Bartosz Bereszyński: Mecz z Armenią faktycznie trzeba nazwać debiutem. I na dodatek nie na nominalnej pozycji. Myślę, że z tego spotkania mogę być zadowolony. Najważniejsze było to, jak funkcjonował zespół, choć ja też nie mogę narzekać na formę. Oczywiście, że można znaleźć kilka błędów w ustawieniu, ale to chyba naturalne.
Zawsze może być lepiej. Mogłem przecież strzelić bramkę, zanotować asystę. Ale fakt, nie mam sobie wiele do zarzucenia. Nie będę jednak nosił głowy w chmurach.
O tym, że to możliwe, wiedziałem wcześniej, bo selekcjoner Nawałka coś sygnalizował. Mieliśmy świadomość, że Maciek Rybus ma problemy zdrowotne, były informacje, że zabraknie Artura Jędrzejczyka. Natomiast pewność zyskałem dopiero dzień przed meczem, po rozmowie z trenerem. Powiedział, że chce mi zaufać. To samo czułem na treningach.
Czyli ponad trzy lata temu, dawno to było. Kluczowe było poukładanie tego wszystkiego w głowie. A to się udało. Czułem się dobrze, pewnie, nie miałem powodów, aby było inaczej. To, czy to była prawa strona czy lewa, nie miało większego znaczenia. Jeśli piłkarz jest w formie fizycznej i psychicznej, poradzi sobie na każdej pozycji.
Czuję się zmęczony. I czuję ten mecz w nogach. Dałem z siebie 100 proc. To dlatego, że nie kalkulowaliśmy.
Przede wszystkim jesteśmy z niego dumni. Mieliśmy świadomość, że im dłużej będzie bezbramkowy remis, tym bardziej Armenia będzie wierzyła, że coś ugra. Ale 1:0 prowadziliśmy już po 2 minutach i to ułożyło rywalizację. Mieliśmy co prawda krótką chwilę dekoncentracji, straciliśmy nawet bramkę, ale poza tym fragmentem kontrowaliśmy mecz.
Nie jest tajemnicą, że wolę grać na prawym boku, ale pozycja Łukasza Piszczka w kadrze jest niepodważalna. Moim zdaniem to jeden z najlepszych defensorów w całej Europie. Dlatego jeśli trener Nawałka będzie widział mnie na lewej obronie, to nie mam z tym problemu. Czułem się tu dobrze. A najważniejsze jest przecież granie.
Oczywiście, że tak.