Reprezentacja Polski. Za nami najgorszy rok kadry od 22 lat. "Statystyki nie kłamią, ale czasami potrafią wypaczać rzeczywistość"

Reprezentacja Polski. Trzy zwycięstwa, cztery remisy, sześć porażek. Biorąc pod uwagę bilans, za nami najgorszy rok kadry od 22 lat. - Statystyki nie kłamią, czasami potrafią wypaczać rzeczywistość. Ale i tak ulegliśmy pewnej magii, uwierzyliśmy, że miejsca w czołowej dziesiątce rankingu FIFA, które przez kilkanaście miesięcy zajmowaliśmy, oddawały realną siłę naszej drużyny - mówi Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN.

Bartłomiej Kubiak: Podobał się panu mecz z Portugalią?

Marek Koźmiński: Nie było to porywające widowisko, ale zagraliśmy skutecznie. Albo inaczej: mądrze. Zamiast zabijać się o wygraną z mistrzem Europy, pilnowaliśmy remisu dającego pierwszy koszyk w losowaniu. Przerwaliśmy passę trzech porażek. Do tego we wtorek z Portugalią wygrała też młodzieżówka [3:1] i dzięki temu po raz pierwszy od 24 lat zakwalifikowała się na mistrzostwa Europy...

... w końcu jakieś sukcesy po nieudanym mundialu w Rosji.

A wrześniowy remis z Włochami w Bolonii? To nie był tak straszny rok, jak go niektórzy malują.

3-4-6, czyli trzy zwycięstwa, cztery remisy i sześć porażek. Biorąc pod uwagę bilans, najgorszy rok reprezentacji od 22 lat.

Statystyki nie kłamią, ale czasami potrafią wypaczać rzeczywistość. Fakt, nie był to dla nas dobry rok. Ale z drugiej z strony, jak spojrzymy na przeciwników, mierzyliśmy się z czołową dwudziestką na świecie. W Lidze Narodów dwukrotnie z Włochami i Portugalią, wcześniej na mundialu z Kolumbią i Senegalem, jeszcze wcześniej z Chile. Mieliśmy mocnych rywali, więc i o dobre wyniki było trudniej.

Chce pan powiedzieć, że w poprzednich latach zwycięstwa ze słabeuszami zakrzywiały rzeczywistość?

Nie. Zmierzam do tego, że w tym roku oczekiwania w stosunku do tej drużyny były za wysokie. Szczególnie przed MŚ. Ale teraz, przed jesiennymi meczami w Lidze Narodów, też wyobrażenia przerastały nasze możliwości. Ulegliśmy pewnej magii, uwierzyliśmy, że miejsca w czołowej dziesiątce rankingu FIFA, które przez kilkanaście miesięcy zajmowaliśmy, oddawały realną siłę naszej drużyny.

A nie oddawały.

To nie jest żaden wstyd przegrać z silniejszym od siebie. I trzeba się z tym pogodzić. Spojrzeć trzeźwo na nasz reprezentacyjny futbol, uświadomić sobie, że balansujemy pomiędzy 15. a 30. miejscem w rankingu FIFA. Że byliśmy drużyną słabszą i na mundialu, i w Lidze Narodów. Choć uważam, że akurat w Lidze Narodów tego szczęścia trochę nam zabrakło. Gdybyśmy mieli go więcej - nie stracili gola w ostatnich sekundach rewanżu z Włochami albo wygrali pierwsze spotkanie w Bolonii - pewnie nie spadlibyśmy z Dywizji A.

A na koniec suma szczęścia i tak równa się zero.

Coś w tym jest. Przypominam sobie mecz z Armenią, który dwa lata temu graliśmy w Warszawie. Goście w 94. minucie ruszyli z kontrą, my ją obroniliśmy, dostaliśmy rzut wolny, po którym gola na 2:1 w ostatniej akcji meczu strzelił Robert Lewandowski. Mieliśmy wtedy szczęście, teraz nam go zabrakło, ale może na wiosnę - w eliminacjach do Euro 2020 - znowu będzie dopisywać. Oby, bo szczęście w piłce też jest potrzebne.

Kogo chciałby pan trafić w eliminacjach?

Wiem, kogo nie chciałbym trafić - Niemców z drugiego koszyka. Jak ich wylosujemy, okaże się, że rozstawienie nie miało większego znaczenia. Ale zobaczymy, jak będzie. Nie ma co gdybać, poczekajmy do 2 grudnia.

„Z Brzęczkiem nie ma problemu. Problem jest wewnątrz drużyny” - to słowa Zbigniewa Bońka.

Prezesowi nie chodziło o jakieś tajemnicze problemy wewnątrz drużyny, tylko o otoczkę, którą wytworzyły media, zwalając wszystko, co złe na Brzęczka. Przed meczem z Portugalią czytałem jakieś wymysły, że zaraz zostanie zwolniony. Nikt nie zwracał uwagi, że niektórzy piłkarze są kontuzjowani, inni mają spadki formy, za które selekcjoner przecież nie odpowiada, a jeszcze inni wchodzą w schyłkowy etap kariery.

Mówi się, że kadra jest w przebudowie, ale jak spojrzymy na składy, zobaczymy, że nowych piłkarzy wcale aż tak wielu nie przybyło.

Przebudowa, jak sama nazwa wskazuje, to pewna zmiana, modyfikacja, a nie burzenie i stawianie wszystkiego od nowa. Jesienią selekcjoner wyciągał kostki, wkładał nowe. Budował na tych fundamentach, które miał - dodajmy, że dość solidnych. Próby miał bardziej lub mniej udane, ale przede wszystkim ograniczone pole manewru. Bo wcale nie mamy aż tak wielu piłkarzy na określonym poziomie, by można było z nich wybierać i wybierać. Jest grupa 30 zawodników, może nawet mniejsza, bo jesienią odpadły trzy, cztery nazwiska piłkarzy z młodzieżówki, którzy gdyby nie walczyli o wyjazd na mistrzostwa Europy, pewnie dostaliby szansę zaistnienia w dorosłej reprezentacji, a może nawet ją wykorzystali.

Mimo wszystko nie widać, by młodsi mocno naciskali na starszyznę.

Ale ta kadra potrzebuje nowych twarzy. Nie mówię o 11 nowych zawodnikach, bo kręgosłup powinien pozostać. Mówię o trzech, czterech, którzy naciskają na starszych - tych bardziej doświadczonych, co byłoby z korzyścią dla wszystkich. Tym bardziej że piłka nożna to sport kontaktowy - pojawiają się kontuzje i nie ma czegoś takiego jak żelazna jedenastka. Dlatego liczę, że ktoś nowy się w tej kadrze objawi. I nawet nie tyle mam na myśli nowicjuszy, absolutnych debiutantów, ile np. Bartka Kapustkę, Arka Recę, Dawida Kownackiego, czyli piłkarzy, którzy już do tej kadry się dobili, ale z różnych powodów jeszcze się nie przebili, porządnie nie zaistnieli.

Piłkarze, którzy nie grają w klubie - tacy, jak np. Jakub Błaszczykowski - powinni być powoływani do reprezentacji Polski?

Z założenia, jeżeli piłkarz nie gra, nie może być w formie. Ale są pewne wyjątki od reguły i Kuba właśnie jest takim wyjątkiem. Jego sytuacja jest inna niż np. Recy, który jeśli dalej nie będzie grał w Atalancie, nie ma najmniejszych szans na powołania. Z Kubą jest inaczej, bo to piłkarz ukształtowany, doświadczony, dający tej kadrze wiele też poza boiskiem. Kiedyś wygrywał mecze przede wszystkim bieganiem, a dziś próbuje głową - zyskuje dzięki dobremu ustawianiu się, czytaniu gry. Ta zmiana też pokazuje, że powoli zbliża się do końca kariery.

Ile PZPN traci, jeżeli obniża ceny biletów do 20 zł?

Nie chcę mówić, ile traci. Na pewno zyskuje mniej, ale nie jesteśmy przedsiębiorstwem, które jest nastawione tylko na zysk. Jeśli już, to interesuje nas przede wszystkim zysk sportowy. Ekonomia oczywiście jest ważna, ale mamy się na tyle dobrze, że nie musimy patrzeć na wpływy z biletów, by wytrwać do pierwszego. W Gdańsku na mecz z Czechami zdecydowaliśmy się obniżyć ceny do 20 zł, co spotkało się chyba z dobrym przyjęciem. Nie znaczy jednak, że to teraz będzie regułą.

Na pewno nie było regułą, bo na wrześniowy mecz towarzyski z Irlandią we Wrocławiu ceny biletów zaczynały się od 70 zł.

Jeżeli stadion wypełnia się w połowie [na mecz z Irlandią przyszło 25 tys. ludzi], też nam to daje do myślenia. I na pewno wpłynęło na obniżkę cen biletów na mecz w Gdańsku.

Na meczu w Gdańsku do kompletu na trybunach też zabrakło 6 tys. widzów. Może kibice są już zmęczeni reprezentacją?

Może. Za nami trudny rok. Zaczynaliśmy go z dużymi oczekiwaniami, potem było rozczarowanie na mundialu. Oczywiście chcielibyśmy doprowadzić znowu do tego, by bilety na spotkania kadry rozchodziły się na kilkanaście dni przed meczem, ale by tak się stało, kadra musi przede wszystkim wygrywać. Wierzę, że na wiosnę zacznie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.