- Jeśli zacznę coś w tej pracy robić pod publiczkę, to już przegrałem – mówił nam Jerzy Brzęczek po meczach z Włochami i Irlandią. Na mecz z Portugalią wystawił skład, który się wszystkim podobał. Nie sposób Brzęczkowi zarzucić, że zrobił to z wyrachowania. Pewnie też poczuł, że strzeleckiej serii Krzysztofa Piątka nie sposób ignorować i warto w wielkim meczu dać mu szansę u boku Roberta Lewandowskiego. Że Polska będzie jeszcze silniejsza, jeśli za plecami tych dwóch napastników stłoczy się w pomocy kreatywnych piłkarzy. Że pora przestać się wystawiać na strzał z Kubą Błaszczykowskim i Arkadiuszem Recą w pierwszym składzie. W każdym razie - trener nie poszedł w Chorzowie pod prąd, tak jak to w dwóch dotychczasowych meczach robił.
Ostatni skład, który się aż tak wszystkim podobał, to był ten z meczu z Senegalem na mundialu. Tam też na papierze podczas odliczania godzin do meczu niemal wszystko było cacy. Może za odważnie, ale do odważnych… Skład z Chorzowa sprawdził się oczywiście lepiej niż ten z Moskwy, bo przynajmniej przez pierwsze 20 minut na Polaków patrzyło się przyjemnie, a przez pierwsze pół godziny wynik bardzo się zgadzał. Gdyby jeszcze Rafał Kurzawa podał do wychodzącego sam na sam Roberta Lewandowskiego ułamek sekundy wcześniej, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Może. Ale był spalony. A na koniec tego wieczoru pozostało podobne wrażenie jak z Senegalem: poczucie, że coś się w tej drużynie rozregulowało, że gole traci za łatwo, ma koszmarne przestoje w grze, bardzo długo podnosi się po stracie gola (i staje po strzeleniu gola, czego akurat starcie z Senegalem pokazać nie mogło, ale co było refrenem kadencji Adama Nawałki). I że jednak od samego dodania kolejnego napastnika gra nie staje się bardziej ofensywna, co zresztą też trener Brzęczek w swoich wcześniejszych wypowiedziach tłumaczył. Że sama taktyka to tylko cyferki, a przewagi na boisku biorą się z wypełniania konkretnych zadań i – zwłaszcza – dobrego poruszania się. Tego ostatniego bardzo Polsce brakowało w meczu z Portugalią. Ruchu, tempa. Zamiast: „podaj, rusz, pokaż się” było – podaj i kryj się. Wejście Kuby Błaszczykowskiego i Kamila Grosickiego odmieniło grę nie tylko dlatego, że akcje Polaków nabrały rozmachu. Ale też dlatego, że żaden z nich nie szukał alibi. Chcieli piłki, nie bali się pójść do przodu. Pewnych rzeczy się nie traci, nawet gdy baterie nie są do końca naładowane.
Para napastników, mimo gola Krzysztofa Piątka, nie stworzyła wartości dodanej. Ustawienie z dwójką napastników jest wbrew pozorom bardzo trudnym wyzwaniem przy układaniu współpracy w ofensywie. I trudno sobie przypomnieć innego niż Arkadiusz Milik napastnika, z którym w parze Robert Lewandowski dostawałby skrzydeł. Kapitan miał w Chorzowie dość traumatyczny jubileusz: w setnym meczu w kadrze był mało widoczny, źle wpasowany w plan drużyny. Kadra miała być odmianą po Bayernie, a Lewandowski wpadł z deszczu pod rynnę.
Reprezentacja wygrała tylko jeden z ostatnich sześciu meczów. A i tego jednego wygranego - z Japonią – publika jej nie wybaczyła. Robert Lewandowski w tych meczach – zagrał w pięciu z sześciu – nie strzelił żadnego gola. Zdarzały mu się już oczywiście serie dłuższe, a potem wracał z całym pakietem goli. Ale jednak to co się dzieje jest niepokojące. To oczywiście ciągle czas testowania, pierwsze mecze z nożem przy gardle ta drużyna zagra dopiero wiosną, w eliminacjach Euro. Ale machnąć ręką na to co się działo w Chorzowie nie można. Efekt nowości już minął, w pewnym sensie Jerzy Brzęczek zaczyna teraz pracę w kadrze od początku. Z pilnym zadaniem zatamowania przed niedzielnym meczem z Włochami tego, co w tej drużynie przecieka od drugiej połowy meczu z Włochami właśnie. Z wciąż nierozwiązanymi problemami w obronie. Kredyt zaufania, jaki dała pierwsza połowa z Bolonii, w Chorzowie się skończył. To nie znaczy, że tu nie będzie z czasem dobrych efektów. Być może będą, tylko w oczekiwaniu na nie nie będzie już spokoju.
Liga Narodów. Polska - Portugalia. Tabela rozgrywek. Sytuacja w grupie