy Adama Ledwonia były tam niby powszechnie znane, ale mam wrażenie, że niektórzy tego ciągle nie rozumieli. Po moich problemach i jego zachowaniu kontakt z Fodą się urwał. Ja zostałem w klubie, on wyjechał do Kaiserslautern. Po tym jak go stamtąd wyrzucili znów zamieszkał w Grazu. Przychodził czasem na treningi Sturmu, ale ze sobą już nie rozmawialiśmy.

Ręki mu pan też nie podawał?

- Nie było we mnie aż tyle złości, by nie podać mu ręki, ale na tym się kończyło. Długo robiliśmy w Sturmie razem coś fajnego, wyciągnęliśmy ten klub z problemów. Mi udało się w nim wychować dobrego bramkarza, o którym Foda, mówił, że nic z niego nie będzie. No to Christian Gratei zaczął grać w ich narodowej reprezentacji. Było trochę tych dobrych rzeczy, a w ramach podziękowań człowiek dostawał od niego takie coś. W tych potem niedobrych relacjach chodziło też o premie, które okazało się, że dostawał tylko on. Pozostałym czterem członkom sztabu nie były one wypłacane. Jak teraz słyszę, że Foda coś komuś obiecał, to do tej pory się zastanawiam czy słowa dotrzymał.

Poruszył pan temat austriackich bramkarzy. Wydaje się, że w kadrze jest z nimi problem.

- Heinz Lindner puścił w tym sezonie ligowym 47 bramek. Wcześniej grał w Austrii Wiedeń, ale to zawsze był raczej bramkarz średniej klasy. Austriacy od długiego czasu mają problem z bramkarzami. Słabo wygląda tutaj ich szkolenie. Dawno temu był Friedrich Koncilia, a potem? Otto Konrad, pewnie też Michael Konsel – to byli bramkarze, którzy mieli klasę. Teraz, nie obrażając nikogo, mają co najwyżej bramkarzy średnich. To nie ten kaliber co Szczęsny czy Fabiański. Z Lindnerem o pozycję między słupkami rywalizuje Cican Stanković z Red Bull Salzburg, ale on miał dobry sezon w poprzednim klubie, małym Grodig. Do mistrzów kraju odszedł za szybko. Nie miał prawa u nich wtedy grać. Jak dostał szansę to schrzanił kilka meczów no i potem niemal cały czas bronił Alexander Walke.

Pan austriackich lub polskich bramkarzy na żywo w Wiedniu zobaczy?

- Nikt mnie na mecz nie zapraszał. Nie będę się narzucał. Zobaczę go w telewizji. Przyznam, że po tym jak chciano zwolnić mnie z klubu, obcinając 40 procent pensji, która i tak nie była wysoka oraz po wygranym przeze mnie procesie sądowym dotyczącym złamania warunków umowy przez pracodawcę, moje kontakty ze Sturmem przygasły. Grałem u nich pięć i pół roku, potem przez 8 lat byłem trenerem bramkarzy, uważam, że coś dla klubu zrobiłem. Przez ostatnie kilka lat na meczu Sturmu byłem raz, choć mieszkam 10 minut od stadionu. Poszedłem, bo kolega poprosił bym mu towarzyszył. Nie chcę mieć do czynienia z ludźmi, którzy objęli klub. Słabo znają się na piłce. Zachowują się jakby byli marionetkami w czyichś rękach. Poprzedni prezes, który działał w różny, jak się okazało nie do końca zgodny z paragrafami sposób, przynajmniej miał charyzmę. Trzy razy z rzędu Sturm był za jego czasów w Lidze Mistrzów.

Co dalej? Nie ma pan ochoty wracać do Polski?

- Coraz częściej w niej bywam. Raz, dwa razy w miesiącu jedziemy do kraju na kilka dni, to w związku z różnymi biznesami, którymi się zajmuję. Rodzina dobrze się u nas czuje. Może byłoby łatwiej o te przenosiny, jakby była jakaś konkretna sportowa propozycja. Konkretna i dobra. Wiem co potrafię, zostałem uznany za najlepszego bramkarza Sturmu na 100-lecie klubu. Widocznie na to zasłużyłem. Dobrze się tu czuję, to jest też fajne miasto. Raczej jako człowiek związany ze Sturmem nie mam szans na pracę w Austrii czy Rapidzie Wiedeń, gdzie są perspektywy i dobre pieniądze, podobnie jak zresztą w Salzburgu. W reszcie klubów, trenerzy bramkarzy zatrudnieni są często na pół etatu, bo nie ma na nich pieniędzy. Tę funkcję traktuje się tu po macoszemu. Wracając do pana pytania, pewnie jeszcze rok lub dwa i o tych przenosinach pomyślimy poważniej.

Trochę smutna ta pana historia, a może przebija w niej gdzieś jakiś pana żal do Austriaków?

- Smutna to by była jakby mnie nie było. Ja nie jestem smutnym człowiekiem. Opowiadam czy stwierdzam jakie są i były fakty. Poza tym jakby było mi tu źle, to już dawno wróciłbym do ojczyzny. Proszę pamiętać, że ja tu przyjechałem na 2,5 roku, a zostałem 22 lata. Moje dzieci już dorosły i wyprowadziły się z domu. Też są w różny sposób związane z tym krajem. Żeby zakończyć optymistycznie i sportowo to powiem, że Polska jest faworytem czekającego nas spotkania. Austriacy mają sporo problemów ze składem. W sumie 6 zawodników z różnych przyczyn zagrać w nim nie może. Zobaczymy jak zakończy się sprawa z Alabą. Fost chce chyba zdjąć ze swoich graczy presje. Czytałem z nim wywiad, w którym mówił, że te dwa spotkania nie są najważniejsze w tych eliminacjach, bo do rozegrania jest 10 spotkań. Myślę, że te dwa pierwsze starcia będą jednak bardzo ważne. Drugie wyjazdowe czeka Austriaków z Izraelem. Z kolei trenerem tej właśnie drużyny jest Andreas Herzog, który był bardzo poważnym konkurentem Fody do objęcia reprezentacji Austrii. To też będzie dla nich ciekawe spotkanie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.