Armenia - Polska. Dziwna liga, podejrzany prezes i kadra, która potrafi zaskoczyć

Nie tak dawno wyprzedzali Polskę w rankingu FIFA, ich zwycięstwa ze Słowacją, Danią czy Czechami budziły szacunek. Armenia to jednak kraj, w którym o futbolową normalność bywa trudno. Z podejrzanym o kryminalne sprawy prezesem związku czy ligą, którą nikt się nie interesuje. O awans na MŚ 2018 w czwartek w Erywaniu zagrają biało-czerwoni.

Armenia samodzielnej reprezentacji piłkarskiej za długo nie ma. Kraj, który na mapie pojawił się w 1991 piłkę zaczął jednak kopać szybko. Piłkarską federację założono tam już w styczniu 1992 roku. Podwaliny były, wcześniej choćby Ararat Erywań z powodzeniem rywalizował w najwyższej klasie rozgrywkowej w ZSRR. Zdobył tam zresztą mistrzostwo i puchar kraju. Chociaż obecnie piłka ligowa pozostawia w Armenii sporo do życzenia, to reprezentacja potrafi zaskoczyć.

Piłkarski kopciuszek, co z wielkimi wygrywa

Armenia to kraj piłkarskich skrajności. Trochę tak, jak ich drużyna narodowa. Ta bywa nieprzewidywalna. Niby nie jest na piłkarskim topie, ale już nie raz napsuła krwi rywalom, nie tylko tym z Europy.

W latach 90-tych remisowała z Paragwajem, czy odbierała punkty Portugalczykom w eliminacjach MŚ 1998. Na jej terenie już w XXI wieku remisowali Rumunii, innym razem znów pecha mieli Portugalczycy. Pokonani z boiska schodzili też Polacy. Najlepszą passę Ormianie mieli przy kwalifikacjach na polskie Euro i mundial w Brazylii. Wygrane ze Słowacją, Danią, Czechami czy remisy z Rosją i Włochami to były wyniki, które poszły w świat. Armenia zanotowała też znaczący awans w rankingu FIFA. Z ekipy zamykającej jego pierwszą setkę, na ponad rok wyprzedziła w tym zestawieniu, grającą mecze towarzyskie Polskę. Kwalifikacje do Euro 2012 zakończyła  na trzecim miejscu z najwyższym dorobkiem strzelonych goli w swojej grupie (22)! Ostatecznie wyżej w tabeli uplasowali się Rosjanie i Irlandczycy, ale walka o awans trwała do końca. To była nadspodziewanie dobrze grająca drużyna.

Zresztą, gdy my w połowie 2014 roku nie mogliśmy się podnieść z okolic 70. miejsca rankingu FIFA, Ormianie cieszyli się ze swej najwyższej, 30 lokaty.

To była zasługa m.in. Wartana Minasjana. Niegdyś gracza reprezentacji i wielokrotnego mistrza Armenii z Pjunikiem Erywań. Po zakończeniu kariery piłkarza Minasjan wziął się za trenowanie. Trafił do kadry gdzie był asystentem aż trzech kolejnych selekcjonerów. Najpierw podpatrywał Szkota Iana Porterfielda (to ten trener pokonał w 2007 roku Polskę). Potem obserwował Anglika Toma Jonesa i Duńczyka Jana B. Poulsena. W kwietniu 2009 roku, po zwolnieniu tego ostatniego sam został selekcjonerem. Najpierw tymczasowo, co ciekawe przez moment był też równocześnie trenerem Pjunika Erywań, z którym zdobywał mistrzostwo. Potem poświęcił się już tylko kadrze i szło mu znakomicie, miał wyniki, a przez graczy był lubiany.

- Potrafił perfekcyjnie dotrzeć do zawodnika. Jak coś nie szło, to tak pomógł, że od razu zmieniał nastawienie do treningu czy meczu – tłumaczy jego sukces Aghwan Papkijan, niegdyś reprezentant kraju, obecnie gracz Rakowa Częstochowa. Jego zdaniem dobre wyniki kadry były wtedy spowodowane elementem zaskoczenia.

- Wtedy nikt nas nie znał i na nas nie stawiał. Sporo zawodników wchodziło do drużyny, kadra się rozwijała. Teraz wszyscy, podchodzą do nas maksymalnie skoncentrowani, bo wiedzą, że będzie ciężko – uzupełnia.

Minasjana doceniły też władze federacji. Jako pierwszy trener pracował z narodową ekipą 5 lat. Czym ustanowił rekord. Warto dodać, że od 1992 roku przez ormiańską ławkę przewinęło się ponad 20 szkoleniowców, ale średnia długość pracy jednego, ledwo przekraczała rok. Nie zadomowili się tam specjaliści z Argentyny, Francji czy Holandii. Ale w tym kraju nigdy nie funkcjonowało się łatwo. Pod górkę miał też futbol.

 Prezes i jego kryminalne zagadki

 Armenia jest najbiedniejszym krajem Kaukazu Południowego. Jak w takich przypadkach często bywa to powoduje kontrasty. Może i w Erywaniu wylądujemy na nowym terminalu, zbudowanym przez jednego bardzo bogatego Ormianina, a  na ulicach stolicy zobaczymy drogie samochody, ale szybko też zauważymy, że mijają one niemal rozsypujące się chatki, czy nie lepiej utrzymane blokowiska z wielkiej płyty.

 - Jest tam trochę egzotyki, która miesza się z kilkoma nowymi obiektami – przyznaje Tomasz Iwan, który w Erywaniu już w wakacje szukał dla kadry hotelu. - Było kilka opcji, wybraliśmy obiekt nieco poza centrum. To nowy hotel znanej sieci, który powstał tam na bazie starego – tłumaczy kierownik drużyny.

 Piłki nożnej w tak prosty sposób odnowić się nie da. Tym bardziej, że nie bardzo jest komu to zrobić. Od 2003 roku szefem Ormiańskiej Federacji Piłkarskiej jest Ruben Hajrapetjan. Działacz, który pieniądze ma, czasem wydaje je nawet na akademie piłkarskie, ale dba przy tym o własne interesy. Czasem nie do końca przejrzyste. W różnych ligowych klubach działają jego znajomi czy nawet członkowie rodziny. Wiele mówiło się, iż to on dbał, by mistrzostwo kraju cyklicznie zdobywał Pjunik. Niektóre z nim związane historię zahaczają o kryminał. To jego ochrona w jego restauracji miała pobić jednego z biznesmenów. Innym razem w tym samym miejscu skatowano lekarza, który zmarł kilka dni później. Sam Hajrapetjan oskarżany był też o pobicie członka sztabu medycznego Pjunika. Z każdych tych zdarzeń prezes wychodził obronną ręką. Gdy spytaliśmy o to znającego tamtejsze realia Aghwana, Papkijana ten nie chciał nic komentować. Stwierdził jedynie, że prezes i federacja nie byli i jemu przychylni. Normalność na takim gruncie budować raczej trudno.

 Mini liga

 Liga w Armenii raczej też nie rozwija się normalnie. W najwyższej klasie rozgrywkowej jeszcze niedawno grało tam 8 drużyn. Od 2016 roku pozostało już tylko sześć. Część klubów ma problemy z normalnym funkcjonowaniem, część się zamyka, czy przechodzi transformacje. Patrząc pod kątem liczbowym, liga w Armenii to taka skrajna wersja polskiej Ekstraklasy po dawnym podziale na grupy, tylko w jeszcze bardziej zadziwiającej wersji. Efekt jest taki, że pierwsza drużyna bije się o mistrzostwo i kwalifikacje Ligi Mistrzów, druga i trzecia może grać o Ligę Europy, a już szósta z ligi spada. Piłkarskich emocji dla 3 milionowego narodu brakować nie powinno, ale w praktyce różnice punktowe między pierwszą a ostatnią drużyną są ogromne. Problem tkwi też w tym, że Ormianie na futbolowe, ligowe emocje mają małą ochotę. Na spotkania ligowe w porywach przychodzi 200 osób, zwykle bywa gorzej. - Te mecze to były jakieś pikniki. Przychodziło na nie po 50 osób, a czasem mniej. To wyglądało jak sparingi – narzeka Papkijan, były gracz Pjunika, który wcześniej zdążył poczuć smak ligowej piłki w Polsce, grając m.in. w ŁKSie.

Na meczach kadry jest trochę lepiej, chociaż atmosfery święta na kilkunastotysięcznym obiekcie Vazgen Sargsjan Republican Stadium też nie ma.

 - To nie jest jakiś nowoczesny obiekt, znacznie odbiega od tego co mamy u nas. Jest duża bieżnia i spora odległość od trybun do boiska – mówi nam Iwan. Sporą publikę przyciągnął mecz z Kazachstanem, ponad 11 tysięcy fanów, zwycięstwo z Czarnogóra oglądało ich już tylko 3,5 tysiąca. Na stadionach w Armenii zwykle za to jest spokojnie. Dba o to obstawa oddziałów wojska i policji.

PZPN na spotkanie w Erywaniu sprzedał 703 bilety, dodatkowe 200 to rezerwacje od sponsorów i gości. Mecz z Armenią rozpocznie się w czwartek o 18:00 polskiego czasu. Jeśli Ormianie nas nie zaskoczą, a Polska to spotkanie wygra, to przy remisie w meczu Czarnogóry z Danią na mundial na pewno pojadą biało-czerwoni. Relacja live na Sport.pl.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.