Boruc dla Sport.pl: Umiem zapłakać nawet na ładnej reklamie. Łzy mogą więc polecieć już przed meczem.

Już w piątek Artur Boruc pożegna się z reprezentacją Polski. Na PGE Narodowym wystąpi po raz 65. - Ja się tym jaram, nawet bardzo. Ale emocje zacznę okazywać dopiero, jak tego dotknę. Pewnie pojawią się łzy - mówi Boruc w rozmowie ze Sport.pl

Sebastian Staszewski: Kto bardziej przeżywa pana ostatni mecz w reprezentacji Polski? My, kibice i dziennikarze, czy pan?

Artur Boruc: Ja się tym jaram, nawet bardzo. Ale emocje zacznę okazywać dopiero, jak w piątek tego dotknę. Pewnie pojawią się łzy. Nie wiem czy wytrzymam do meczu. Może rozbeczę się już w szatni?

Robią na panu wrażenie detale? Numer 65, 44 rozegrane minuty i owacja na stojąco, która pana pożegna, niepobity rekord Jana Tomaszewskiego do którego zabraknie 16 minut?

Żyję ze świadomością tego wszystkiego, rekordu i 44 minut, ale chyba oswoiłem się z sytuacją. Najwięcej emocji budzi sam fakt bycia na zgrupowaniu. I to, że kilka osób przyjdzie na PGE Narodowy, żeby jeszcze raz zobaczyć Boruca. Ci ludzie często wspierali mnie w trudnych chwilach. Teraz znów się spotkamy. Ostatni raz. Wiesz, że nie pamiętam swojego pierwszego zgrupowania? Na pewno jednak zapamiętam pożegnalne. Ale nie czuję się nieswojo. Jest tylko trochę inaczej.

Jest pan wrażliwy?

Wydaje mi się, że tak.

Mówi pan o płaczu. A wygląda pan na twardziela, który wszystko ma w dupie.

Mieć wszystko w dupie, a rozpłakać się czasami, to coś zupełnie innego. Jestem uczuciowy, chociaż nie wylewny. Wzruszam się jednak dość łatwo. Płaczę na filmach, zdarzyło mi się nawet na reklamie. Nie jest to może szloch, ale łzy lecą. Nie zawsze siedzę wtedy sam, ale nie wstydzę się płaczu przy bliskich. W ogóle nie wstydzę się robić różnych rzeczy przy różnych ludziach. Chociaż dziwnie to zabrzmiało…

Jak bardzo odmieniła pana współpraca z psychologiem Markiem Graczykiem? Pytałem o to pana kolegów z Legii. Zacytuję jednego z nich. „Graczyk nauczył Boruca jak mieć wyj…”.

Chwilami wygląda, jakby tak było, ale nie jest tak, że mam gdzieś cały świat.

To jak jest?

No dobra, często mam, ale czasem to tylko pozory. Dla kogoś może być to pozerstwo, sam nie wiem. Jestem przekorny, wiele rzeczy zrobiłem na pokaz, również głupich. Dzięki Graczykowi nauczyłem się jednak widzieć problemy na swój sposób. I przez to robię wrażenie, jakie robię. Poznałem trochę ludzkie mechanizmy, wiem chyba na czym to polega. Może nie mam racji, ale nauczyłem się tak żyć.

Działa?

Działa. Bardzo ułatwiło mi to życie. Pamiętam siebie z 1999 roku, gdy zaczynałem grać w Legii. Nie byłem zbyt pewny siebie. Chłopak z Siedlec przyjechał do Warszawy, wielki klub, w nim gwiazdy. To normalne. Brakowało mi zaufania do własnych umiejętności. Dodatkowo w tamtym okresie zmarła moja mama. I nie było łatwo. Rozmowy z Graczykiem postawiły mnie na nogi. Skupialiśmy się co prawda na elementach sportowych, reakcjach, ale rozmawialiśmy też o życiu. Pan Marek wiele rzeczy ładnie potrafił wytłumaczyć. To było fantastyczne przeżycie. Dzięki tym sesjom zacząłem poznawać siebie. Ale wciąż do końca mi się to nie udało. Cały czas Boruc umie zaskoczyć Boruca.

Dziś reprezentanci współpracują z kilkoma psychologami. 15 lat temu w piłkarskiej szatni na kogoś, kto chodzi na sesję, patrzyło się z przymrużeniem oka.

Na początku w ogóle o tym nie mówiłem, nikt nie wiedział o moich spotkaniach z panem Markiem. Chociaż był on człowiekiem znanym w świecie sportu. Pracował ze skoczkami narciarskimi, żużlowcami, z pięściarzem Jerzym Rybickim, chyba nawet z Andrzejem Gołotą. Kiedy o nim usłyszałem po raz pierwszy pomyślałem, że przecież nie potrzebuję psychologa, bo nie jestem szurnięty. To normalna reakcja. A okazało się, że było zupełnie inaczej, niż mi się wydawało. Dziś twierdzę, że każdy kto zajmuje się sportem na wysokim poziomie, powinien korzystać z takiej pomocy.

Szybko zaczął pan współpracę z psychologiem, ale szybko skończył pan z menadżerem. I nie miał pan agenta. To nie przeszkodziło w rozwoju pana kariery?

Przez jakiś czas pracowałem z Radkiem Osuchem. Ale to była zupełna pomyłka. Facet dużo gadał, ale niewiele robił. Nie będę mówił o nim nic złego, ale tak było. Później sam potrafiłem wynegocjować sobie kontrakt z Celtikiem. I wynegocjowałem najlepszy, jaki miałem w Szkocji. Kilku agentów próbowało coś wskórać, ale byłem na tyle zrażony i zamknięty, że żadne podejście się nie powiodło. Poza tym uważam, że dobry piłkarz sprzeda się sam.

Ale jednak najlepsi współpracują z menadżerskimi gigantami: Mino Raiolą, Jorge Mendesem, Pinim Zahavim.

Jeśli ktoś mnie chce to znajdzie do mnie kontakt. Jeśli nie ma tematu, to nie ma.

W sierpniowej „Wywiadówce Staszewskiego” opowiadał pan: „Po kilku naprawdę świetnych ligowych meczach zadzwonił do mnie mój agent. Był bardzo podniecony. Okazało się, że chce mnie jeden z czterech najmocniejszych klubów w Anglii. Gigant. Menadżer był już po rozmowie z działaczami. Odezwał się do mnie, choć nie chciał powiedzieć, o jaki klub chodzi. Ale w końcu go namówiłem. Fakt, byłem pod wrażeniem. O 13 grałem mecz ze Stoke, na trybunach zasiedli przedstawiciele tego giganta. Po kilkunastu sekundach przelobował mnie bramkarz Stoke Asmir Begovic. No i po meczu temat transferu się zakończył”. Zdradzi pan o jaki klub chodziło?

No dobrze. Manchester City.

Wow.

No właśnie, haha.

Co dalej z pana karierą w Bournemouth? Podczas naszej ostatniej rozmowy mówił pan „będę walczył”.

I walczę. Jest różnie. Raz wygrywam, raz przegrywam. Czasami jest patowo.

Widzi pan szansę na zwycięstwo z Asmirem Begoviciem?

Potencjał na to jest.

A jeśli nic się nie zmieni do zimy?

To pomyślę zimą.

Dariusz Mioduski powiedział WP.pl: „Chciałbym, żeby Artur Boruc wrócił do Legii”.

Nie mówię, że nie. Tylko prezes musi sobie zdawać sprawę, że wtedy będzie miał w Legii dwóch dziadków. Razem z Arkiem Malarzem będziemy mieli ze 100 lat. Najstarszy duet bramkarzy w Europie. Nie wiem czy Legia tego potrzebuje. Ale jak się zastanowią i porozmawiamy, to może coś z tego wyjdzie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA