Reprezentacja Polski. Bartosz Bereszyński: Mundial? Zadra zostanie. Ale wierzę, że ta drużyna znowu będzie kochana [ROZMOWA]

- W Rosji zawiedliśmy zaufanie kibiców, ale to były tylko trzy mecze. Wierzę, że za chwilę ta drużyna znowu będzie kochana - mówi Bartosz Bereszyński, obrońca Sampdorii Genua i reprezentacji Polski, gdzie czeka go trudne zadanie, bo musi zastąpić Łukasza Piszczka.

Bartłomiej Kubiak: Czujesz, że ze wszystkich powołanych przez Jerzego Brzęczka piłkarzy na mecze z Włochami i Irlandią na tobie spoczywa największa presja?

Bartosz Bereszyński: Nie. Ale zdaję sobie sprawę, że na prawej obronie jest wolne miejsce, bo Łukasz Piszczek zakończył karierę. Według mnie był najlepszym piłkarzem grającym na tej pozycji w historii reprezentacji Polski, więc oczekiwania w stosunku do jego następcy będą bardzo wysokie. Mnie ta świadomość mobilizuje. Udowodniłem już w reprezentacji, że z pewnego poziomu nie schodzę - od dwóch-trzech lat wciąż pnę się w górę. Teraz cieszę się na rywalizację z Tomkiem Kędziorą, który też gra regularnie w bardzo dobrym klubie [Dynamie Kijów].

A co jeśli w meczu z Włochami zagrasz na lewej obronie? Po kontuzji Macieja Rybusa trener może mieć problem z obsadzeniem tej pozycji.

- Nie ma problemu, choć wiadomo, że nie jest to moja nominalna pozycja. Na prawej stronie gram od dawna, na lewą wchodzę sporadycznie. Rok temu byłem jednak lewym obrońcą w meczach z Armenią oraz Czarnogórą i nie wyglądało to źle. Jeśli teraz trener tak zdecyduje, zrobię wszystko, by zespół na tym nie stracił, tylko zyskał.

Oglądałeś mundial po odpadnięciu reprezentacji Polski?

- Nie. Byłem na wakacjach z Marcinem Kamińskim, później z Dawidem Kownackim. Zdarzało się, że gdzieś w tle leciał mecz, czasami oglądałem 20 minut, czasami kwadrans. Od pierwszej do ostatniej minuty nie zobaczyłem jednak żadnego. Nawet finału. Miałem 18 dni wolnego, chciałem się zresetować, odpocząć psychicznie. Wiedziałem, że po rozpoczęciu sezonu będę żył futbolem aż do maja. Czasami miałem nawet ochotę, by obejrzeć mecz, ale było mi ciężko. Wciąż bolało, że nas już tam nie ma.

Kiedy dotarło do ciebie, że turniej w Rosji nie skończy się dobrze?

- Po powrocie. Na mundialu do końca nam zależało, chcieliśmy wygrać z Japonią. Dla siebie i kibiców, żeby nie skończyć jako najgorsza drużyna mistrzostw. Potem zajmowałem się powrotem, wyjazdem. I dopiero na wakacjach miałem czas na refleksję, zorientowałem się, że przed chwilą byłem na mundialu, a teraz widzę go tylko w telewizji. To wkurzało.

Kamil Glik mówił, że fizycznie nie byliście gotowi do mundialu nawet na 90 proc. Piszczek z kolei, że pierwsze 15 minut z Senegalem było OK, ale później już było gorzej. A jak ty się czułeś w Rosji?

- Z Senegalem zagrałem tylko siedem minut, trudno mi się wypowiadać. Z Kolumbią byłem na boisku 72 minuty, tam rywale pokonali nas jakością piłkarską. Z Japonią, gdy grałem 90 minut, warunki były tropikalne. Na pewno nie byliśmy jednak optymalnie przygotowani, było to widać po wszystkich. Ale na naszą porażkę złożyło się kilka czynników. W moim odczuciu o wszystkim zdecydował pierwszy mecz. Gdybyśmy z Senegalem choćby zremisowali, dostalibyśmy olbrzymiego kopa, pewność siebie by wzrosła. Tymczasem nie dość, że zaczęliśmy mistrzostwa od słabego występu, to jeszcze mieliśmy pecha. Najpierw straciliśmy samobójczego gola, druga bramka też była kuriozalna.

W szatni czuliście, że nie jesteście w formie?

- Po pierwszym meczu była niemoc i frustracja. Jeśli czujesz się słabo fizycznie, szybciej się męczysz. Jeśli jesteś zmęczony, popełniasz więcej błędów. Jeśli popełniasz błędy, rywale mają łatwiej. Jeśli mają łatwiej, budują pewność siebie, a ty ją tracisz itd. To jak z kostkami domina. Jeśli pierwsza się przewróci, padnie też ostatnia. Jedziesz do domu...

Po pierwszym treningu w Juracie powiedziałeś, że jedziecie po medal.

- Wiem, że to może być mi wypominane. Ale co miałem powiedzieć? Że zadowolimy się drugim miejscem w grupie? Że jedziemy po jedną wygraną, porażkę i remis? No nie... W Sampdorii mówię, że chcę wygrać z Napoli oraz Juventusem i zdobyć mistrzostwo Włoch. Jestem realistą, wiem, że pewnie tak się nie stanie, ale zawsze chcę wygrywać. Trzeba mierzyć wysoko. A mundial to jest turniej kilku meczów. Umiejętności są istotne, ale czasami gorsze drużyny potrafią wygrać szczęściem, jednością, zaangażowaniem.

Czy na Euro 2016 wyglądaliśmy gorzej od Portugalii? Nie, ale ona zdobyła złoto, a my przedwcześnie pojechaliśmy do domu. Popatrz na Japonię na mundialu. Zaczęła od wygranej z Kolumbią, która szybko dostała czerwoną kartkę. Dzięki klasyfikacji fair play awansowała do 1/8 finału, a tam prowadziła z Belgią 2:0. Ostatecznie przegrała 2:3, ale może gdyby miała więcej doświadczenia, nie dałaby sobie wbić tych trzech bramek i grałaby dalej.

Niektórzy piłkarze z kadry mówią, że wciąż nie mogą się pogodzić, zapomnieć o słabym występie w Rosji. Ty już zapomniałeś?

- Zadra zawsze zostanie. Nigdy nie będę dobrze wspominał rosyjskiego mundialu, bo wszystko przykryje wynik i gra. Ale wyrzuciłem już ten turniej z głowy. Skupiam się na nowym sezonie w klubie, nowych rozgrywkach reprezentacji. W Rosji zawiedliśmy zaufanie kibiców, ale to były tylko trzy mecze. Wierzę, że za chwilę ta drużyna znów będzie kochana.

Czytałeś raport sztabu Adama Nawałki?

- Nie. Ani słowa. Ale mam swoje przemyślenia. Powtarzam: na porażkę złożyło się wiele czynników.

Temperatura, wilgotność i warunki w Soczi też?

- Były ekstremalne. To musiało mieć wpływ na przygotowanie fizyczne, w pewnym procencie też przełożyło się na efekt końcowy. Ale nie chcę tłumaczyć się tylko tym. Przecież Brazylijczycy mieszkali w Soczi niemal za płotem, a odpadli dopiero w ćwierćfinale. Hotel, boisko treningowe, cała organizacja w Soczi była znakomita. Na pogodę nikt nie ma jednak wpływu. Równie dobrze mogło wyłącznie padać.

Jaka jest największa zmiana w kadrze, którą zrobił Brzęczek?

- U trenera Adama Nawałki stołów w jadalni było kilka, teraz wszyscy siedzimy przy jednym, podobnie jak w klubach. Większa jest też swoboda podczas posiłków. Nie musimy czekać na wszystkich, by zacząć jedzenie, nie musimy siedzieć przy stole, aż ostatni kolega zje. Teraz rozmawiam z tobą, a niektórzy koledzy kończą jeszcze obiad. Za Nawałki byłoby to niemożliwe. Nikt tego jednak nie wykorzystuje, nie ma sytuacji, by ktoś zjadł w trzy minuty i wrócił do pokoju. W czasie posiłków jesteśmy razem, rozmawiamy, żartujemy. Jest luźniej, ale jednocześnie wciąż obowiązuje dyscyplina i szacunek.

Z Piszczkiem łączy cię też to, że zaczynaliście jako napastnicy, a potem was cofano - najpierw byliście skrzydłowymi, aż zostaliście bocznymi obrońcami. On na początku nie był zachwycony zmianą pozycji, a ty?

- Denerwowało mnie to na początku, kiedy byłem napastnikiem i nie strzelałem wielu goli. Byłem trochę takim typem Marka Saganowskiego. Z tą różnicą, że ja byłem nieskuteczny. Owszem, dużo biegałem, walczyłem, robiłem wślizgi, wkładałem głowę tam, gdzie inni bali się wkładać nogę, ale efektów w postaci bramek raczej z tego nie było.

Gdzie byś był, gdybyś wciąż był napastnikiem?

- Pewnie dalej kopałbym w ekstraklasie. W jakimś klubie, który gra w dolnej części tabeli. Na pewno nie osiągnąłbym tyle, ile teraz - jako prawy obrońca, którego zrobiła ze mnie Legia, trener Jan Urban, za co mu bardzo dziękuję.

Wojciech Szczęsny, Kamil Glik mówią, że nauczyli się Włoszech bardzo dużo, nazywają Serie A uniwersytetem. Ty czegoś nauczyłeś się na tym uniwersytecie?

- Poprawiłem grę w defensywie, szczególnie jeden na jednego. Po tym półtora roku spędzonym we Włoszech jestem lepszym piłkarzem. Pójście do Sampdorii to był najlepszy wybór z możliwych. Cieszę się, bo był to też wybór w pełni świadomy. Kiedy na początku stycznia 2017 r. odchodziłem z Legii, mogłem trafić do innego klubu, choćby Aston Villi. Wybrałem Sampdorię i jako obrońca chyba nie mogłem trafić lepiej. Nasz trener Marco Giampaolo to maniak taktyki. Odprawy, schematy, podział na grupy. A do tego zajęcia bez piłki, i nie to, że raz w tygodniu - przez kwadrans, tylko w trakcie zgrupowań nawet codziennie. Codziennie kilkadziesiąt minut przesuwania się po boisku bez dotykania piłki. Nie ma zawodnika, który by to jakoś przesadnie lubił, bo to jest bardzo żmudna praca. Ale jak później w tracie meczów widzisz jej efekty - wygrywasz np. 3:0 z takim Napoli - to wtedy sobie myślisz: tak, warto było biegać godzinami od tego pachołka do pachołka.

Masz 26 lat, zastanawiasz się, co by było, gdybyś od samego początku, od juniora szkolił się na obrońcę?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale cieszę się, że moja droga do miejsca, w którym teraz jestem, nie prowadziła tylko przez jedną pozycję. Może po moich liczbach, statystykach tego nie widać, ale wiele lat gry w ofensywie również dało mi bardzo wiele.

Co na przykład?

- Mam np. dobry timing, czyli wiem, kiedy pójść za akcją. Albo teraz - jak już jestem prawym obrońcą - kiedy raczej za nią nie iść, zostać z tyłu.

Gdzie skończysz jako prawy obrońca?

- Nie wiem, może w MLS? Ale wcześniej oczywiście chciałbym pójść wyżej. Od zawsze moim marzeniem była gra w Premier League. Z polskiej ekstraklasy trudno tam trafić, ale Serie A to bardzo dobra liga, by się do niej przygotować.

Już jesteś przygotowany?

- Jestem, ale nie mam ciśnienia na transfer. Sampdoria to fantastyczne miejsce do rozwoju, do tego, by zrobić jeszcze ten jeden krok do przodu. Jak spojrzymy na jej politykę transferową, zobaczymy, że w jednym oknie sprzedaje dwóch, trzech zawodników za kilka, kilkanaście, czasem kilkadziesiąt milionów euro. Czyli de facto sprzedaje swoich najlepszych piłkarzy. Robię wszystko, by za takiego właśnie uchodzić. I skoczyć wyżej, czyli odejść np. właśnie do ligi angielskiej, która od zawsze wzbudzała we mnie największe emocje. Fajnie byłoby przenieść je na jeszcze wyższy poziom, czyli poczuć na własnej skórze. Regularnie przeżywać atmosferę piłkarskiego święta, która panuje w Anglii i która tak mi się podoba. Ale, jak mówię, nic na siłę. We Włoszech cały czas się rozwijam, w Sampdorii mamy fajną drużynę i jeszcze wiele do wygrania.

W Serie A chyba też możesz skoczyć wyżej. Inter, Napoli - o tych klubach mówiło się ostatnio w kontekście twojego transferu - plotki czy konkretne oferty?

- Były prowadzone jakieś rozmowy, ale na ten moment jestem w Sampdorii. Gram w takiej lidze, w takim klubie, że jeśli ktoś będzie chciał mnie zobaczyć, to z łatwością zobaczy. I jeśli będzie chciał kupić, po prostu kupi. Wyłoży 10, a może 12 mln euro, bo za mniej Sampdoria mnie raczej nie sprzeda.

Liga Narodów jako eliminacje Euro 2020? Kuriozalny regulamin baraży [ZASADY]

Radosław Kucharski nowym dyrektorem sportowym Legii Warszawa?

Robert Lewandowski przedłuży kontrakt z Bayernem? Agent Polaka spotkał się z szefami klubu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.