Reprezentacja. Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny kolejny raz walczą o miejsce w bramce. Siła spokoju kontra moc elektrowni atomowej

W dwóch meczach Ligi Narodów Łukasz Fabiański skapitulował czterokrotnie. Wojciech Szczęsny na koncie ma tylko jedną straconą bramkę, ale już w niedzielę zagra z Włochami. Rywalizacja o miejsce w bramce znających się od lat kolegów będzie trwać do końca roku.

Wydaje się, że zostali na siebie skazani. Od lat niby razem, a jednak przeciwko sobie. Woda i ogień, siła spokoju kontra moc elektrowni atomowej. Koledzy rywalizujący bez końca. Tyle ich dzieli, ile łączy. Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny – dwaj bramkarze reprezentacji numer 1 i 2. Który jest jedynką, a który dwójką? Tego nie wie nawet trener Jerzy Brzęczek.

Na początku kadencji selekcjoner zdecydował, że ustalenie bramkarskiej hierarchii potrwa co najmniej do końca roku. Fabiański otrzymał już dwie szanse, Szczęsny – na razie jedną, choć lada chwila będzie miał na koncie drugą. W listopadzie golkiper Juventusu zagra jeszcze raz, bo – zgodnie ze słowami Brzęczka – na boisku w sparingu z Czechami pojawi się Łukasz, ale nie Fabiański, a Skorupski. Personalny dylemat, o którym marzy chyba każdy szkoleniowiec na świecie, to kontynuacja arcyciekawej rywalizacji, która na dobre trwa od blisko dekady.

Przebić szklany sufit

Podobno się wściekł i podobno trzasnął drzwiami. A dwa dni później zapytany przez Adama Nawałkę dlaczego chodzi smutny, odburknął tylko: „A z czego mam się cieszyć?” i odwrócił się na pięcie. W przededniu mistrzostw Europy we Francji Łukasz Fabiański przeżył chyba najtrudniejszą chwilę w reprezentacji. W rywalizacji w której – jak wspominają członkowie sztabu kadry – wygrywał, przegrał. Przegrał przez słabość Nawałki do Wojtka Szczęsnego.

To właśnie młodszy kolega miał stanąć w bramce w inaugurującym dla nas Euro 2016 meczu z Irlandią Północną. I stanął. Nie dał się pokonać, zagrał nieźle, ale po zderzeniu z Kyle’m Laffertym najpierw trafił do szpitala w Nantes, a później do gabinetu Bartłomieja Spałka, fizjoterapeuty, z którego nie wyszedł do końca turnieju. Jego miejsce zajął Fabiański i choć w dwóch seriach rzutów karnych nie obronił nawet jednego strzału, to został bohaterem. Być może gdyby nie kontuzja Wojtka, Fabiański zaraz po Euro zakończyłby reprezentacyjną karierę. Jego koledzy przyznali później, że miał takie myśli. Czuł, że nie przebije szklanego sufitu zbudowanego z sympatii Nawałki do Szczęsnego. Ale los oddał Łukaszowi to, co zabrał mu w 2012 roku, gdy kontuzja wykluczyła golkipera Arsenalu z gry na „polskich” mistrzostwach. Wtedy na pozostanie po treningu namówił go Marcin Wasilewski, który chciał uderzyć z jedenastu metrów po raz ostatni. Uderzył, Fabiański obronił, ale pechowo odnowiła mu się kontuzja barku i turniej obejrzał z trybun. Do bramki wskoczył wtedy Szczęsny, który zresztą – podobnie jak we Francji – swoją grę na Euro zakończył na jednym meczu. Dla jasności: sześć lat temu Fabiański był właściwie pewny gry w podstawowym składzie kadry.

„Gdzie Łukasz? Kosi trawę”

To, co dla jednego było dowcipem, drugi odebrał jako obraźliwą uwagę. Kilkanaście minut po meczu z Tottenhamem zadowolony Szczęsny pomaszerował do loży wynajętej przez stację Canal+ w której czekało na niego kilku zwycięzców internetowego konkursu. Miał powody do radości: w derbach Londynu zachował czyste konto. Gdy zapytałem go, gdzie jest jego kolega, który mecz przesiedział na ławce rezerwowych, Szczęsny uśmiechnął się szeroko, odwrócił się i wskazał na mężczyznę koszącego na dole trawę: „Łukasz? O tam!”. Żart nie spodobał się Fabiańskiemu, który miał później pretensje do Wojtka o lekceważące podejście.

Ale tacy są: inni. Inne mają poczucie humoru, inną wrażliwość, innych kumpli. Gdy Łukasz grał jeszcze w Legii, Tomasz Kiełbowicz przyłapał go jak wychodził z sali kinowej po filmie dla dzieci „Bambi” i taki przydomek nadał młodszemu koledze. Przez lata mówiono zresztą, że Łukasz jest delikatny, że wrażliwiec i lubi się wzruszyć. Szczęsny natomiast od zawsze był pyskaty, o czym opowiedział kiedyś szef sportu WP SportoweFakty Michał Kołodziejczyk, który był przewodnikiem po Warszawie klasy Szczęsnego. Jeśli przeciwności się przyciągają, to te się nie przyciągnęły. Polacy nigdy nie byli wrogami, nie weszli na wojenną ścieżkę, ale przyjaciółmi też nie zostali. W reportażu autorstwa Marcina Rosłonia, który można znaleźć w Internecie, szef kuchni Arsenalu mówił: „Lukas? Ułożony. Wojtek? Zuchwały i bezczelny!”. Dziś wystarczy obejrzeć archiwalne filmiki na kanale „Łączy nas piłka”. Jeśli ktoś na nich dokazuje i żartuje, to Wojtek. Nieco wycofany Fabiański jest tam aktorem drugoplanowym.

Londyńczycy

O rywalizacji Fabiańskiego i Szczęsnego można by napisać książkę. Gdy spotkali się w Londynie, Łukasz miał na koncie mistrzostwo Polski i debiut w reprezentacji, a Wojtek był piekielnie utalentowanym szesnastolatkiem, którego z Legii wręcz wyrwał jego ojciec Maciej, były bramkarz klubu ze stolicy, namawiając na puszczenie syna do Anglii samego Mariusza Waltera. Młodziak szybko jednak dogonił starszego. W dużej mierze dzięki pechowi Fabiańskiego, który regularnie zmagał się z kontuzjami. Gdyby nie to, być może na debiut w barwach Arsenalu Wojtek czekałby dużo dłużej, niż cztery sezony. Gdy już wskoczył do bramki, długo nie chciał oddać wywalczonego miejsca. Ale podobno to drugi Polak miał u Arsene’a Wengera lepszą opinię. W jednym z wywiadów trener „Kanonierów” stwierdził, że gdyby klasyfikować bramkarzy tylko pod względem umiejętności, Łukasz byłby w czołowej trójce. Nie w Premier League, a na świecie. Gdy jednak Fabiański zrozumiał, że aby rozwijać się musi opuścić Londyn, Anglicy jak na tacy otrzymali jego nieprzeciętne umiejętności. W niezbyt silnym Swansea był nie tylko jednym z liderów, ale często – wręcz bohaterem.

Niekończąca się rywalizacja trwa

Dziś, gdy jeden wciąż występuje w Anglii, a drugi w Serie A, ich rywalizacja trwa głównie w reprezentacji. W 2012 roku przez pech Fabiańskiego górą był Szczęsny. Cztery lata później znów wygrał bramkarz urodzony w Warszawie, choć wtedy to jego nieszczęście okazało się szczęściem rywala. W Rosji Adam Nawałka kolejny raz postanowił zaufać Szczęsnemu, ale to Fabiański, a nie golkiper Juventusu, zachował na mistrzostwach świata czyste konto. W meczu z Japonią nie tylko nie dał się pokonać, ale i zaraził zespół spokojem. Wtedy wiadomo już było, że przedpole kolejnej eliminacyjnej bitwy będzie miejscem rywalizacji numer enty.

Brzęczek nie zdecydował się jednak na wybór ad hoc. Już na początku kadencji ogłosił, że zarówno Fabiański, jak i Szczęsny, zagrają po dwa mecze w Lidze Narodów. Z Włochami w Bolonii i Portugalią w Chorzowie wystąpił Łukasz, z Włochami w Chorzowie i Portugalią w Guimaraes zagra Wojtek. Dopiero pod koniec roku (a być może i w marcu) trener podejmie decyzję o tym, kto w eliminacjach Euro stanie w bramce prowadzonego przez niego zespołu.

Fabiański niezadowolony. Teraz nadchodzi czas Szczęsnego

Po przegranym 2:3 meczu z Portugalią Łukasz nie miał tęgiej miny. Z szelmowskim uśmieszkiem tłumaczył: „Z tego spotkania nie jestem zadowolony, bo mogłem zachować się lepiej. Na pewno czuję w tej chwili wielki niedosyt. Spotkanie z Włochami? Było w moim wykonaniu spoko”. W Bolonii i Chorzowie przeciwnicy pokonali go jednak aż czterokrotnie. Dużo, choć w znacznej mierze pracy Fabiańskiemu przysparzali niefrasobliwi koledzy, którzy niezbyt szczelnie pomogli zabezpieczać polską bramkę. Na końcu zostaje jednak statystyka.

Szczęsny ma na koncie tylko jeden puszczony strzał (w towarzyskim meczu z Irlandią), ale przed nim jeszcze dwa spotkania (łącznie rozegra trzy). Później przed bramkarzami jeszcze trzy miesiąca rywalizacji w swoich ligach. Korespondencyjnej, ale jednak – rywalizacji, która wydaje się nie mieć końca. I tak jak wielokrotnie bywało już w przeszłości, trudno wskazać tego, kto jest bliżej zdobycia zaufania selekcjonera. W tej chwili wiadomo tylko jedno: piłka jest po stronie Szczęsnego. Nie wiadomo natomiast czy wpadnie w jego ręce, czy do siatki.

***

Zbigniew Boniek doradził Piątkowi

Genua chce 50 milionów euro za Piątka

Polska - Włochy. Transmisja TV, stream online. Gdzie obejrzeć?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.