Jak trenować młodego piłkarza, by zagrał w Anglii? Wychowawcy gwiazd Premier League w Poznaniu

Wyjściowo najważniejsza jest szybkość, resztę da się wytrenować. Chłopcy z akademii Chelsea mają lekcje tańca, zajęcia parkura, chodzą na ściankę wspinaczkową. W KRC Genk trenują też umysły. Gdy trenerzy pokazali ich ćwiczenia piłkarzom z akademii Lecha, ci na początku nie wiedzieli, o co chodzi.

Ben Knight pracował w akademii Chelsea z Tammym Abrahamem, Masonem Mountem, Callumem Hudsonem-Odoiem, Fikayo Tomorim, Rubenem Loftusem-Cheekiem i Reecem Jamesem. Koen Daerden i Pascal Roosen w szkółce KRC Genk prowadzili Kevina de Bruyne, Leandro Trossarda, Dennisa Praeta czy Divocka Origiego. Podczas Lech Conference opowiedzieli w jaki sposób pracują z dziećmi, by później oglądać ich na boiskach Premier League

Poprawiają sprawność ogólną

Mają oczywiście komfort w doborze piłkarzy. Prowadzą rekrutację i wybierają najlepszych: Abraham, Mount i Hudson-Odoi dołączyli do akademii, gdy mieli osiem lat. Londyn jest wielkim miastem, dzieci w nim sporo, klubów też, dlatego ustalono, że mogą rekrutować młodych piłkarzy z obszaru godziny drogi od centrum treningowego. – Mimo to, rywalizacja istnieje, bo obszary różnych klubów na siebie nachodzą. Rodziców ma przekonać nasz program, ale dobrze wiemy, że i tak najlepszą reklamą jest liczba wychowanków, którzy zostają profesjonalnymi piłkarzami – mówił Knight. Podczas rekrutacji, trenerzy Chelsea zwracają uwagę przede wszystkim na zdolności motoryczne piłkarzy. – Szybkość jest dzisiaj najważniejsza. Naturalne predyspozycje są istotne i dla nas stanowi to punkt wyjścia. Później zwracamy uwagę na charakter do gry, bo dzięki temu możemy zaoszczędzić sobie wielu problemów w przyszłości. Naprawdę zdarza nam się przyjąć do akademii chłopca z ulicy, który nigdy nie grał w profesjonalnym meczu. Jeżeli imponuje nam szybkością, wytrzymałością i charakterem, to możemy go wziąć, a reszty nauczyć – dodaje. – Szybkość, mobilność. Tego szukamy na początku – zgodził się Koen Daerden, koordynator szkolenia w akademii Genku.

Polska zagra na Euro z Hiszpanią. Nie jesteśmy bez szans

Zobacz wideo

Gdy w obu szkółkach znajdą już wystarczająco szybkich zawodników, przechodzą do trenowania pozostałych aspektów. Wciąż pojawiają się nowe wyzwania. W ostatnich latach w Chelsea mierzą się przede wszystkim z coraz gorszą sprawnością ogólną dzieci. – W zespołach od U-9 do U-12 musimy nadrabiać u naszych dzieci gibkość, skoczność, koordynację, refleks. To wszystko kiedyś przychodziło naturalnie poprzez zabawę na trzepakach i placach zabaw. Dzisiaj tego nie ma. Do tego dochodzą źle prowadzone wuefy. Mało gimnastyki, ogólnorozwojówki, zabawy ciałem – wyliczał Knight. Dlatego w akademii Chelsea, pod balonem, zorganizowano tor parkur – pełen przeszkód, przez które trzeba albo przeskoczyć, albo pod nimi się przeczołgać, albo wspiąć się wysoko i zeskoczyć. Są też zajęcia z gimnastyki, akrobatyki, wyjścia na ścianki wspinaczkowe. Niektórzy chłopcy uczą się tańczyć. Akademia organizuje też „weekendy przygód”, czyli trzydniowe wyjazdy przypominające obozy przetrwania. Dzieci rozwiązują łamigłówki, zadania, zdobywają punkty, poszerzają wiedzę z fizyki i biologii. – We wtorki i środy pracujemy nad techniką piłkarską, w czwartki są zawsze te zajęcia sprawnościowe, w soboty znów trenujemy na boisku, w niedziele mamy mecze – opowiadał Knight. – Najlepsi grają z najlepszymi, więc rywalizujemy z Arsenalem, West Hamem, Manchesterem City, Manchesterem United. Drużynami, które znacie z Premier League. Ale nie w ligach. Nie ma presji na wynik. Gramy co tydzień w turniejach – dodał.

Uczą podejmowania decyzji

W KRC Genk zauważyli, że ich wychowankowie mają coraz większe trudności z podejmowaniem decyzji. W życiu codziennych wyboru często dokonują za nich rodzice, w szkole – nauczyciele, a na treningach oczekują tego od trenerów. To wszystko przekłada się później na boisko. – Muszą umieć podejmować decyzję. Na boisku nie ma czasu na zastanawianie się. To bierze się często z pewności siebie, umiejętności radzenia sobie ze stresem, chęcią do przejmowania inicjatywy. Tylko mając te wszystkie atrybuty można kontrolować sytuację boiskową. A my zawsze do tego dążymy – tłumaczył Koen Daerden.

Zdaniem trenerów, duży wpływ na to ma coraz mniejsza popularność gier ulicznych. Typowo amatorskich meczów rozgrywanych między paczką znajomych. Dlaczego są potrzebne? – Zazwyczaj w takich meczach grało więcej zawodników niż mogło pomieścić boisko: często też nierówne, betonowe, ograniczone ścianami czy drzewami. Piłka zachowywała się tam inaczej. W tłoku szlifowaliśmy technikę, trzeba było uważać, żeby się nie przewrócić o kępę trawy, nie potknąć o korzeń drzewa. Nie wpaść na to drzewo – uśmiechał się Daerden. – Chodzi mi o to, że umiera naturalna umiejętność obserwacji, co się dzieje na boisku. Ale jest coś jeszcze. Kto na takim boisku rządził? No ten, który potrafił podejmować decyzje. Dzielił składy, mówił kto na bramkę, a kto do ataku. Nie było znaczników, więc musiałeś zapamiętać z kim jesteś w drużynie. Podnosiłeś głowę, żeby spojrzeć kto biegnie obok – opisywał.

W Chelsea wyciągnęli identyczne wnioski, a trener Knight pokazał ćwiczenie, które spełnia podobną rolę jak kiedyś gra na ulicy. Na jednym boisku są cztery drużyny: niebiescy, pomarańczowi, czerwoni i zieloni. Cztery małe bramki. Dwie piłki. Najpierw niebiescy grają przeciwko pomarańczowym, a czerwoni przeciwko zielonym. Po trzech minutach zmiana. Kolejne trzy minuty i teraz: pomarańczowi są w drużynie z zielonymi, a czerwoni z niebieskimi. Mamy więc de facto dwie drużyny. Bramki nadal cztery. Piłki dwie. Za chwilę kolejna zmiana kolorów. Później znów powrót do czterech zespołów, ale teraz zawodnicy grają do bramek ustawionych nie na wprost, a po skosie. W środku, miejscu przecięcia obu boisk, chaos niemożliwy. Do tego Knight co mecz zmienia zasady kontaktów z piłką: najpierw trzeba tylko przyjąć i podać, później dotykać piłki ile razy się chce, następnie albo grać z pierwszej, albo cztery razy trącać piłkę (nie dwa, nie trzy. Raz albo cztery – trzeba podjąć decyzję jeszcze zanim dostanie się piłkę). Do tego wariacje typu: albo dotykasz raz lepszą nogą, albo gorszą tyle razy, ile chcesz. Od samego patrzenia kręci się w głowie. Wykonujący to ćwiczenie piłkarze z akademii Lecha na początku wariują, biegają bez sensu, nie współpracują. Po kilkunastu minutach przyzwyczajają się i zaczyna to wyglądać o wiele lepiej.

Trenują też umysł

Ale zawodnikom Lecha w głowie miało się dopiero zakręcić. Zadbał o to Pascal Roosen, który w Genku odpowiada za treningi umysłu. Chodzi w nich o to samo: poprawienie refleksu, koordynacji, umiejętności podejmowania decyzji, a przy okazji – techniki typowo piłkarskiej. Roosen rozstawił kilka pachołków, podzielił piłkarzy na grupy i zaczął od najprostszych ćwiczeń. Młodzi piłkarze Lecha biegli na wprost siebie i żeby się nie zderzyć, przeskakiwali z lewej nogi na prawą robiąc unik. Najpierw powoli, z czasem coraz szybciej. Najpierw bez piłek, później z piłkami. Dochodziły kolejne udziwnienia: „klaszczcie rytmicznie podczas biegu! Teraz prawa ręka trzyma lewe ucho! Odwrotnie! Teraz żonglerka. Podczas podbijania ręce na biodra! Na głowę! Na barki!” – wymyślał podczas ćwiczeń. Samo przebieganie z jednego stanowiska na drugie okazywało się trudne, bo wystarczyło, że po dziesięciu minutach ćwiczenia z lewej strony do prawej, Roosen kazał zmienić kierunek. Piłkarze – jak poznańskie koziołki – co jakiś czas trykali się czołami.

Taki mały, taki duży, może piłkarzem być

Belgowie swój wykład zatytułowali: „Wiek biologiczny – zastosowanie w treningu, rywalizacji i identyfikacji talentu”, bo bardzo duże różnice w rozwoju dzieci, to kolejny problem, z którym muszą się zmierzyć. Nie chcą przepuszczać małych i chudych talentów.

Okazało się, że struktura wiekowa w najmłodszych drużynach akademii jest bardzo zróżnicowana. Mniej więcej tylu samo zawodników rodziło się w pierwszym, drugim, trzecim i czwartym kwartale. Ale im starsza drużyna, tym spadała liczba dzieci urodzonych w drugiej połowie roku. Na przykładzie drużyny dwunastolatków w 2007 roku wyglądało to tak: 60 proc. zawodników urodziło się w pierwszym kwartale roku, 18 proc. w drugim, 8 proc. w trzecim i 10 proc. w czwartym. – Po drodze odpadali nam chłopcy urodzeni w końcówce roku. Przebijali się ci z początku. Często byli wyżsi, silniejsi i dlatego widziano w nich większy potencjał. Tymczasem z potencjałem jest jak z marchewką: widzimy nać, ale nie widzimy samej marchewki, która jest w ziemi. Trzeba poczekać. Nie można oceniać już po samej natce. Niewykluczone, że mniejszy i wolniej rozwijający się piłkarz ma większy talent. Był to problem nie tylko naszej akademii, ale w ogóle wszystkich belgijskich – opowiadał Daerden.

'Z młodymi piłkarzami jest jak z marchewką' - mówi trener KRC Genk na Lech Conference'Z młodymi piłkarzami jest jak z marchewką' - mówi trener KRC Genk na Lech Conference Dawid Szymczak

Zajęto się badaniem wieku biologicznego. - Mierzyliśmy zawodników, ważyliśmy i porównywaliśmy to z wynikami siatki centylowej, która jest w Belgii niezwykle popularna. Mogliśmy dzięki temu stwierdzić, że dany zawodnik jest dziewięć miesięcy młodszy niż wskazuje na to data urodzenia. Dzięki temu mogliśmy lepiej oceniać potencjał naszych piłkarzy – mówił. Wyświetlił slajd z przykładową drużyną z akademii: czterech zawodników było starszych niż wskazywał na to wiek, ośmiu rozwijało się prawidłowo, a aż dwunastu było biologicznie młodszych. Różnica między najdojrzalszym a najmniej dojrzałym piłkarzem, wynosiła 40 cm i 28 kg, choć urodzili się w tym samym roku.

Podzielono roczniki na dwie grupy – do A trafili więksi chłopcy, do B mniejsi. Trenowali między sobą, a mecze grali z innymi akademiami, które też porozbijały swoje roczniki. W Belgii data urodzenia nie ma większego znaczenia. Możliwe jest przeniesienie chłopca urodzonego w 2002 roku do drużyny 2003, jeśli badania pokażą, że jego wiek biologiczny jest niższy od faktycznego. I w drugą stronę – chłopiec z rocznika 2003 może grać ze starszymi chłopcami, jeśli jest dojrzalszy. O zakwalifikowaniu do danej grupy decyduje kilka czynników: wyjściowy jest wiek biologiczny. Ale nie decydujący. Patrzy się też jakość gry i umiejętności danego zawodnika. – Prosty przykład: w drużynie dwunastolatków, którą zabraliśmy do Poznania na turniej Lech Cup najmniejszego i największego zawodnika dzieli ponad 25 kg. Ten najmniejszy ma na imię Julian i teoretycznie powinien grać z niższym rocznikiem. Jest jednak z większymi, bo nigdy się ich nie bał, a umiejętności techniczne ma niesamowite. Dzięki nim potrafi radzić sobie z większymi od siebie. Każdy przypadek rozpatrujemy indywidualnie. Julian ma kolegę, który jest podobnie zbudowany jak on, równie doskonały z piłką, ale gra z młodszymi, bo strach przed większymi go paraliżuje. Wierzymy, że to dobre dla ich rozwoju – opisywał Daerden. 

- Mason Mount był takim właśnie małym, drobnym dzieckiem, ale zawsze znajdował sposób, żeby sobie poradzić z większymi od siebie. Wyróżniała go pasja. Zawsze dawał z siebie 100 proc. i świetnie reagował na porażki: wkurzał się i chciał trenować jeszcze ciężej. Miał wsparcie rodziców, nigdy nie miał problemów w szkole – opowiadał Knight o jednym ze swoich najzdolniejszych podopiecznych.

W Genku każdy piłkarz ma równe szanse. – Dosłownie, bo każde dziecko gra u nas 70 proc. wszystkich możliwych minut. Zmieniamy ich nawet w finałach, bo nie wynik jest najważniejszy. Trenujemy cztery raz w tygodniu, w sobotę gramy mecze, a w niedzielę gramy w futsal. To ma być roztrenowanie po meczu, ale też uczy zawodników innej techniki, poprawia ich decyzje, refleks, bo gra jest o wiele szybsza – opowiadał trener Genku.

Więcej o:
Copyright © Agora SA