Reprezentacja. Mierzejewski: Tli się we mnie iskierka nadziei, że Brzęczek jednak zadzwoni. W Chinach znów chcę być kozakiem

Nie poddaję się. Nadzieja umiera ostatnia, więc malutka iskierka wciąż się we mnie tli. Dalej będę robił wszystko, żeby przekonać do siebie selekcjonera Jerzego Brzęczka. Wciąż mogę mu pomóc - mówi w rozmowie ze Sport.pl piłkarz Changchun Yatai Adrian Mierzejewski.

Sebastian Staszewski: W opublikowanym przez PZPN raporcie byłego selekcjonera Adama Nawałki znajduje się lista 69 piłkarzy, których przed mistrzostwami świata obserwował sztab kadry. Na liście zabrakło pana nazwiska. Był pan zaskoczony?

Adrian Mierzejewski: Spodziewałem się, że powołania od Nawałki nie dostanę, bo trener ani nie dzwonił, ani nie pisał, ani też nie bywał na moich meczach. Liczyłem jednak, że dzięki bramkom i asystom zdobytym w Australii znajdę się w szerokiej kadrze na mundial, że będę mógł przylecieć do Arłamowa i dostanę tam choćby jedną szansę. Okazało się jednak, że nie było mnie nawet na tak długiej liście… Dopiero wtedy zrozumiałem, jak złudne były moje nadzieje. Ja chciałem być w trzydziestce, a tak naprawdę nie było mnie w siedemdziesiątce.

Nawałka lubił powtarzać, że drzwi reprezentacji są otwarte dla każdego zawodnika.

Wiemy już, że trener blefował. Dziennikarzom opowiadał, że ogląda każdego, w „Przeglądzie Sportowym” przeczytałem nawet, że jego sztab analizował moje mecze i z tych analiz wyszło, że za mało pracuję w defensywie. A to był po prostu kit. Nawet jakbym strzelił sto bramek to i tak nie zrobiłoby to na Nawałce wrażenia. Trudno, świat się nie zawalił. Depresji nie mam.

Liczył pan na to, że nowy selekcjoner Jerzy Brzęczek to szansa na powrót do kadry?

Tak. Jestem piłkarzem, który przez ostatnie lata grał w kilku ligach. We wszystkich byłem ważną postacią, liderem, walczyłem o trofea, wykręcałem niezłe liczby. A mowa o ligach, które w minutę mogą kupić każdego piłkarza Ekstraklasy; w których grają reprezentanci poważnych krajów. Teraz jestem w Chinach. Kluby mają tu do wydania worki pieniędzy, ale jednocześnie każdy z nich może zatrudnić czterech obcokrajowców. I ja w tym gronie jestem. Gram, strzelam, asystuję. A obok biegają Oscar, Hulk, Yannick Carrasco, Alexandre Pato. To słaba liga? Skoro jest taka słaba to dlaczego nie ma tu żadnego Polaka? Kilka lat temu był Krzysiek Mączyński, który jednak dostawał powołania. To czemu ja miałbym być pomijany?

W „Cafe Futbol” Brzęczek zapytany przez Mateusza Borka o pana powołanie odparł jednak, że nie ma takiego tematu. Jego słowa zabolały bardziej, niż obojętność Nawałki?

Nie zszokowały mnie, bo dla kadry nie istnieję od kilku lat. Za Nawałki byłem najlepszym zawodnikiem ligi australijskiej, a i tak mnie olewano. Mogłem wtedy stanąć na głowie i efekt byłby taki sam. Przestałem się więc napinać, przeżywać to. Teraz jest nowe rozdanie i mam nadzieję, że mimo słów pana Brzęczka wszyscy zawodnicy będą zaczynać z czystą kartą.

Czuje pan żal, że Brzęczek wypowiedział te słowa już na początku kadencji?

Może trener powiedział tak po obejrzeniu kilku moich pierwszych meczów w Chinach?

A jakie to ma znaczenie?

Wtedy nie byłem gotowy do gry. Siedziałem na urlopie w Polsce, czekałem na październik, bo wtedy startuje liga australijska. Nagle okazało się, że z Olsztyna mam lecieć do Chin i – bez okresu przygotowawczego – wskoczyć do składu. Potrzebowałem czasu. Przez pierwsze trzy, cztery kolejki w ogóle mnie nie było, ale teraz już strzelam bramki, notuję asysty. Żalu więc nie czuję i tłumaczę to sobie tak, że trener widział moje występy w tamtym okresie.

Brzęczek stwierdził jednak, że na pozycji środkowego pomocnika mamy wielu dobrych graczy. Jeden to Piotr Zieliński, drugi – Mateusz Klich. Kogo jeszcze miał na myśli?

Jestem tylko piłkarzem, nie mam zamiaru oceniać kolegów, ale nie widzę innych chłopaków, którzy są ode mnie dużo lepsi. Wiadomo, że Piotrek jest pewniakiem, ale w kadrze jest też miejsce dla drugiego ofensywnego pomocnika. Szanuję piłkarzy z Ekstraklasy, ale nie uważam, abym był od kogokolwiek z nich słabszy. W dobrej formie jestem w stanie pomóc.

Tak jak Klich, który na powołanie czekał aż cztery lata?

Jego przykład pokazuje, że niektórych piłkarzy trzeba czasem odkurzyć. Matiego nie było na kadrze przez długi czas, ale dostał szansę, przyjechał i strzelił bramkę. Czyli jednak można.

Deklaracja Brzęczka nie zamyka więc dla pana rozdziału „reprezentant Mierzejewski”?

Nie poddaję się. Nadzieja umiera ostatnia, więc malutka iskierka wciąż się we mnie tli. Dalej będę robił wszystko, żeby przekonać do siebie selekcjonera. Jeżeli nie dostanę powołania na październikowe zgrupowanie to może uda się w listopadzie? Albo w marcu? Mam teraz czas, aby jeszcze bardziej się przypomnieć. Bo skoro strzelałem w Arabii Saudyjskiej, w Australii a teraz w Chinach to może jednak warto dać mi szansę? Liczę na to, że w końcu dopisze mi szczęście. Może powstanie układ w którym trener zdecyduje się do mnie zadzwonić. Chcę być na to gotowy. Jestem Polakiem, wciąż gram w piłkę, więc cały czas liczę na ten telefon.

Dlaczego zamienił pan Australię na Chiny? Z Sydney FC walczył pan o mistrzostwo kraju, z Changchun Yatai ma się pan bronić przed spadkiem z Chinese Super League.

Z Sydney podpisałem trzyletni kontrakt, ale jechałem tam, aby pokazać się w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Wiedziałem, że mogę wpaść w oko Chińczykom. Tak też się stało. 

W AFC pana drużyna zdobyła jednak tylko pięć punktów.

Pamiętam głosy, że liga australijska jest słaba, co rzekomo pokazała właśnie Azjatycka Liga Mistrzów w której przegrywaliśmy. A dziś proszę, dwa kluby z naszej grupy – koreański Suwon Bluewings i japońska Kashima Antlers – są w półfinale w którym zagrają przeciwko sobie. Okazało się, że grupa, w której zdobyliśmy „tylko” pięć punktów, była najsilniejsza. A ja meczami z Shanghai Shenhua z Obafemi Martinsem w składzie zapewniłem sobie transfer.

W Chinach lepiej grają w piłkę, niż w Australii?

To, jak silna jest to liga, łatwiej zrozumieć patrząc na fakty. Jestem tu jedynym Polakiem. Gdyby ta bogata liga była słabiutka to wzięłaby kilku innych chłopaków z Polski, żeby ją pozamiatali. A oni wolą Brazylijczyków, Argentyńczyków, Belgów. Bo oni dają im jakość.

Ostatnio znalazł się pan w jedenastce kolejki. Obok pana reprezentanci Brazylii: Hulk, Oscar czy Paulinho. Robi wrażenie.

Nie pierwszy i nie ostatni raz. Trzy tygodnie temu też się udało, wtedy graliśmy przeciwko Hebei China Fortune z Ezequielem Lavezzim i Javierem Mascherano. Zacne towarzystwo. W Australii wygrałem prawie wszystko. Zdobyłem puchar, zwyciężyłem z Sydney FC w sezonie zasadniczym, byłem MVP ligi. Zabrakło tylko mistrzostwa. Uznałem więc, że czas na nowe wyzwania. I tak jak w Australii, ZEA i Turcji chciałem być kozakiem, tak teraz chcę nim być w lidze chińskiej. Wiadomo, że nie mam takiego nazwiska jak Hulk i Oscar, ale to nie znaczy, że będę gorzej grał w piłkę. I jak na razie – nie gram. A przecież poza tymi których wymieniłem w Chinach jest jeszcze Talisca, który był najlepszym piłkarzem w Turcji. Przed momentem był tu półfinalista mistrzostw świata Axel Witsel, a wciąż jest jego kolega Yannick Carrasco. Moim kolegą w Yatai jest natomiast reprezentanta Nigerii Odiona Ighalo.

Grał pan już w Turcji, Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Australii, a teraz – Chinach. Gdzie i kiedy zakończy się pana piłkarska podróż?

Nie mam pojęcia. Wiem, że w przyszłości chcę być trenerem, menadżerem lub ekspertem telewizyjnym. Pokazanie się w Azji może być dla mnie dużą wartością. Chcę poszerzać swoje horyzonty. Szanują mnie już w Turcji, Arabii, Emiratach, w Australii. Robię co się da, żeby szanowali mnie też w Chinach. Szkoda tylko, że szacunku czasem brakuje w Polsce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.