Polska - Czechy. Czeski film w czeskim futbolu: słaba reprezentacja i liga pełna paradoksów. System jest nie leczony, a obśmiewany

W czeskim futbolu trwa czeski film. Reprezentacja naszych czwartkowych rywali zajmuje w rankingu FIFA 48. miejsce, ale obraz rozpaczy przesłaniają wspomnienia. W lidze transfery za miliony euro mieszają się z coraz wyższą średnią wieku piłkarzy i coraz słabszą frekwencją na stadionach. Czeska piłka pełna jest dziś niedoróbek, których nikt nie umie naprawić.

Zacznijmy od kilku faktów. Miejsce reprezentacji Czech w rankingu FIFA: 48. Ostatni start na mundialu: 2006 rok. Ostatni dobry wynik na wielkim turnieju: ćwierćfinał Euro 2012. Poza tym trzy ostatnie mistrzostwa świata Czesi oglądali w telewizji. W tym samym czasie ich czołowe kluby regularnie grały w fazach grupowych Ligi Mistrzów i Europy, a na transfery wydawały po dwa i trzy miliony euro. Stan czeskiej piłki reprezentacyjnej dawno nie był tak zły, a stan piłki klubowej – tak dobry. Paradoks goni tam paradoks, a sami Czesi nie za bardzo wiedzą jak zareagować na tę sytuację. Niby robią coś ku poprawie, ale tak naprawdę wolą patrzeć w przeszłość i żyć wspomnieniami. Gdy Michał Listkiewicz zabrał się więc za leczenie oskarżonej o korupcję kasty arbitrów, przegrał z sędziowskim betonem. Bo rewolucji nikt w Pradze nie oczekuje. Czechom pozostało tylko wzdychanie do Karela Poborskiego czy Tomasa Rosickiego i nadzieja, że za jakiś czas znów pojawi się kolejna cudowna generacja.

Finał, który zmienił wszystko i nic

Ta akcja będzie śniła się czeskim kibicom jeszcze przez wiele lat. Piłkę sprzed pola karnego Niemców wyprowadził długim podaniem Matthias Sammer. Później wszystko potoczyło się jakby w zwolnionym tempie. Do główki wyskoczył Oliver Bierhoff, który na boisku pojawił się po przerwie. Osiemnaście minut przed końcem meczu to on doprowadził do remisu. A pięć minut po rozpoczęciu dogrywki strzelił złotą bramkę dającą piłkarzom Bertiego Vogtsa mistrzostwo Europy. Najpierw jednak odbitą przez Bierhoffa piłkę przejął Jurgen Klinsmann. Stojąc w polu karnym odwrócił się i lewą nogą niezbyt dokładnie dograł do kolegi, któremu  udało się przyjąć i zastawić. W tamtej chwili w szesnastce stało pięciu Czechów i czterech Niemców. Ale Bierhoff nie zamierzał nikomu podawać. Mimo przyklejonego do jego pleców Karela Rady zmylił 25-latka i silnym uderzeniem przełamał ręce Petra Kouby. Na Euro 1996 obowiązywała reguła złotego gola, więc sędzia Pierluigi Pairetto gwizdnął po raz ostatni, a Praga zalała się łzami. A przecież Niemcy jak ognia bali się Karela Poborskiego, Pavel Kuka był szybszy od wyścigowych koni, a Rada wybijał piłki z linii bramkowej. Na Wembley to oni byli jednak lepsi. A Czesi nigdy później nie byli tak blisko wygrania wielkiego turnieju.

Finał z 1996 roku zmienił wszystko. Ale tylko na chwilę. Zapatrzeni w długowłosego Patrika Bergera nastolatkowie zamarzyli pójść śladami gwiazd, kłócąc się na treningach o to, kto będzie Bergerem, a kto Poborskim. I to z tych zapatrzonych dzieciaków wyrosło chyba najbardziej utalentowane pokolenie w historii tamtejszego futbolu. Pokolenie, które w 2004 roku na mistrzostwach Europy w Portugalii było o krok od powtórzenia sukcesu swoich idoli. A idole – poza Poborskim, Pavelem Nedvedem i Vladimirem Smicerem – turniej obejrzeli z perspektywy foteli. Wszyscy pożegnali się z reprezentacją w ciągu pięciu lat od turnieju w Anglii. Poborsky, Nedved i Smicer uczynili to w 2006 roku, na dziesięciolecie występu w finale. Z ich odejściem skończyło się coś więcej, niż tylko trzy piłkarskie kariery. To właśnie wtedy Czesi po raz ostatni zagrali na mistrzostwach świata. Później nie awansowali ani na turniej w Republice Południowej Afryki, ani w Brazylii, ani też na ostatni mundial w Rosji.

Wspomnienia i szydera zamiast planu ratunkowego

– Moim zdaniem wszystko zaczęło się rozpadać nieco wcześniej, w 2004 roku. Nie wiem dlaczego, ale wspaniałe pokolenie piłkarzy Karela Brucknera nie wzbudziło u młodzieży takich emocji, jak drużyna z Poborskim i Bergerem. Nie było kolejnej fali, która ruszyła do grania w piłkę. I właśnie w 2004 roku zaczęła tworzyć się dziura – tłumaczy Sport.pl Josef Csaplar, trener pierwszoligowego 1. FK Pribram, w przeszłości szkoleniowiec Wisły Płock. We wrześniu jego nazwisko często przewijało się w kontekście przejęcia czeskiej kadry.

Dziś czeski futbol jeszcze bardziej pozbawiony jest gwiazd i idoli. Kapitan Borek Dockal piłkę kopie w Ameryce, a wcześniej występował w Chinach. Gwiazdy? Może kiedyś młody Patrik Schick z Romy. Gdzie jemu jednak do generacji zapatrzonej w bohaterów z Euro 1996: Petra Cecha, Tomasa Rosickiego, Zdenka Grygery, Milana Barosa? To oni okazali się jedynym pomostem pomiędzy jednym sukcesem, a drugim. Później pomost został zerwany. – Nie było żadnej kontynuacji. A troskę o piłkę zastąpiła szydera. Po Euro 2012 na którym Czesi doszli do ćwierćfinału, kibice gwizdali na piłkarzy, śmiali się z nich, drwili. Za kozła ofiarnego uznano Barosa. Dopiero dziś ludzie przejrzeli na oczy i zaczęli mówić, że kadra Michala Bilka nie była taka zła. Sześć lat temu nikt jednak nie spodziewał się, że kryzys tak się pogłębi – mówi dziennikarz Grzegorz Rudynek, który specjalizuje się w czeskim futbolu.

– W 1996 roku mieliśmy piłkarzy, którzy mieli potencjał do gry na europejskim poziomie. Byli głodni pieniędzy, sukcesów, świata. Chcieli wyjechać za granicę i wiedzieli, że transfery mogą zapewnić sobie na wielkim turnieju. Pokolenie z 2004 roku miało inną ambicję: chcieli powtórzyć nasz sukces. Dziś czescy piłkarze nie mają takiej stymulacji. W Slavii i Sparcie zarabiają dobrze, nie śpieszy im się na Zachód, a reprezentacja i tak nie ma szans na triumfy. Więc zadowalają się tym, co już mają – wyjaśnia nam Radoslav Latal, trener Spartaka Trnava, w przeszłości szkoleniowiec Piasta Gliwice, a także srebrny medalista Euro 1996.

Kryzys podwórkowy

W Czechach nie kryją się z tym, że zarówno podopieczni Dusana Uhrina, jak i Brucknera, nie byli wytworem jakiegoś systemu. Byli wytworem podwórek: drzew, trzepaków, chodników. U naszych południowych sąsiadów wychowanie fizycznego od dekad jest stylem życia. Dzieci zanim dobrze nauczą się chodzić, uczą się jazdy na łyżwach i trzymania hokejowego kija. W szkołach obowiązkowa jest gimnastyka sportowa. Godzin lekcyjnych wychowania fizycznego jest (i było) więcej, niż polskie trzy w tygodniu. A poza tym były jeszcze te podwórka. Młody Czech był człowiekiem wysportowanym. Jeśli nie grał w hokeja, to grał w piłkę. A najczęściej w oba sporty. Kilka dni temu na pożegnaniu hokeisty Pavela Kolarika pojawili się m.in. Poborsky, Smicer, Jiri Novotny i selekcjoner Silhavy. I nie pokazali się na trybunach, ale na lodowej tafli, gdzie wystąpili u boku żegnającego się z kibicami Kolarika. Poborskiego zresztą w ostatnich latach częściej niż na murawie, można spotkać na lodzie.

Dzięki masowemu uprawianiu sportu kolejni selekcjonerzy mieli do dyspozycji sprawnych ludzi, którzy kochali wysiłek. Dziś sport przegrywa z nowymi technologiami. I w kraju tak małym, jak Czechy (mieszka tam 10 milionów ludzi), nie mogło to pozostać bez znaczenia. – Gdy rozmawiałem z Silhavym powiedział mi wprost, że aktywność fizyczna poległa w boju z komputerami. Kiedyś dzieciaki biegały po górach, wspinały się na drzewa, ganiały się po lesie. Dziś siedzą w domach. I trudno ich wyciągnąć. Przez to zmniejszyła się liczba ludzi z których można wyselekcjonować potencjalnych piłkarzy czy hokeistów – tłumaczy Rudynek, a Csaplar dodaje: „Problem jest u korzeni, czyli w piłce młodzieżowej. Przez piętnaście lat pracowałem jako ekspert w telewizji. Dziesięć lat temu mówiłem, że będzie gorzej. Pięć lat temu mówiłem, że będę gorzej. Ludzie się śmiali. A dziś wszyscy mówią: Csaplar miał rację. Miał, bo wtedy już widziałem, że nie dajemy tym młodym ludziom alternatywy. Sądziliśmy, że wszystko potoczy się samo. Gdybym poszedł dziś do studia i gdyby ktoś zapytał mnie, co będzie za kilka lat, to wie pan co bym opowiedział? To samo, co kiedyś. Że będzie gorzej”.

Wychować talent. I co dalej?

W sytuacji kryzysu podwórkowego rolę trzepaków i chodników powinny przejąć kluby, a jeśli nie one – to federacja. I w Czechach tamtejszy związek niedawno poczynił pierwsze kroki ku poprawie sytuacji. W 2016 roku powstały Krajskie akademie (akademie powiatowe lub wojewódzkie), których w całym kraju jest osiem. Tam certyfikowani przez federację trenerzy szkolą piłkarzy, którzy w specjalnych bursach przebywają do 15 roku życia. Na obiektach akademii ćwiczą w tygodniu, a na weekend wracają do swoich klubów, gdzie występują w rozgrywkach młodzieżowych. Raz do roku federacja organizuje też turniej w którym udział biorą nie tylko drużyny wystawiane przez poszczególne akademie, ale także zespoły zaproszone z zagranicy. Planowi podporządkowały się niemal wszystkie kluby pierwszoligowe. Niemal, bo front opozycyjny na początku stworzyła Sparta Praga, która ignorowała zarządzenie. A że prawo nie nakładało obowiązku oddawania zawodników przez podmioty prywatne, jakim jest Sparta, to pomysł wisiał na włosku. Jeśli do Sparty dołączyliby się inni, to mogłoby się okazać, że próba produkowania talentów zakończyłaby się fiaskiem.

Problem jest także inny: najlepsi młodzi piłkarze, którym uda się skończyć edukację w akademii, zanim osiągną pełnoletność, dawno już będą na Zachodzie. Juniorzy nie mają szans zagrać w lidze czeskiej, bo wyławiani są przez skautów, których pracodawcy chętnie płacą za ich potencjał. We Fiorentinie jest na przykład 19-letni Martin Graiciar. Matej Kovar z kadry U-18 to piłkarz Manchesteru United, w Kolonii gra Tomas Ostrak, a w Atalancie Bergamo – David Heidenreich. Eksperci nie mają wątpliwości, że gdyby dziś w Czechach objawili się nowi Pavel Nedved i Vladimir Smicer to na pewno nie zdążyliby rozegrać po 100 meczów w lidze (jak Nedved i Smicer), bo jako nastolatkowie trafiliby na przykład do juniorskiej Primavery.

Walka o więcej czeskości w czeskiej piłce

Młodzi Czesi, którym nie uda się wyjechać na zachód, trafiają do najbogatszych klubów czeskich. O ile w kadrze do lat 16 nie brakuje piłkarzy z mniejszych drużyn, o tyle w każdej wyższej kategorii wiekowej proporcje się zmieniają. – Miejscem uznawany dziś za kuźnię talentów jest Zbrojovka Brno, która spadła z ligi. Za dwa, trzy lata pewnie się to zmieni, bo w Czechach takie wylewy talentów są sezonowe. Ostatnio taka fala była w Slovacko. Klubem który od dawna uchodzi za miejsce, gdzie dobrze szkolą młodzież, jest Banik Ostrawa, który wciąga wszystkich obiecujących piłkarzy z czeskiego Śląska – tłumaczy Rudynek. W Baniku czy Zbrojovce stawianie na młodzież wymusiła bieda. Slavia czy Sparta Praga wolały ufać sowicie opłacanym najemnikom. Dopiero ostatnio filozofię zmieniono w Slavii, która porzuciła pomysł ściągania zagranicznych gwiazd i zaczęła inwestować w swoją młodzież. Taką samą decyzję podjęto w sprawie szkoleniowców. W Sparcie na przykład próbowano wprowadzić model włoski, ale eksperyment z Andreą Stramaccionim trwał tylko przez rok. Dziś w lidze pracuje tylko jeden trener-obcokrajowiec i jest to Słowak. W Pribramie jestna przykład Csaplar, a Banik prowadzi znany z Lecha Poznań i Pogoni Szczecin Bohumil Panik.

Wszystko to ma sprawić, aby czeska piłka była bardziej czeska. Wynika to jednak z modnego ostatnio trendu, a nie odgórnie narzuconego planu. – Nie ma filozofii, nie ma systemu, nie ma ludzi, którzy mogliby zrealizować jakiś plan. Zamiast wsparcia w prasie, jest tylko śmiech. Zamiast chęci gry w piłkę, gra o wyniki. Młodzi nie mogą się rozwinąć, bo wyjeżdżają za granicę, albo wegetują w drużynach juniorskich, nie mając szans na występy, bo ważniejsze jest zwycięstwo 1:0. Na końcu tego tunelu niestety nie widzę dziś światła – tłumaczy Csaplar.

Liga dwóch prędkości

Jednocześnie coraz lepiej ma się liga czeska, która jest pełna kontrastów. Na pierwszy rzut oka jest biedna, nieatrakcyjna, odrzuca słabą infrastrukturą. – Rozmawiałem niedawno z agentem Pavlem Paską, to największy czeski menadżer, i był pod wrażeniem Ekstraklasy. Stwierdził, że za dwa lata niewielu Czechów da sobie tu radę. Minęły czasy, gdy każdy nasz piłkarz miał w Polsce pewne miejsce w składzie. Niedawno odwiedził mnie tata i opowiedział fajną historię. Oglądał w domu pierwszą połowę meczu ligi czeskiej, a później pierwszą połowę jakiegoś spotkania Legii. I odniósł wrażenie, że przełączył na Bundesligę! A tata zna się na piłce, wciąż jest aktywny zawodowo. Pracuje jako skaut dla Paska – opowiadał nam rok temu Adam Hlousek, czeski obrońca Legii Warszawa. Jego ojciec, były trener rezerw FK Jablonec, musiał patrzeć na spotkanie zespołów środka tabeli, bo liga czeska jest ligą dwóch prędkości. W kraju rządzi wielka trójca: Slavia Praga, Sparta Praga i Viktoria Pilzno. Pracujący niedawno jako dyrektor sportowy w FC Slovacko Stanislav Levy, znany nam ze Śląska Wrocław, stwierdził, że Slavia jest jak czołg, Sparta i Viktoria mają w dłoniach szable, a reszta ligi chce się bić na pięści. Oddaje to przepaść, jaka dzieli trzy kluby od reszty stawki.

– Jak wszędzie na świecie chodzi o pieniądze. Reprezentacja nie stymuluje ligi, więc jedyną różnicę mogłaby zrobić kasa. Ale jej brakuje. Poza czołowymi drużynami w Czechach płaci się słabo. Właściciele wolą przetrwać, niż walczyć o coś więcej – mówi Radoslav Latal.

Transferowy zawrót głowy

Najbardziej imponuje rozmach Slavii, którą trzy lata temu przejął chiński koncern CEFC Energy Company (co roku może pochwalić się przychodami na poziomie 100 mld zł). Dzięki płynącej zza Wielkiego Muru gotówce, do Pragi przeprowadzili się Halil Altintop, Danny i Ruslan Rotan. Gdy w Polsce Lech Poznań bił rekord ligi, sprowadzając za półtora miliona euro Joao Amarala, Czesi płacili trzy miliony za Nigeryjczyka Petera Olayinke z Gentu. Gorsi nie chcą być w Sparcie. Tam mogą pochwalić się transferem Rumuna Nicolae Stanciu za którego zapłacili Anderlechtowi Bruksela prawie cztery miliony euro! Najrozsądniej do zakupów podchodzą w Pilźnie, gdzie rekordowa transakcja nie przekroczyła jeszcze miliona.

Potentaci siłę zawdzięczają właścicielom. W HET Lidze nie ma dziś klubu, który funkcjonuje wyłącznie dzięki pieniądzom z kasy miasta (jak Górnik Zabrze i Korona Kielce). W Slavię miliony wpompowali inwestorzy z Chin, Spartą rządzi prawnik-miliarder Daniel Kretinsky, a Viktorią biznesmen z nieco niżej półki, Tomas Paclik. Bogatych ludzi nie brakuje także w innych klubach – na przykład w Dukli Praga, która jest własnością potentata energetycznego Petra Pauknera – ale ci nie dzielą się kasą tak chętnie, jak Kretinsky. – Pauknera byłoby stać na transfery, ale jemu wystarczy to, że Dukla jest w pierwszej lidze. Jest kibicem klubu od dziecka, chce żeby Dukla była na futbolowej mapie Czech i tyle – tłumaczy Rudynek.

W efekcie tego od 2012 roku Slavia, Sparta i Viktoria dzielą między sobą mistrzostwa. I choć czeskie stadiony są brzydkie, frekwencja w lidze spada, a zarobki nie są konkurencyjne nawet dla naszej I ligi, to poziom tych trzech drużyn jest wyższy, niż czołowych zespołów z Polski. Ogólny trend ligi nie jest jednak pozytywny. W poprzednim sezonie średnia wieku w mistrzu Czech była najwyższa od 1993 roku, czyli od rozpadu Czechosłowacji – wynosiła aż 29 lat (w poprzednich latach nigdy nie przekroczyła 28 lat). Jednocześnie nigdy w XXI wieku tak niewielu czeskich piłkarzy nie grało w europejskich pucharach. Na południu – podobnie jak jeszcze dziesięć lat temu u nas – zachłyśnięto się możliwością sprowadzania piłkarzy z innych krajów, zapominając o czeskiej młodzieży. W kadrze z 1996 roku na dwudziestu dwóch powołanych przez Dusana Uhrina zawodników aż piętnastu występowało w rodzimej lidze. W zespole przywiezionym do Polski przez Silhavego jest ich zaledwie pięciu (Martin Dolezal i Patrizio Stronati to debiutanci, pozostali trzej nie odgrywają w reprezentacji ważnych ról).

Listkiewicz przegrał z betonem

Jedną z osób, które miały reformować czeski futbol, był Michał Listkiewicz. Były prezes PZPN został sprowadzony w 2016 roku przez ówczesnego szefa FACR Miroslava Peltę na stanowisko przewodniczącego komisji sędziowskiej. Przez dwa lata Polak zrobił wiele, aby oczyścić regularnie podejrzewane o korupcję środowisko. I gdy wydawało się, że uda mu się przeprowadzić reformę podobną do tej, która doprowadziła do wyczyszczenia z patologii Ekstraklasy, Liskiewicz musiał wrócić do Warszawy. W ostatnich wyborach na prezesa wygrał Martin Malik za którym stanął sędziowski beton. I ten beton pogonił Listkiewicza.

Reformę, tyle że piłkarską, ma przeprowadzić selekcjoner Jaroslav Silhavy. 57-latek zna problemy piłki klubowej (zdobył dwa mistrzostwa ligi, ze Slovanem Liberec i Slavią Praga) i problemy piłki reprezentacyjnej (przez siedem lat był asystentem Karela Brucknera, krótko pomagał także Petrowi Radzie). To właśnie on otrzymał misję odbudowania tego, co kiedyś budziło w Czechach dumę. Z turniejów w 1996 i 2004 roku zostały wyłącznie wspomnienia. W trzech ostatnich cyklach eliminacyjnych do mistrzostw świata Czesi zajmowali w grupach trzykrotnie trzecie miejsce, niedające awansu czy startu w barażach (w 2010 roku wyprzedzili Polskę). Problem polega jednak na tym, że nasi sąsiedzi chcieliby, aby Silhavy zapewnił im odrodzenie futbolu w pojedynkę. – Moim zdaniem czeska piłka jest chora. Jest w kryzysie kompleksowym. Filozofia całego futbolu jest błędna. I jeden Silhavy tego nie zmieni, choćby robił wszystko co się da – prorokuje trener Jozef Csaplar. Kolejny krok ku przepaści Czesi mogą zrobić już w poniedziałek, gdy w Pradze zmierzą się ze Słowakami w bitwie o utrzymanie się w drugiej dywizji Ligi Narodów. Wcześniej jednak zagrają z Polską.

Więcej o:
Copyright © Agora SA