El. MŚ 2018. Trzecia pobudka Polaków. To jeszcze nie jest katastrofa

Do przerwy liczenie, po przerwie nokaut. Duńczycy byli świetnie przygotowani do uderzenia w polskie słabe strony i wygrali aż 4:0.

To już trzecia pobudka w tych eliminacjach. Pierwszą był Kazachstan i stracone tam punkty. Drugą Armenia, z trudem wyrwane zwycięstwo, a potem rozliczanie afery hotelowej. Ta trzecia, z Danii, jest wyjątkowo bolesna. Polska nie przegrała tego meczu dlatego, że zlekceważyła rywala. Przegrała,  ponieważ gorzej grała w piłkę. Bywało różnie za kadencji Adama Nawałki, ale kibiców płaczących tak jak ci na trybunach w Kopenhadze jeszcze nie oglądaliśmy. Z meczu, którego należało przede wszystkim nie przegrać, Polska wraca nie tylko pokonana, ale i mocno poturbowana.

Nie było planu B

I wynik niczego nie zakłamuje. Właśnie o tyle gorzej od Danii grała. Nie umiała ukryć swoich słabych punktów, w czym dotychczas była znakomita. Ale co innego ukryć dwa, trzy słabe punkty, a co innego gdy zostają może ze trzy mocne. Na boisku w Kopenhadze posypała się obrona, za nią rozegranie, pressing, aż w końcu nie było czego zbierać. Widać było plan A, do straty gola w 15 minucie. Nie było żadnego planu B. Tylko zagubienie, niedokładność w ataku, chaos w obronie. To Duńczycy mieli plan i wykonawców dobrze dobranych i w formie.  Atakowali tam, gdzie sami byli atakowani w Warszawie: boki polskiej obrony. Pione Sisto i Nicolai Joergensen z jednej, Andreas Cornelius z drugiej, i  do skutku. Aż w końcu zdobyli prowadzenie z rzutu rożnego i w tym momencie skończył się w miarę wyrównany mecz.

Mecz do zapomnienia

Polacy po bramce Thomasa Delaneya przegrywali pierwszy raz w tych eliminacjach, pierwszy raz od meczu ze Szkocją na finiszu eliminacji poprzednich. Ale ze Szkocją mieli się od czego odbić: tamten mecz dobrze zaczęli, prowadzili, po stracie goli cierpliwie robili swoje, aż w końcu Robert Lewandowski wjechał z piłką do bramki na sekundy przed końcem. W Kopenhadze Polacy nie umieli wrócić do tego w czym są mocni. Nie umieli też naprawić tego, co się psuło od pierwszych minut, zwłaszcza na bokach obrony, a potem i w jej środku. Dla każdego z polskich obrońców to jest mecz do zapomnienia (choć akurat przy golu Delaneya krycie zgubił Piotr Zieliński, w ofensywie ten mecz też mu się nie udał). Artur Jędrzejczyk nie nadążał za tempem Duńczyków, Michał Pazdan i Kamil Glik średnio się rozumieli, niepewnie interweniowali. Łukasz Piszczek też dał się ogrywać zanim zszedł ze względu na problemy żołądkowe jeszcze przed końcem pierwszej połowy. Ale też im dalej w mecz, tym bardziej obrona była zostawiona sama sobie. Takie były bramki dla Duńczyków po przerwie: zostawieni bez krycia, zwłaszcza Christian Eriksen, który miał czas i miejsce, żeby przymierzyć na 4:0. A że w ataku nic się nie kleiło, to i obrona nie miała chwili oddechu. Nawet o Robercie Lewandowskim trudno po tym meczu napisać coś dobrego.

Schować ranking FIFA

To nie jest jeszcze katastrofa. Katastrofą byłoby, gdyby kadra nie potrafiła tego meczu odkreślić i zwątpiła na dłużej. Bo w eliminacjach jest jeszcze mnóstwo do zrobienia, a przewaga nad dwoma goniącymi stopniała do ledwie trzech punktów. Teraz czeka Kazachstan, potem trudny wyjazd do Armenii i mecz u siebie z Czarnogórą, oby nie decydujący, bo w tej grupie w przypadku spadku z pierwszego miejsca może być trudno o dostanie się do baraży. Pora chować rankingi FIFA. Najważniejsza jest ciągle tabela grupy E.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.