"Struktura ciała Polaków jest jakby koślawa, pozbawiona ruchu. Wszyscy mają za dużo kilogramów"

- Ludzie potrzebują aktywności fizycznej, bo są do niej zaprogramowani. Nacisk ewolucyjny na nasz mózg nie wynikał z tego, że trzeba było rozwijać abstrakcyjne myślenie. Mózg rósł po to, by można było dłużej biec w upale - uśmiecha się dr Andrzej Mioduszewski. W rozmowie ze Sport.pl znajduje sporo argumentów, by wraz z 2020 rokiem wstać z kanapy.

Dr Andrzej Mioduszewski to specjalista ortopedii i traumatologii narządu ruchu, współwłaściciel kliniki Ortopedika. Jest jednym z prowadzących konferencję “Sportowiec Amator” zaplanowaną na 10 i 11 stycznia w Centrum Olimpijskim PKOL.

Dlaczego w Polsce tak trudno zbudować mocny klub?

Zobacz wideo

Kacper Sosnowski: Wchodzimy właśnie w 2020 rok. To znów idealny czas na noworoczne postanowienia, również te dotyczące aktywności fizycznej. Nasi dziadkowie pewnie by się śmiali słysząc, jak musimy ze sobą walczyć, by zażyć trochę ruchu.

Dr Andrzej Mioduszewski: To wszystko przez przyspieszający w tempie geometrycznym postęp techniczny. On prowadzi do tego, że coraz więcej pracy fizycznej wykonują za nas maszyny. To jest nawet mierzalne. Widziałem badania dotyczące podstawowej aktywności ruchowej mieszkańców Paryża w roku 1900 i 2000. Ten poziom zmienił się kilkunastokrotnie. Wiadomo: wodociągi, pralki, odkurzacze, teraz to już roboty samoodkurzajace, wszystko to otacza nas w gospodarstwie. Do tego "pomaga" sporo rzeczy poza domem: auta, komunikacja, ruchome schody, windy. Poza tym trzy pokolenia temu byliśmy społeczeństwem rolniczym, mieszkającym na wsi, chodzącym po polu. Prace były wykonywane ręcznie, a nie przez maszyny. To wszystko oznacza jeszcze jedną rzecz. Ludzie mają obecnie więcej wolnego czasu. Przecież to, co musieli robić kiedyś sami, teraz robią za nich maszyny. Ja pamiętam jeszcze czasy, kiedy w sobotę chodziło się do szkoły. Teraz to nie do pomyślenia. Ten czas wolny można przeznaczać na kilka rzeczy: lenistwo, aktywność naukowo-intelektualną, lub na zrekompensowanie braku ruchu.

Tej pierwszej grupie, czyli leniuchom, powiedziałby pan, że...

- Była kiedyś taka animacja "Wall-E". Było tam o tym, że ludność uciekła z ziemi i funkcjonowała w warunkach bez grawitacji. Co się stało? Szybko zatraciła zdolność chodzenia. Nie musiała przecież walczyć z przyciąganiem. Współczesny świat sprawia, że bez ruchu nasz organizm i ciało też się zmienia. Oczywiście na niekorzyść. Widziałem kiedyś takie zdjęcie przedstawiające warszawiaków przy Rotundzie w latach 70. Stroje mieli proste. Jakieś białe koszulki, nic specjalnego, ale to co zauważyłem to, że byli szczupli, ortopedycznie bez zarzutu. Na takiej współczesnej fotografii zauważylibyśmy nie tylko to, że wszyscy mają o kilka kilogramów więcej. Moją uwagę przyciąga struktura ciała Polaków. Jakieś to wszystko takie koślawe, jakby właśnie pozbawione ruchu.

Pan na styczniowej konferencji "Sportowiec Amator" w PKOL-u będzie miał wykład: "Dlaczego jesteśmy skazani na sport?" Argumenty są mocne?

- Tak od strony naukowo-historycznej to ludzie potrzebują aktywności fizycznej, bo są do niej zaprogramowani. To dzięki aktywności fizycznej staliśmy się ludźmi. Nacisk ewolucyjny na Homo erectus, aby miał duży mózg nie wynikał z tego, że trzeba było rozwijać abstrakcyjne myślenie, narzędzia mowy i tego typu podobne. Mózg rósł po to, by można było dłużej biec w upale. Im większy mózg tym trudniej go było przegrzać. Miał po prostu większą pojemność termiczną. To ruch ukształtował nasze mózgi, a dopiero potem przyszła inteligencja. Można powiedzieć, że ona jest jakby produktem ubocznym. Najpierw musieliśmy mieć porządny hardware, żeby w 30 stopniach Celsjusza afrykańskiej sawanny można było nieustannie polować. Potem w tym większym mózgu pojawił się lepszy software. To, co podczas biegania dzieje się w głowie, jest ważne do dziś. Zwycięzcy maratonów mają najwyższą temperaturę mózgu ze wszystkich uczestników zawodów.

Teraz na jedzenie nie trzeba polować, ani nawet chodzić po nie do sklepu. Kilka kliknięć w internecie i samo przyjedzie pod drzwi.

- Dlatego mówię, że największym wrogiem człowieka jest tani luksus. Często nawet nie zdajemy sobie z niego sprawy, nie zastanawiamy jak działamy. Odrywamy się od rytmu natury, od pór roku, od dnia i nocy. Przecież mamy światło sztuczne, to możemy być aktywnym po północy, a spać o 13:00. Na upartego możemy przeżyć zimę bez kurtki zimowej i zimowych butów. Nie chodzi o ocieplenie klimatu, tylko o to, że w grudniu windą z domu zjeżdżamy do garażu. Wchodzimy do samochodu, którym potem jedziemy do następnego garażu i wjeżdżamy windą do biura. W lato, gdy na zewnątrz jest 28 stopni, to klimatyzacja w aucie czy w domu trzyma dla nas 21, by organizm miał zapewnione luksusowe warunki i nie musiał przypadkiem się pocić. Do tego samego przyzwyczajamy nasze dzieci. One, póki co z tych klimatyzowanych samochodów wysadzane są przed drzwiami szkoły, a nie w podziemnym parkingu, ale też generalnie mniej się ruszają. By temu przeciwdziałać, słyszałem już o takich inicjatywach w Wiedniu, że przy szkołach koło 8:00 zamykane były okoliczne ulice. To miało służyć temu, żeby ktoś do tej szkoły przyszedł na nogach. Wiem, że taki pomysł rozważały też polskie miasta.

Dzieci i ruch to osobny temat.

Dzieci w XXI wieku i dzieci sprzed 40 lat jeśli chodzi o ruch to niemal dwa inne światy. Nie chodzi mi o to, że kiedyś najmłodsi uprawiali więcej sportu, bo takie regularne zajęcia sportowe wcale nie były częstsze niż obecnie. Chodzi o tak zwaną spontaniczną aktywność ruchową. Kiedyś nie było nic innego do roboty. Teraz jest tyle opcji, by się nie ruszać, że przychodzą one same. Dzieci stają się cyfrowymi tubylcami (z ang. digital native). Nawet niemowlę dostaje czasem przed nos tablet, czy smartfon by się uspokoiło. Potem myli mu się świat realny z wirtualnym. Nie dziwmy się, że chętnie siedzi przed komputerem czy telewizją. Wiem oczywiście, że dzieci mają obecnie wiele opcji, by chodzić na zajęcia aikido, szermierki, gry na harfie, ale przy tym coraz rzadziej samoistnie umawiają się, by robić coś razem, tak bez nadzoru czy animowania im czasu. Mają mniejszy impuls do samoczynnego poruszania się.

Kiedyś jeden psycholog sportu mówił mi, że przestał jeździć ze swoimi dziećmi na treningi piłkarskie jak zobaczył, że wszyscy rodzice wysadzając swe pociechy z samochodu, noszą im torby, pakują ciuchy, wodę wlewają do buzi i właściwie robią za nie wszystko.

- A zauważył pan, że niektórzy nastolatkowie nie potrafią wiązać butów? Nie tylko dlatego, że popularne są rzepy, ale też dlatego, że rodzice notorycznie wiążą buty za córki i synów. Rodzice często się spieszą, często wiedzą, że zrobią to lepiej, więc wiążą sznurówki takim dziewięciolatkom i w ten sposób wychowują kaleki.

Wracając do tych trzech grup, o których pan wspomniał i ich wolnego czasu. Jedni leniuchują, inni rozwijają się intelektualnie, ale aktywne spędzanie wolnego czasu też ma wielu zwolenników.

- Tak, nawet ich widać. Dam przykład. Kto w latach 60., 70., czy nawet 80. biegał maratony, czy półmaratony? To byli albo zawodowcy, albo pasjonaci z ADHD. Teraz jest to masowe i powszechne. Amatorska aktywność fizyczna pojawiła się u klasy próżniaczej. Chodzi o ludzi, którzy nie musieli robić nic, bo mogli sobie na to nic pozwolić. To właśnie w klasie próżniaczej w XIX wieku narodził się sport. Wcześniej to było szkolenie wojskowe, szkolenie do tańca, czy inne przymusowe zajęcia. Teraz ruch jest dobrowolny. Jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego jesteśmy skazani na sport jest prosta: bo mamy więcej wolnego czasu.

Skazani na sport, czyli też na siniaki, zakwasy, często kontuzje.

- Aktywność fizyczna też ma dwa oblicza. Są korzyści, są zagrożenia, czyli różnego rodzaju formy kontuzji. Z tym, że jeśli wiemy, że jest druga strona, to potrafimy też szacować ryzyko. Im więcej razy przewróci się dziecko, tym mniej siniaków będzie miało później. Wiadomo też, że w sporcie potem dochodzą sprawy przeciążeniowe. Ktoś albo za dużo trenuje, albo się nie regeneruje, albo jest przemotywowany. Tyle, że tu już wchodzimy w szersze zagadnienia dotyczące tego, kto jak i po co trenuje, czyli trochę odpowiedzi na pytanie kim jest sportowiec amator?

To ktoś, kto nie dostaje pieniędzy za to co robi.

- Ogólnie tak. Tylko, że wśród sportowców amatorów są też cztery kategorie ludzi. Pierwsza to ci, którzy ruszają się dla przyjemności. Wezmą kijki do nordic walking i pójdą na spacer do Kampinosu, lub sobie pobiegają. Druga grupa to ta, która rusza się, bo przede wszystkim dba o swój wygląd. To ci, co chcą wyglądać szczupło, chcą być atrakcyjni. W tej grupie są tacy, co chodzą na siłownię, by wyrzeźbić sylwetkę, korzystają też czasem z zabiegów medycyny estetycznej. Trzecia grupa to tzw. kumple z boiska. To ci, którzy umawiają się na wszelkie sporty drużynowe: piłkę nożną, siatkówkę, koszykówkę, a do tego dochodzą też sporty rakietowe jak tenis czy squash. To sporty, które wymagają, żeby być z kimś w jakiejś relacji. Nota bene widziałem kiedyś statystyki mówiące, że ludzie grający w tenisa żyją średnio 10 lat dłużej. Dlaczego? Raz, że się cały czas ruszają sami, dwa że mają aktywnych przyjaciół, z którymi też się na grę umawiają. To staje się sposobem życia. Dodam, że nie jest tak prosto utrzymywać związki międzyludzkie, im człowiek jest starszy.

A czwarta grupa?

- Czwarta grupa naszych amatorów jest ciekawa, choć z punktu widzenia medycyny chyba najtrudniejsza. To tzw. proamatorzy. To oni najwięcej trenują i rywalizują, ale prowadzą też normalne, socjalne życie, jeśli mają na nie czas. To oni wydają najwięcej pieniędzy na sprzęt, czy trenerów. To oni najczęściej łapią kontuzje przeciążeniowe. To też ich się najtrudniej leczy. To ludzie zadaniowi, często od tego sportu uzależnieni, zmniejszający sobie czas snu, często finalnie nie mający czasu na spotkanie ze znajomymi. To u nich zwykle najszybciej zauważamy te negatywne strony aktywności fizycznej.

Przy tych wszystkich rzeczach, o których pan opowiedział, jaka jest recepta na bycie zdrowym?

- To chyba pewnego rodzaju unikanie luksusu. Może przystępniej i z większym zrozumieniem zabrzmi jak ujmę to: podejmowania wyborów promujących aktywność. Jeśli w opcji będą wakacje w hotelu pod palmą przy basenie z całodziennym wyżywieniem lub urlop w górach z plecakiem i drobnym zapasem jedzenia, który zakłada codzienne chodzenie po szlakach, to co jest zdrowsze?

Wszyscy to wiemy, tylko pojawia się pytanie: jak niektórych przynajmniej czasem na te spacery namówić?

- Sport to wyjście poza strefę luksusu. To pot, przegrzewanie, wychładzanie, często uczucie głodu. Do takich emocji i rzeczy człowiek jest przyzwyczajony, czy nawet wręcz zaprogramowany. Jeśli ich nie przerabia, może być mniej szczęśliwy. Warto to też sprawdzić, tak samo jak sprawdzamy szczęście na leżaku pod palmą.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.