Stadion to nie opera
- Jedziemy k...a na stadion, nie do opery - rzucił pod nosem w tramwaju jeden z kibiców, przysłuchując się innemu kibicowi, który tenorowym głosem - niczym Marek Torzewski - zaintonował przyśpiewkę: „Polska, biało-czerwoni”.
Tłumów nie porwał, naśladowców było niewielu. Znacznie więcej było takich, którzy chętnie podłapali styl innego tramwajowego wodzireja: „Łapki do góry, lecimy! Kto wygra mecz? - pytał ten drugi. A gdy na kolejnym przystanku dosiadali się następni pasażerowie, krzyczał: „Dobra, kolejne towarzystwo, więcej gardeł. Łapy w górę, kto wygra mecz?". I do odpowiedzi zachęcał skutecznie. A na pewno skuteczniej niż ten pierwszy.
Cóż (sorry), taki (mamy) klimat.
Polska przegrała z Włochami. Spadliśmy do niższej dywizji
Gwizdy chyba jeszcze na Włochów
Była 7. minuta. Ledwo zaczął się mecz, a kibice na Stadionie Śląskim w Chorzowie już zaczęli gwizdać. Na reprezentację Włoch. Ale może i trochę na reprezentację Polski, na kadrowiczów Jerzego Brzęczka, którzy zamiast ruszyć do przodu - doskoczyć do piłki i starać się ją odebrać - stali jak sparaliżowani na własnej połowie. Ale to chyba jeszcze były gwizdy na Włochów. Bo narastały z każdym ich kolejnym podaniem. Oczywiście dokładnym (naliczyliśmy ich aż 14!), w większości na naszej połowie.
Gwizdy już na pewno na Polaków
- My chcemy gola - krzyknęli kibice w 11. minucie. Gola reprezentacji Polski się nie doczekali. Piłkarze Brzęczka doczekali się za to gwizdów. I to szybko, bo już w 15. minucie, kiedy Jacek Góralski naciskany przez Frederico Bernardeschiego zagrał piłkę we własne pole karne, do Wojciecha Szczęsnego.
Takich zagrań - do tyłu albo do boku - w wykonaniu naszych reprezentantów było więcej. Ale niestety jeszcze więcej było tych niedokładnych - często wprost pod nogi rywali, co tylko mnożyło kłopoty. I kolejne nieprzychylne reakcje z trybun. Czyli gwizdy, ale nie tylko, bo kibice domagali się też zmian. W pierwszej połowie skandowali nazwisko Jakuba Błaszczykowskiego, a w drugiej - Krzysztofa Piątka.
Tego drugiego na boisku nie zobaczyli. Pojawił się za to m.in. Artur Jędrzejczyk, który w 87. minucie zmienił Arkadiusza Recę, co trybunom wyraźnie nie przypadło do gustu, kibice znowu zaczęli gwizdać.
Brutalna lekcja klepania piłki
To była przepaść. 183 - o tyle mniej podań w pierwszej połowie wymieniła reprezentacja Polski. Ale nie trzeba nawet sięgać do statystyk, wystarczyło patrzeć na boisko, obserwować mecz (nawet nieszczególnie uważnie), by zobaczyć, że ta przepaść była ogromna.
Naprawdę przykro patrzyło się na Polaków ogrywanych przez Włochów. To była brutalna lekcja klepania piłki. Momentami przypominająca zwykłego treningowego dziadka. Jak w 23. minucie, kiedy w środku stał Arkadiusz Reca, a między nim podania wymieniali Alessandro Florenzi, Federico Chiesa i Nicolo Barella.
Jedyny pozytyw był taki, że rywale długo nie potrafili strzelić gola. Ale gdy już wydawało się, że Stadion Śląski jest szczęśliwy, że Włosi z Polską nie wygrają w Chorzowie trzeci raz w historii, gola w doliczonym czasie gry strzelił jednak Cristiano Biraghi.
Liga Narodów. Polska - Włochy. Polska spada do drugiej dywizji! Sytuacja w grupie. [TABELA GRUPY 3]
I nietrafiona taktyka
Brzęczek w poprzednich meczach za każdym razem korzystał z innego ustawienia. Z Włochami, w swoim debiucie, wybrał system 4-4-1-1, w sparingu z Irlandią 4-4-2, a kilka dni temu z Portugalią 4-3-1-2. W niedzielę testy się skończyły. To znaczy, te systemowe, bo jeśli chodzi o skład, to on znowu różnił się od tych, które Brzęczek wystawiał w poprzednich meczach.
Jedyne, co się zgadzało, to ustawienie. 4-3-1-2, testowane też w poprzednim spotkaniu. Czyli ustawienie, które miało być odpowiedzią na problemy polskich skrzydłowych: Kamila Grosickiego, który dopiero zaczyna występować w Hull i Jakuba Błaszczykowskiego, który w Wolsfburgu od wielu miesięcy nie gra prawie wcale.
Poprzedni mecz, ten z Portugalią, pokazał jednak, że rezygnacja z bocznych pomocników i zastąpienie ich środkowymi daje niewiele. Nie pomaga kadrze ani w konstruowaniu ataków, ani tym bardziej w bronieniu dostępu do własnej bramki. Dlatego wydawało się, że selekcjoner do tej taktyki wracać nie będzie.
No, ale wrócił - podjął kolejną próbę. I choć w niedzielę przerwał ją po 45 minutach - po przerwie wpuścił skrzydłowych (Kamila Grosickiego i Błaszczykowskiego) - zmieniło to niewiele. A w zasadzie nic, bo poza kilkoma kontrami nadal byliśmy bezradni. Daliśmy sobie strzelić gola, który wyrzucił nas z elity Ligi Narodów.