Krzysztof Piątek i Władysław Piątek: opowieść o ojcu sukcesu. "Po zwykłych golach mu nie gratuluję. Tylko po tych ładnych"

Sportowiec wychował sportowca. Krzysztof Piątek patrzył na ojca grającego w piłkę, tenisa i ping-ponga. Na pływaka, biegacza, ciężarowca. Przeglądamy zdjęcia: - Tu jestem ja, tutaj Krzysiu. Tu znowu ja, już trochę za gruby, a tu Krzysiu. Byliśmy nierozłączni - mówi Władysław Piątek. Zawsze dużo od syna wymagał, ale teraz woli pozostać z boku.
Zobacz wideo

- Gdybym zaczął udzielać wywiadów, tobym nie robił już nic innego. Mówię kolegom: nie dawajcie numeru, ja nie jestem medialny. Niby nikt nie rozdaje, a codziennie mam po trzy czy cztery telefony. Teraz pan, w piątek przyjeżdża jeszcze dziennikarz z „La Gazetta Dello Sport” i na tym koniec. Tyle się dzieje. Teraz jakiś raper o Krzyśku piosenkę napisał. Słyszał pan?

Ojciec krzyczy: nigdy nie czekaj na piłkę w miejscu

Rok 2000. Władysław Piątek ma 52 lata i godzi się z tym, że czas dać szansę młodszym. Gra ostatni mecz w Niemczance Niemcza w B-klasie. Krzysztof, najmłodszy z jego synów, też jest na stadionie. Ma pięć lat i odbija piłkę o trybuny. Z ojcem właściwie się nie rozstaje. Po drugiej stronie ulicy jest basen. Władysław jest tam ratownikiem, w wakacje codziennie rano zabiera syna i cały dzień spędzają nad wodą. Mama donosi im jedzenie. Pięcioletni Krzysztof umie już skakać z trzymetrowej trampoliny do wody.

Pan Władek z B-klasą daje sobie spokój, ale w turniejach nadal gra. Występuje w jednej drużynie z dwoma starszymi synami. Z Krzyśkiem nie, jest za mały. Nie znaczy to jednak, że ze sobą nie grają. Gdy kilkanaście lat później Krzysiek przyjeżdża do Niemczy, przywozi ze sobą z Zagłębia Lubin plany treningowe ułożone przez Piotra Stokowca. A potem z Cracovii plany Michała Probierza. Musi swoje wybiegać, a że wciąż czuje niedosyt to razem z tatą, byłym prawym obrońcą, pracuje nad wykończeniem akcji. Pan Władek dośrodkowuje, a Krzysztof to z „dropsztyka”, to z woleja, to głową uderza na bramkę. Ojciec krzyczy, żeby nigdy nie czekał na piłkę w miejscu. Ma nabiegać, być w ruchu. Dokładnie tak, jak w meczu z Atalantą, gdy – jak to ujął pan Władek - zdemolował Duvana Zapatę.

"Spadam. Bo jak pan Władek zobaczy, że piję…"

- Jak Władek powie, że nie, to nikt go nie przekona – słyszę od Andrzeja Bolisęgi, jego przyjaciela i wicestarosty Dzierżoniowa. – Kiedyś „Dzień Dobry TVN” chciało z nim porozmawiać i znajoma dziennikarka mnie prosiła, żebym załatwił rozmowę. Całą noc go namawiałem i moja wątroba drugi raz tego nie wytrzyma – mówi. – Ale proszę próbować. Warto, bo tak naprawdę, gdyby nie Władek, to o Krzyśku byśmy nie rozmawiali – dopowiada Bolisęga.

- To jest prawdziwy ojciec jego sukcesu. Pierwszy trener, ten najważniejszy. On Krzyśka wychował, on go trzymał w ryzach, był jego autorytetem – twierdzi Paweł Sibik, były reprezentant Polski, który grał z Władysławem Piątkiem w jednej drużynie.

Do Niemczy przyjeżdżam nieumówiony. Wbrew temu, co mówi pan Władek, nikt ze znajomych nie chce podać jego numeru telefonu. Za to po piętnastu minutach na rynku w Niemczy wiem już, gdzie Władysław Piątek mieszka, gdzie pracuje i gdzie teraz jest.

- Te drzwi, ale Władka teraz nie ma, widziałem, jak szedł z Markowskim dziesięć minut temu. Jego żona jest chyba jeszcze w Anglii u córki.

- Wchodził do sklepu.

- Chyba już wrócił, jeszcze raz pan zadzwoń, chociaż on z dziennikarzami nie gada.

Dom jest zadbany, dwupiętrowy, przy wąskiej ulicy. Obok stoi jeszcze kilka różniących się od niego tylko kolorem. Po którymś dzwonku rusza się firanka, uchyla się okno na górze. Kilka minut przekonywania. – Dobrze, ale w domu mam remont. Spotkajmy się za parę minut na rynku, przygotuję się i przyjdę – mówi Władysław.

Czekam pod „Malagą”, sklepem tuż obok ratusza. Od kilku minut towarzyszy mi Jacek. – To był mój trener w B-klasie – zaczyna opowieść. Pan Władek pojawia się w bocznej uliczce. Idzie żwawym krokiem, ubrany jak Tony Pulis. Nie można powiedzieć, że są z Krzyśkiem jak dwie krople wody. – Po mnie ma zdrowie i silne nogi. Albo po listonoszu, bo przecież on też swoje się nachodził –żartuje pan Władek. – Spadam. Bo jak zobaczy, że piję to mnie opie… - mówi Jacek i już go nie ma. Dla jasności: Jacek jest po trzydziestce.

"Są plotki, złośliwe komentarze. No, mądry tak nie napisze"

Witamy się, a ja czuję jakbym włożył rękę w imadło. Na rynku jest tylko kawiarnia „Pod Łabędziem” i pizzeria. – To co? Ile dzisiaj strzeli? Moim zdaniem jedną. Lazio to też jest dobry zespół – mówi po drodze. Stawiamy na pizzerię, bo tam powinno być o tej godzinie nieco spokojniej. „Pod Łabędziem” kawiarnią jest tylko z nazwy. Zamiast małej czarnej częściej zamawia się połówkę czystej. Siadamy przy pierwszym stoliku, kawałek dalej para zakochanych, pozostałe miejsca są wolne. Przyjemnie mruczy farelka.

– Tę piosenkę o Krzyśku to akurat córka podesłała żonie. Ona jest ze wszystkim na bieżąco, ja raczej nie czytam. Jak jest coś ciekawego to mnie zawoła i wtedy patrzę. Wychodzę z założenia, że już wszystko napisano i nagrano – mówi Władysław Piątek. Rodzina zaczyna też już poznawać drugą stronę sławy. - Są plotki, jakieś złośliwe komentarze. Niektórym przeszkadza nawet to, że ma te swoje pistolety. Ostatnio coś mu wyszło na szyi, więc lekarze założyli mu przed meczem plaster, a ktoś napisał „co tam masz za gówno?” No, mądry tak nie napisze. Może ktoś zazdrości, może ma gorszy dzień i tak się wyładowuje. Szkoda czasu na to – macha ręką Piątek.

- Niektórzy mnie pytają, ile Krzysiek mi teraz przelewa. Mówię, że teraz to ja nareszcie nie dokładam – śmieje się. - Przecież ja nie chcę, żeby mi cokolwiek przelewał. Mi starczy to, co mam. Ale trzeba porozmawiać z każdym, bo zaraz ktoś się obrazi. Czasami ktoś chce, żeby załatwić jakieś zdjęcie z autografem. Nie dam rady ogarnąć wszystkiego, ale teraz lecę na derby Mediolanu i biorę piłkę, żeby Krzysiek pozbierał podpisy wszystkich z Milanu i damy na aukcję, a pieniądze z tego będą na budowę boiska przy szkole w Niemczy. Jak daliśmy koszulkę z Genoi na Wielką Orkiestrę to poszła za 3 tys. zł – mówi. Był na meczach Krzyśka w Genui, na San Siro jeszcze nie. Derby z Interem będą pierwszym meczem.

"Jak wrócę, to masz sto razy podbijać piłkę. Prawa, lewa"

Ma 71 lat, ale wciąż pracuje. Jeszcze godzinę temu pomagał przy wykańczaniu lokalu na restaurację. Córka jego kolegi otwiera, trzeba było położyć kafelki. Pan Władek zna się na tym, przez lata pracował za granicą. Był w Norwegii, osiem razy w Grecji, bo dawniej w Niemczy mieszkało około stu Greków, stąd znajomości. Byli też Cyganie i z nimi najczęściej Krzysiek grał w piłkę. – Dzisiaj nie ma nikogo. Wszyscy powyjeżdżali.

Gdy pracował zagranicą, podczas rozmów telefonicznych z Krzyśkiem rzucał mu kolejne wyzwania. „Jak wrócę, to masz sto razy podbijać piłkę. Prawa, lewa” – słyszał syn. Po kilku dniach kolejny telefon. „Jak ci idzie? Dobrze? To jak dojdziesz do setki, to odbijaj piłkę głową o ścianę. Też jak najwięcej razy”. Starsze dzieci też pchał w kierunku sportu. – Bo gdzie je pchać w takiej miejscowości? – pyta. Córka była w podstawówce mistrzynią w biegach przełajowych. A jej rekordy na 100 i 60 metrów długo wisiały w gablotce na korytarzu prowadzącym do sali gimnastycznej. Synowie grali w piłkę.

Po pracy, zamiast czytać komentarze o Krzyśku, woli pójść na basen. - Nawet teraz mam zatkane prawe ucho, bo pływam po 3-5 km tygodniowo na krytym basenie. To tak zwane „ucho pływaka” będę musiał coś z tym zrobić, ale na razie brakuje czasu – przyznaje. Mówi szybko, gestykuluje. Gdy opowiada o żonglowaniu, uderza rytmicznie w stół, dyktafon podskakuje jak odbijana piłka.  Jeszcze kilka lat temu wygrał w Niemczy wyścig „Polska Biega” na 3 km. Kocha sport, więc w jeden weekend potrafi obejrzeć nawet dziesięć meczów. – Czasami aż oczy bolą – śmieje się. Do tego dochodzą transmisje ze skoków narciarskich. Oraz Bogusław Wołoszański i jego sensacje. Czasy II wojny światowej to pasja Piątka seniora. - Żona ma swój telewizor – uśmiecha się.

Para, która siedziała przy sąsiednim stoliku, właśnie wychodzi. Dziewczyna kłania się Władysławowi Piątkowi w pas. Zostajemy sami.

Pan Władek czołówkę klasyfikacji strzelców ekstraklasy z obecnego i poprzedniego sezonu ma w małym palcu. Jest na bieżąco z tym co się dzieje w Genoi i Milanie.
- Jak Genoa dojdzie do tych 35 punktów, to się utrzyma. To jest taka granica w Serie A – mówi. Przechodzimy do bramek Krzyśka. Do chwili gdy rozmawiamy, zebrało się ich osiemnaście w lidze i osiem w Pucharze Włoch. Ojciec potrafi odtworzyć każdą z nich, jak na powtórce wideo. Opowiada ze szczegółami: którego obrońcę Krzysiek wyprzedził, którą nogą uderzył, z którego miejsca na boisku, jaki był wynik. Czasami „rozrysowuje” akcję palcami po stole.

"Do ciebie należy wybór"

Krzysiek ma 11 lat. Andrzej Bolisęga namawia Władysława i jego żonę, żeby zgodzili się przenieść syna do gimnazjum w Dzierżoniowie. Pada argument: - Jeśli nie wyjdzie z Niemczy, to przepadnie na rynku. Ojciec zanim podejmie decyzję, jedzie z Krzyśkiem do Świdnicy na jego pierwszy turniej z Lechią Dzierżoniów. Drużyna wygrywa w finale z Wrocławiem. Krzysiek wykorzystuje rzut karny, a Bolisęga w nagrodę obiecuje chłopakom obiad w McDonald’s. Pan Władek musi szybko wracać do Niemczy. Znowu robota. Pogania syna, po kilku minutach są już w samochodzie. Krzysiek płacze przez całą drogę, bo chciał dłużej zostać z nowymi kolegami. Odnalazł się, polubił ich, a oni jego. Rodzice zgadzają się na propozycję Bolisęgi.

Mimo, że Krzysztof do domu wraca późnym popołudniem, rodzice muszą jeszcze wieczorami szukać go po Niemczy i zaciągać do domu. Ojciec odwiedza sąsiadów i przeprasza za kolejną zbitą szybę. Ustala, kiedy przyjdzie wstawić nową. Krzysiek wraca do domu, siada przed telewizorem, je kolację. Cały czas podryguje. Mama pyta czy nie ma robaków, że się tak wierci.

Krzysiek jest w klasie sportowej. Ma dziesięć godzin wuefu w tygodniu, po południu treningi w klubie. Wstaje o piątej rano, żeby zdążyć na pierwsze zajęcia. Autobus kursuje rzadko. Ojciec buduje w domu małą siłownię. Syn trenuje tak dużo, że podczas popołudniowych zajęć jest ospały. Trener Lechii bierze Władysława na bok i mówi, że Krzysiek jest nieproduktywny. „To jego trzeci trening, jaki ma być?” – pyta ojciec. Syn nie protestuje, nigdy się nie skarży. Lubi pracować. Wie, że trzeba. Słyszy, że bez pracy nie ma efektów. Że ból trzeba przezwyciężyć. Jest zawzięty, przekonany, że właśnie dzięki ciężkiej pracy dojdzie tam, gdzie chce być. W którąś sobotę żona przekonuje pana Władka, żeby nie budził syna, skoro tak ładnie śpi. Ojciec na mecz jedzie sam. Gdy wraca, syn płacze i ma pretensje.

Na naukę nie traci czasu. Nie przeczytał lektury na polski. Nauczycielka chce z nim porozmawiać. – Te nogi na siebie zarobią – słyszy. Jest bezradna, skarży się wychowawczyni. Na wywiadówki chodzi mama, bo ojciec za bardzo by się przejmował.

Ryzyko, które się opłaciło

Nie bał się pan, że syn zwyczajnie się przepracuje i straci motywację?

Wie pan, nie ma recepty. Trzeba zahartować młody organizm, przygotować do porządnego wysiłku. To też ważne dla kształtowania charakteru.

W szkole nie był taki zawzięty.

Trudno go było zmusić do nauki, ale zawsze był średniakiem. Później jak poszedł do technikum logistycznego w Lubinie i grał w Zagłębiu, to trudno było mu pogodzić piłkę i naukę. Szkołę można zrobić zawsze, nawet jak się ma 40 lat, a czas na piłkę trzeba wykorzystać.

Nie miał pan obaw, że np. przytrafi się jakaś poważna kontuzja, coś pójdzie nie tak? Wtedy nie ma gotowej alternatywy.

To jest ryzyko.

Jaka była najważniejsza rada jaką mu pan dał?

Praca i głowa. Mówiłem, żeby skupiał się na meczu, a nie zaprzątał sobie głowy innymi sprawami. I dążył do celu. Dobry mecz? Następny może być lepszy. Zawsze jest coś do poprawy.

Słyszałem, że teraz też dzwoni pan do niego po meczach, żeby powiedzieć o „tej jeszcze jednej sytuacji, którą powinien wykorzystać”.

Nigdy go nie chwalę, nigdy.

A jest pan dumny?

Przyzwyczaiłem się już. Dla mnie największą satysfakcją był jego debiut u Piotra Stokowca w Zagłębiu. Krzysiu miał wtedy 17 lat.

Nie transfer do Milanu? Nie debiut w reprezentacji? Bramki z Napoli? Jeden gol straty do Cristiano Ronaldo?

Jednak debiut w Zagłębiu. Wtedy grał w III lidze i najpierw Orest Lenczyk zaprosił go na treningi do zespołu z ekstraklasy, a później Stokowiec dał mu zadebiutować.

Wtedy panu ulżyło, że syn jest już prawdziwym piłkarzem i ryzyko, o którym pan mówił, prawdopodobnie się opłaciło?

Może i tak, bo jak Lubin się na nim poznał, to wiedziałem, że już z tego poziomu Krzysiu nie spadnie. Pamiętam, co mówili ci wszyscy eksperci, jak przechodził do Milanu. Że za wysokie progi, że za szybko, że przepadnie. I co? Pozamykał usta wszystkim. Jak się płaci 35 milionów euro to nie po to, żeby siedział na ławce. U niego zdecydowała głowa. Najpierw głowa, a dopiero później nogi. Gdzie jest, tam strzela i nie przejmuje się tym całym szumem. To bardzo ważne. Cieszyłem się, że idzie do Milanu, bo to rozwojowy zespół. Średnia wieku około 23 lat. Nie są jak nasi skoczkowie. (śmiech)

"Po zwykłych golach mu nie gratuluję"

Pan Władek wyciąga zdjęcia. - Tu jestem ja, tutaj Krzysiu. Tu znowu ja już trochę za gruby, a tu Krzysiu. My się nie rozstawaliśmy, na każdy mecz go zabierałem – mówi.

W internecie można przeczytać, że w „Pod Łabędziem” podczas meczów Milanu Władysław Piątek stawia kolegom kolejkę po golu syna. Ale to nieprawda, mecze syna ogląda w domu. Najczęściej tylko z żoną, czasami wpada sąsiad. Rozmawiają z synem regularnie. Ojciec puszcza sygnał jak dzieje się coś pilnego, a syn oddzwania w wolnej chwili. Po meczu rozmowa jest niemal obowiązkowa. – Gratuluję mu ładnych goli. Zwykłych nie. Niech pan zobaczy jaki on jest wszechstronny. Ostatnio gol lewą nogą, z Cagliari prawą na pustą bramkę, wcześniej dwa gole lewą nogą, jeszcze wcześniej głową. Dwa prawą z Napoli – wymienia.

Synowi może pochwał szczędzi, ale słychać jak jest dumny. W domu zrobili z żoną pokój sportowy, gdzie gromadzą wszystkie puchary, nagrody i dyplomy Krzyśka jeszcze ze szkolnych czasów. W antyramach wiszą koszulki. – Są wszystkie: z Zagłębia, Cracovii, Genoi, Milanu i reprezentacyjne. - Byłem na meczu z Irlandią i mam koszulkę. Z meczu z Portugalią, w którym strzelił pierwszego gola w reprezentacji, też mam. Brakuje mi tej z meczu z Włochami. Miał mi dać, ale przyszedł do niego Domenico Criscito i się wymienił. Wybaczyłem – śmieje się pan Władek. - Może po Austrii dojdzie kolejna.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.