El. ME U21. Polska - Gruzja 3:0. Jest wynik, nie ma rozwoju

Jeśli w meczu z Danią jeszcze można było zrozumieć murowanie i grę z kontrataku, to taka strategia na Gruzinów sprawiła, że zwycięstwo rodziło się w bólach. I ostateczny rezultat tego nie zmienia.

Pozorowanie przewagi

Teoretycznie obraz gry powinien przejść całkowitą metamorfozę po 30. minucie spotkania. Bo to właśnie wtedy GiorgiKutsia zobaczył drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę za faul na Stolarskim. Nic bardziej mylnego – i to nie dlatego, że Gruzini zaryglowali dostęp do swojego pola karnego.

Wręcz przeciwnie, goście nie zamierzali się cofać. Nadal uparcie grali swoje. Strata jednego zawodnika nie miała żadnego wpływu na ich taktykę. Byli odważni, kilkakrotnie pograli na jeden kontakt, nie bali się podjąć ryzyka.

I jasne, ostatecznie odbiło im się to czkawką, bo z minuty na minuty coraz bardziej nastawiali się na atak, pomijając jakiekolwiek odległości w formacji czy powroty do obrony. Niemniej jednak dokładnie takiej postawy brakowało podopiecznym trenera Michniewicza. Zamiast spychania rywala, byliśmy świadkami lekcji gry z kontrataku i przesuwania dwóch linii.

>> Polska - Gruzja. Polacy wygrywają i zapewniają sobie udział w barażach!

Odwrócona (ponownie) piramida

Screen z meczu Polska - GruzjaScreen z meczu Polska - Gruzja TVP Sport

Aż się prosi, żeby w tym momencie przywołać niemalże standardowe ustawienie z meczu z Danią (1:1, karny Kownackiego). Przejście na „siódemkę” stanowiło najbardziej skrajny wariant z możliwych (Szymański i Michalak wspierają boki, między defensorów schodzi Dziczek) i ostatecznie pojawiło się kilka razy. Co nie zmienia faktu, że formacja 6-3-1 była typową dla tego spotkania. Polacy cofali się głęboko na własną połowę i upatrywali swoich nielicznych szans w kontratakach. W efekcie przez dłuższe momenty nie wychylali nawet nosa poza linię środkową boiska.

Pewnie, że można chwalić za umiejętne przesuwanie i całkowite murowanie dostępu do własnej bramki. Problem w tym, iż nie wymagało to zbyt dużego wysiłku, bo Duńczycy grali dość statycznie i bardzo często organizowali atak po obwodzie aż do polskiej „szesnastki”. Mimo to nie poszła korekta, która doprowadziłaby do odwrócenia ról w konfrontacji.

Poza tym formacja była na tyle sztywna, że rzadko kiedy rozbijała się na mniejsze części. Raczej starano się zrobić wszystko, żeby powrót do „wyjściowego” ustawienia był możliwy bez większych przestojów. To wszystko wyglądało tak, jakby na nogi Żurkowskiego i Michalaka zostały założone kajdany – ich atuty zostały mocno ograniczone.

>> Juventus sprowadzi Jamesa Rodrigueza? O transfer kolegi prosi Cristiano Ronaldo

Futbol zachowawczy

Ponowne odwracanie piramidy jest o tyle istotne w kontekście meczu z Gruzją, że postawa Polaków również była defensywna. I to już z samego założenia. W pierwszej części spotkania, ustawieniu najbliżej było do 4-4-2/4-4-1-1 z dwoma liniami ustawionymi bardzo blisko siebie i dość głęboko na własnej połowie.  Formacja sprawiała, że Jóźwiak i Szymański zostawali na wysokości Dziczka i Żurkowskiego, więc nawet wyjście z kontrą było mocno ograniczone.

Co więcej, ten system również silnie ograniczał pole manewru w środkowej strefie. Żurkowski częściej (również po przerwie) schodził bezpośrednio przed stoperów, zamiast wspomagać atak, w którym mógłby odegrać kluczową rolę. Tymczasem to Dziczek zajmował „jego miejsce” nie wnosząc zbyt  wiele do ogólnego obrazu gry.

Warto również zwrócić uwagę na współpracę pomiędzy tymi dwoma liniami. Gruzini (jeszcze przed stratą jednego zawodnika) nie mieli większych trudności, żeby nie tylko nałożyć pressing, ale również posłać podanie przecinające formację (Kantaria w kierunku Arweladze), czy pograć w trójkącie. Wyróżniała ich reakcja – o tempo, dwa szybsza niż u gospodarzy. Woleli na siłę przytrzymać piłkę przy nodze niż wybić ją na oślep.

Owszem, Polacy całkiem sprawnie potrafili zorganizować się w tych dwóch blokach defensywnych, tylko że właśnie ich szybkość działania pozostawiała wiele do życzenia. Jakby skupiali się tylko na trzymaniu ustawienia, a już takie rzeczy jak doskok, odbiór, wyjście do gry na jeden kontakt spychali na dalsze, bardzo mało znaczące plany.

>> Sławomir Peszko odsunięty od pierwszego zespołu Lechii Gdańsk

Gra pełna sprzeczności

Trudności z wykonywaniem kilku rzeczy jednocześnie były bardzo wyraźnie widoczne na przykładzie Pestki. W momencie wprowadzenia piłki do gry pojawiały się dwie możliwości: albo między stoperów (szeroko) schodził Dziczek, a Grabara posyłał długie podanie w kierunku ataku, albo wąsko ustawiało się trio Stolarski-Wieteska-Bochniewicz. Wówczas istotne było to, gdzie stał Pestka. A zwykle było to kilka (dwa-trzy) metrów przed linią obrony. W strefie między pierwszym blokiem a drugim. Doprowadziło to do wielu sytuacji destabilizujących grę.

Przede wszystkim mowa o pressingu Gruzinów. Mimo aż trzech piłkarzy w środku pola, w tym dwóch do ryglowania/odbioru (Dziczek/Żurkowski), Polacy pozwalali przeciwnikowi nakładać pressing wedle uznania. W ten sposób ofensywa podchodziła bardzo wysoko, a wówczas defensorzy nie widzieli innej możliwości poza jak najszybszym pozbyciem się piłki. Najczęściej do Pestki – najczęściej na stratę (świetnie dysponowany Chachua naprzeciwko). W kilku momentach, również grając w przewadze, podopieczni trenera Michniewicza mieli problem z pierwszym podaniem wprowadzającym. Przydarzały im się błędy, które po prostu nie powinny mieć miejsca. Proste zagranie na dosłownie kilka metrów nie zawsze trafiało do adresata. I to na własnej połowie.

Inna sprawa, że to też wynikało z szerszej kwestii, związanej z odbiorem i reakcją. Bo chociaż ustawienie w dwóch blokach umożliwiało dość skuteczne ograniczenie przestrzeni rywalowi, to gospodarze niechętnie z tego korzystali. Raczej woleli czekać aż popełni błąd lub to on podejmie ryzyko i spróbuje dostać się pod bramkę Grabary. To mogło się wziąć również z braku jakiegoś wyraźnego podziału ról w centralnym sektorze boiska. Bardzo często Żurkowski i Dziczek wchodzili sobie w drogę, pozycje w bocznych strefach były dublowane.

>> Liga Narodów. Francja pokonała Niemców

Lęki i fobie

Skoro z problemów młodzieżowej reprezentacji można utworzyć łańcuch przypominający związek przyczynowo-skutkowy, to wiele wskazuje na to, że na samym początku powinien znaleźć się strach. Polacy w wielu, jeśli nie w większości spotkań eliminacyjnych, grali bardzo zachowawczo. W zeszłym roku wyrobił się nawet schemat, że dopiero zmiennicy prowadzili drużynę do zwycięstwa lub remisu (bardzo często Michalak i Tomczyk).

Natomiast z Gruzją ostatecznie zbiegły się dwa elementy – rozluźnienie osłabionego przeciwnika (większe odległości, przestrzeń do gry, taka sama strategia jak przy pełnej jedenastce) oraz zmiany. I Jagiełło, i Michalak odegrali kluczową rolę w akcjach bramkowych.

Trudno jednak powiedzieć, żeby te gole miały jakikolwiek wpływ na obraz gry. Poza raptem kilkoma sytuacjami, Polacy nieustannie się bali. Bali się wytrzymać sekundę dłużej presję rywala, więc woleli jak najszybciej pozbyć się piłki. Choćby poza boisko. Bali się oderwać od ustawienia, nawet jeśli miałoby to zwiększyć szansę powodzenia ataku. Bali się również podjąć ryzyko i narzucić swoje warunki gry. I przy czym z Danią da się zrozumieć ten wpojony strach, to z Gruzją w przewadze jednego zawodnika, nie można.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.