Liga Narodów. Włochy-Polska. Artur Wichniarek dla Sport.pl: Brzęczek? Mam mieszane uczucia. Sa Pinto? Facet ma problemy z twardym stąpaniem po ziemi

- Przez kilka miesięcy Robert Lewandowski urządzał transferowy teatr, który nie był potrzebny. Kapitanowi reprezentacji powinien przyświecać tylko jeden cel: mundial. Pewnie ogromnie tego chciał, ale nie był w stanie skoncentrować się na turnieju - mówi Artur Wichniarek, były reprezentant Polski, piłkarz m.in. Widzewa, Herthy Berlin i Lecha Poznań. Początek meczu Włochy - Polska o 20.45.

Damian Bąbol: Nowe rozdanie, nowe rozgrywki , nowy selekcjoner i na pierwszy ogień przeciwnik wagi ciężkiej, czyli Włochy.

Artur Wichniarek: Jak spadać, to z wysokiego konia. Roberto Mancini wystawi same tuzy. Szykuje się ciekawy mecz. Sporo znaków zapytania po naszej stronie. Przede wszystkim wielki mecz dla Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera. Ciekawe, jak poradzi sobie w tej bardzo trudnej roli.

Jest pan zadowolony, że to właśnie Brzęczek zastąpił Adama Nawałkę?

- Mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy to nie była zbyt pochopna decyzja Jurka, żeby w takim momencie swojej kariery przyjmować ofertę od Zbigniewa Bońka. Owszem, miał udaną rundę z Wisłą Płock, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że w GKS Katowice i Lechii Gdańsk sobie kompletnie nie poradził. Teraz podjął się ekstremalnego zadania. Zaryzykował i to bardzo. Ja na jego miejscu nie brałbym na siebie tak dużej odpowiedzialności.  

A kto byłby lepszym selekcjonerem?

- Dalej tę kadrę powinien prowadzić  Adam Nawałka.

Poważnie?

- Oczywiście, chociaż też mam do Nawałki sporo pretensji. Mistrzostwa zakończyły się klapą i winę za tę klęskę rzecz jasna ponosi cały sztab szkoleniowy. Jednym z problemów naszego byłego selekcjonera było to, że koncentrował się na wielu innych rzeczach, a nie na mundialu. Widziałem Nawałkę chyba w ośmiu reklamach, a wiem ile czasu poświęca się na nagrywanie takich spotów. I niech nikt nie wciska kitu, że były kręcone wiele miesięcy przed turniejem. Nie ze mną te numery.

Ale w reklamach występują trenerzy wielu reprezentacji na całym świecie. Główne przyczyny porażki przecież leżały gdzie indziej. 

- Zostały popełnione rażące błędy głównie w przygotowaniu fizycznym i trener doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Tylko że od tak doświadczonego i bardzo kompetentnego szkoleniowca oczekiwałem innej postawy. Liczyłem, że uderzy się w pierś i powie przed kamerami, że koniecznie chce zostać i naprawić to, co zepsuł. Mimo wielu zastrzeżeń do jego pracy, to cały czas oceniam Nawałkę, jako bardzo dobrego fachowca. To jedyna osoba, która w najbliższym czasie gwarantowałaby możliwie szybki powrót na odpowiedni poziom. Niestety, postąpił inaczej. Podwinął ogon, spakował się i wyszedł. Odebrałem to tak, jakby na odchodne rzucił: „A teraz radźcie sobie sami”. Szkoda, bo to było zachowanie nie w jego stylu. Uważałem Nawałkę za dżentelmena, który łatwo nie składa broni. Sukcesy konsumuje się łatwiej niż po porażki, ale to właśnie przegrane najbardziej budują. Nauka na błędach, odpowiednie wyciąganie wniosków i dalszy rozwój - to charakteryzuje największych mistrzów. Po prostu – za przeproszeniem - trzeba czasami dostać w ryj, żeby się podnieść i być jeszcze silniejszym. Gdyby Nawałka na konferencji powiedział tak: „Słuchajcie, po pięknych latach przyszedł trudny moment, ale ja to naprawię . Z tą reprezentacją, z pomocą też nowych kadrowiczów, wrócimy na odpowiednie tory” – to dalej byłby selekcjonerem. Niestety, takich chęci nie było. Wybrał łatwiejsze rozwiązanie.

Wygląda na to, że Robert Lewandowski gorszy okres ma za sobą. Myśli pan, że znów zacznie regularnie strzelać w reprezentacji?

- Mamy potwierdzenie tego, że jeżeli Robert przestaje gadać i skupia się na grze, to wtedy jest z niego największy pożytek. Wtedy udowadnia, że jest w trójce najlepszych napastników na świecie. Ale niech nie gada, tylko gra, bo to jest jego zadanie. W maju rozpoczął swój transferowy teatr, który nikomu nie był potrzebny. Robertowi, jako kapitanowi reprezentacji powinien przyświecać tylko jeden cel: mundial. Podobnie jak cała drużyna ciężko pracował, żeby po raz pierwszy zagrać na mistrzostwach świata. Tymczasem, mimo że pewnie ogromnie tego chciał, nie był w stanie skoncentrować się wyłącznie na turnieju. Nie mógł, bo co drugi dzień wydzwaniał do niego Pini Zahavi, który już widział swoje 20 mln dolarów prowizji po ewentualnym spakowaniu Roberta do Paryża lub Madrytu. Wiadomo, że okno transferowe jest długie, trwa do końca sierpnia i pewne sprawy, załatwianie swoich interesów, można było odłożyć w czasie. Dla mnie takie zagrywki prowadzone w środku wielkiej imprezy, to brak szacunku do kibiców. Fani reprezentacji Polski na to nie zasłużyli. Wielu z nich wydało mnóstwo pieniędzy, że wspierać naszą drużynę w Rosji. Chcieli zobaczyć walczącą reprezentację, dowodzoną przez zdeterminowanego Lewandowskiego. Od dawna wiedzieliśmy, że nasz zespół jest uzależniony od Roberta. Gdy napastnik Bayernu nie jest w formie albo myślami gdzie indziej, to cała reprezentacja automatycznie przestaje funkcjonować. I tak było na mundialu.

Lewandowski zakończy karierę w Bayernie czy jeszcze zrealizuje swój ambitny plan i zagra w lidze hiszpańskiej lub angielskiej?

- Lewy musi teraz skoncentrować się tylko na graniu. Jeżeli potwierdzi swoją wartość w kluczowych meczach Ligi Mistrzów, zabłyszczy jeszcze kilka razy jak w BVB, kiedy w pojedynkę wyrzucał Real Madryt z półfinału, to Uli Hoeness będzie pierwszą osobą, która przyjdzie do Roberta, podziękuję mu i powie, że teraz Zahavi może z nim rozpocząć rozmowy na temat sumy odstępnego.  Wtedy dopiero zmieni barwy i będzie mógł zasilić innego topowego europejskiego giganta. Ale nikt inny na to nie zezwoli oprócz Hoenessa. W Berlinie miałem do czynienia z gorszą kopią, czyli Dieterem Hoenessem. To są niezwykle zatwardziałe charaktery. Ludzie, których jedynie można przekonać  dobrą grą, a nie utyskiwaniem w mediach.

Poza tym oczekiwania w zeszłym sezonie co do Lewego były inne, powiedziałbym, że bardziej ambitne. Po to zimą Bayern kupił Sandro Wagnera, żeby ten strzelał w Bundeslidze, a Robert dał im Ligę Mistrzów. To się nie powiodło, dlatego teraz Lewy musi zakasać rękawy. Powtórzę: jak doprowadzi Bayern przynajmniej do półfinału, w którym zagra mecz życia, strzeli kilka bramek Realowi, Barcelonie lub PSG, jego gwiazda znów w pełni zabłyśnie, to wtedy będzie mógł odejść.

Oprócz formy Lewandowskiego wciąż komentuje się pierwsze powołania Jerzego Brzęczka. W kadrze brakuje Kamila Grosickiego, przyjechał za to Jakub Błaszczykowski. Jest pan zdziwiony?

 - Dlaczego mam być zdziwiony?  Kamil też nie powinien być zaskoczony.  Jak to on, znów zostawił sprawy transferowe na ostatnią chwilę. Od dawna nie był w treningu, a myślami chyba w kilku klubach naraz. Wróci do pełni sił, zacznie grać, to będzie powoływany. Nie ma co robić afery z tego, że nie zagra z Włochami i Irlandią. W kadrze jest Błaszczykowski, ale to też dla mnie żadna niespodzianka.

W tym sezonie ani razu nie zmieścił się nawet do meczowej  kadry VfL Wolfsburg.

- Nadal uważam, że Błaszczykowskiemu należy się miejsce w reprezentacji. I to wcale nie przez zasługi. Kuba w końcu bez żadnych problemów zdrowotnych przepracował cały okres przygotowawczy w Wolfsburgu. A to już go bardziej predysponuje do otrzymania powołania niż naszych ligowców. Wiem, przykre, być może przerażające. Takie są realia.

Aż tak nisko ocenia pan poziom naszej Ekstraklasy?

- Pod względem sportowym chyba nigdy nie było tak źle jak teraz. Oglądanie naszej ligi momentami jest udręką. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Przede wszystkim polska piłka jest źle zarządzana. Klubami kierują ludzie, którzy zwyczajnie nie znają się na tym. Nie inwestują w rozwój i w efekcie znikają z europejskiego rynku. Ciągle rotują tymi samymi trenerami, nie pozwalają im na trudne decyzje. W dodatku wywierają presję, oczekują coraz lepszych wyników, a jednocześnie po udanym sezonie sprzedają czym prędzej czołowych zawodników. Kolejna ważna rzecz: nasi ligowcy są przepłaceni. Jeżeli słyszę, że Artur Jędrzejczyk zarabia w Legii Warszawa 800 tys. euro, to coś tu jest nie tak. W Niemczech, żeby tyle zarabiać trzeba grać na naprawdę wysokim poziomie. Oczywiście uważam, że piłkarze w Ekstraklasie powinni być godziwie wynagradzani, ale niech na to najpierw zapracują na boisku. Podstawowe, często horrendalnie wysokie pensje należałoby radykalnie zmniejszyć, a zastąpić bardzo atrakcyjnym systemem premii za wygrane mecze.

Dlaczego polska piłka klubowa upadła aż tak nisko?

- Rozmawiałem niedawno z jednym z trenerów Ekstraklasy, który narzekał, że w trakcie okresu przygotowawczego nie może zrobić dwóch treningów dziennie. Zawodnicy mu zgłaszają, że nie wytrzymują obciążeń. Ja przeżyłem coś takiego jak przygotowania do sezonu w Bundeslidze. Do Arminii Bielefeld przyjechałem, jako reprezentant Polski, a kilka tygodni wcześniej z Widzewem Łódź walczyłem o Ligę Mistrzów. Wydawało mi się, że jestem gotowy na nowe wyzwanie. No to się zdziwiłem. Po pierwszych treningach wymiotowałem ze zmęczenia. Byłem w szoku, ale wytrzymałem. Nigdy wcześniej nie pracowałem na takiej intensywności, ale dzięki temu mogłem grać na wyższych obrotach.  

Jest jeszcze jedna kluczowa rzecz – ciągła rywalizacja. W Niemczech zagranie dobrego ligowego meczu nie kwalifikuje automatycznie do tego, że w kolejnym spotkaniu ten sam piłkarz zagra w pierwszym składzie. Po dniu wolnym każdy z zawodników zaczyna pracę od nowa. Jedni chcą udowodnić trenerowi, że podjął dobrą decyzję stawiając na nich, a drudzy gryzą trawę i zapieprzają jeszcze mocniej, aby pokazać, że się jednak pomylił. Mimo wszystko uważam, że główna przyczyna upadku polskiej piłki leży w katastrofalnym zarządzaniu. Ostatnie wydarzenia w Legii były wręcz szokujące.

To znaczy?

- Jeżeli Dariusz Mioduski robi z Legii Warszawa twór o nazwie FC Chorwacja to ja się pytam, jaki jest cel tego działania? Jak można było zatrudnić trenera, asystenta i dyrektora sportowego z Chorwacji? Wyobraża sobie pan odwrotną sytuację, że Dynamo Zagrzeb zatrudnia trzech Polaków, którzy decydują o wszystkim? Bo ja czegoś takiego nie słyszałem. Nawet Chińczycy, którzy dopiero uczą się wielkiej piłki, by na to nie wpadli. Niestety, w Polsce to się zdarza. I to są te momenty , które wpływają na całokształt polskiej piłki. Złe zarządzanie od początku do końca. Mioduski nie miał prawa oddawać całej sportowej władzy trzem Chorwatom, którzy w dodatku byli powiązani z chorwackimi menedżerami.

Ricardo Sa Pinto odmieni mistrzów Polski?

- Start miał fatalny. I już nie mówię o kompromitującym odpadnięciu z pucharów, ale o tym co wygadywał po meczu z mistrzem Luksemburga. Widać, że facet ma problemy z twardym stąpaniem po ziemi. Oczywiście może się okazać, że Sa Pinto jednak zdobędzie z Legią kolejne mistrzostwo. Słabość polskiej piłki pozwala w to wierzyć. Sądzę jednak, że Portugalczyk nic tu wielkiego nie wskóra.

Chciałbym, żebyśmy przestali się kręcić ciągle w tym samym trenerskim sosie i wzięli przykład od Niemców. Znów spójrzmy na Bundesligę. Czy ktoś obawiał się, żeby zatrudnić w Schalke Domenico Tedesco? Chłopak ma 33 lata. Pokazał, że ma pomysł na piłkę, który chce realizować w lidze niemieckiej. To samo trener Hoffenheim, który ma 31 lat. Zamiast ściągać Sa Pinto i podpisywać z nim trzyletni kontrakt, sto razy bardziej wolałbym, żeby Mioduski stanął przed reporterami i powiedział tak: „Panowie,  stawiam na trenera mojej grupy młodzieżowej, który z Legią związany jest od dawna. Obserwuję jego rozwój i wiem, jakim potencjałem dysponuje.  Będzie miał moje wsparcie nawet jeżeli przez dwa lata nie będziemy sięgać po mistrzostwo Polski”. Niestety, szefom Legii, ale też wielu innym polskim klubom brakuje wyobraźni, odwagi, żeby zdobyć się na taki ruch.

Jednego trenera, który utożsamiał się z klubem i miał być na lata już Legia miała –Jacka Magierę.

- To jest dla mnie największy absurd. Jak można było pozbyć się takiego człowieka jak Jacek. Zdobył dla klubu mistrzostwo Polski, a kilka miesięcy zrobiono z niego kompletnego debila. Znów wychodzi fatalne zarządzanie. Trenerzy nie mają komfortu psychicznego , żeby podejmować trudne decyzje. Muszą czuć wsparcie klubu. Legia nie miała prawa zwolnić Magiery. Znam go jak własnego brata, bo przez pięć lat dzieliliśmy pokój na zgrupowaniach reprezentacji. Jacek od początku wiedział, że będzie trenerem. Niech pan sobie wyobrazi, że każdy nasz trening zapisywał sobie w zeszycie. Kiedy przechodził z Zagłębia Sosnowiec do Legii, to powiedziałem mu, że największym wyzwaniem będzie akceptacja szatni. Czy zawodnicy pójdą za trenerem, który na arenie międzynarodowej nie odniósł większego sukcesu. Swoim spokojem i merytorycznym podejściem dał sobie radę. Niektórzy zawodnicy ponoć mieli z nim problem, ale to nie był powód, żeby pozbywać się takiego fachowca. To był skandaliczny błąd szefów Legii.

Ale Magiera nie przepadł. Przed nim ogromne wyzwanie, czyli przygotowanie reprezentacji U20 do przyszłorocznych mistrzostw świata w Polsce.

- A ja myślę, że niepotrzebnie objął tę kadrę. W tym wieku powinien dalej pracować w klubie, zdobywać doświadczenie i codziennie trenować z zespołem. Reprezentacja to bardzo specyficzny, grząski grunt i zupełnie inna praca. To też jest błąd PZPN, który zbyt wcześnie zaproponował Jackowi tę posadę. Ale oczywiście trzymam kciuki, żeby odniósł sukces.

Od zakończenia kariery minęło siedem lat, ale nie dopadł pana syndrom piłkarza na emeryturze. Piwnego brzucha nie widać, sylwetka piłkarza zachowana. To efekty codziennego joggingu? 

- W życiu! Nie biegam, bo nigdy nie lubiłem biegać bez piłki. Robienie kółek po karku czy zimowe wyjazdy w góry na katorżniczą pracę, to była dla mnie kara. Dlatego powiedziałem sobie, że po karierze sam od siebie nie przebiegnę nawet metra. Gram co jakiś czas w tenisa i trenuję jogę z moja żoną. To mi pomaga utrzymywać się w formie.

Wrócił pan do naszej piłki w roli eksperta Polsatu Sport, ale przez ostatnie lata rzadko udzielał się pan w mediach. Skąd ta cisza medialna?

- To prawda, teraz częściej będę pojawiał się na ekranie i wtrącał swoje trzy grosze. Zawsze waliłem prosto z mostu. W niektórych środowiskach nie zawsze to się wszystkim podobało, ale nie zamierzałem się tym przejmować. Taki byłem, jestem i będę. Najważniejsze to pozostać sobą i tego zamierzam się trzymać. 

Rozmawiał Damian Bąbol

Włochy - Polska. Włoski dziennikarz: Najbardziej obawiamy się Piątka

Reprezentacja. Skład na Włochy made in Brzęczek. W Bolonii zagra debiutant, na murawie nie zabraknie Błaszczykowskiego

Roberto Mancini przed meczem Włochy - Polska: Macie silniejszą drużynę. Gwiazdy? Milik, Zieliński i Lewandowski

Kądzior: Wyjazd do Chorwacji to lepszy krok niż transfer do Lecha. Teraz czas, abym na dobre odpalił w kadrze

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.